Fałszywe dokumenty, firmy-krzaki, ludzie -słupy, milionowe wypłaty państwowej gotówki na nieznane cele - oto finanse Ligi Polskich Rodzin.
To nie partia, to sprywatyzowany za publiczne dotacje folwark - mówi b. rzecznik LPR Maciej Eckardt. - Trzeba zwołać nadzwyczajny kongres i spytać: Co się dzieje z dotacjami na partię? - apeluje mazowiecki radny Ligi i budowniczy domu Romana Giertycha Marian Brudzyński.
Przez ponad miesiąc "Gazeta Wyborcza" prowadziła śledztwo, by odpowiedzieć na to pytanie. Rok temu do wrocławskiego komisariatu zgłosił się Jan Sz., były kandydat Ligi do Sejmu. Zeznał: "Zadzwonił ktoś z centrali LPR i zapytał, czy jestem chętny do pomocy przy kampanii wyborczej. Odpowiedziałem, że jak będzie trzeba, to pomogę. Minęło parę dni, przyszła umowa między LPR a mną podpisana przez wiceprezesa Ligi Wojciecha Wierzejskiego. Nie podpisałem, bo żadnej pracy nie wykonałem. Odesłałem puste druki. Potem listonosz przyniósł mi PIT, z którego wynikało, że LPR odprowadziła zaliczkę na mój podatek dochodowy. Rzekomo partia miała mi wypłacić 2,5 tys. zł tytułem umowy. A ja nie dostałem nawet złotówki".
Wrocławska Prokuratura Apelacyjna potwierdziła w urzędzie skarbowym, że LPR wpłaciła zaliczkę na poczet podatku Jana Sz. Odkryła coś jeszcze: partia przelała setki tysięcy złotych wynagrodzeń za podobne umowy kilkuset osobom z całej Polski. Śledczy z Wrocławia chcieli zdobyć oryginały tych umów z centrali LPR w Warszawie. Nie zdążyli. Prokuratura Krajowa zabrała im śledztwo. Nam odmawia informacji o jego postępach.
Przez ostatnie dwa lata LPR wydała ponad 1 mln zł z państwowych subwencji i dotacji na ekspertyzy, analizy i podobne "umowy o dzieło". "Eksperci" to najczęściej wszechpolacy i młodzi LPR-owcy. Szwagier Romana Giertycha, Kazimierz Murawski, wziął ponad 10 tys. zł za dwie analizy. Z rozmów z "analitykami" wynika, że niektóre ekspertyzy nigdy nie powstały. Niekiedy była tylko umowa - żadnej pracy, żadnej zapłaty od Ligi. Eksperci "służą jako słupy do wyprowadzania kasy z LPR" - już w grudniu 2005 r. ostrzegała Państwową Komisję Wyborczą pracownica komitetu wyborczego Ligi.
Kolejnym ustaleniem "Gazety Wyborczej" są firmy krzaki zapisane na "znajomych królika". Partia transferuje do nich setki tysięcy złotych. W 2006 r. ćwierć miliona dostała firma Tekal. Należy do 25-latka - pilota samochodu rajdowego Waldemara Stysia, księgowego Ligi. Matka szefa Tekalu nie wie, że firma mieści się w jej mieszkaniu. - Jaka Liga Rodzin?! - pyta. - Co za głupoty? My jesteśmy skromni ludzie, nie mamy żadnych pieniędzy! No to kto je ma?
Ustaliliśmy, że 1,4 mln zł w gotówce wypłacili z rachunków bankowych LPR Waldemar Styś i Jan Staciwa - szeregowy działacz Ligi, technik z Ursusa. Obaj odmówili rozmowy, ten drugi wygonił nas z podwórza. Pytamy Wojciecha Wierzejskiego, wiceprezesa i wieloletniego skarbnika Ligi: - Po co Styś i Staciwa wypłacali gotówkę z kont LPR?
Źródło: "Gazeta Wyborcza"