Udane połączenie kina policyjnego i filmu noir z czasem przeradzające się w romans gejowski zaproponował publiczności w filmie "Hiacynt" Piotr Domalewski. Brawurowa kreacja Tomasza Ziętka, mającego w tym roku dwie główne role w dwóch najważniejszych filmach festiwalu, dopełniła świetnej całości. W środę pokaz drugiego z oczekiwanych tytułów "Żeby nie było śladów" Jana P. Matuszyńskiego.
Na festiwalu w Gdyni od lat pojawiali się młodzi filmowcy, ale jego tegoroczna edycja dowiodła, że całkowicie opanowali polskie kino. Na 16 filmów prezentowanych w Konkursie Głównym, poza obrazem 71-letniego Ryszarda Brylskiego, większość to produkcje trzydziestokilkulatków lub twórców niewiele starszych.
Pokoleniowa zmiana warty dokonała się już przed kilku laty, gdy rok po roku z rzędu Złote Lwy dla najlepszego filmu zdobywali debiutanci, którzy już nie dali się zepchnąć z pierwszej linii filmowego frontu. Wystarczy przypomnieć kilka tytułów i dat - rok 2014 zwyciężają "Bogowie" Łukasza Palkowskiego, 2015 wygrywa "Body/ciało" Małgorzaty Szumowskiej, w 2017 "Ostatnia rodzina" Jana P. Matuszyńskiego, w 2018 "Cicha noc" Pawła Domalewskiego.
I to właśnie ci dwaj młodzi reżyserzy (38-letni Domalewski i 37-letni Matuszyński), rywalizują ze sobą w tym roku o główną nagrodę festiwalu. Przed miesiącem konkurowali o miano polskiego kandydata do Oscarów 2022.
Domalewski, zdolny aktor, który uznał, że chce wiedzieć jeszcze więcej o filmie, więc zostanie reżyserem, przeszedł przez Gdynię jak burza w 2018 roku, zdobywając Złote Lwy za wspomnianą "Cichą noc" - czułą opowieść o rodzinie, której więzi zrywa emigracja zarobkowa. W tym roku przywiózł na festiwal klasyczne kino gatunkowe - kryminał policyjny z elementami kina noir, który w miarę rozwoju akcji przeradza się w gejowskie love story.
Akcja "Hiacynt", czyli systemowa walka z LGBT
Fabuła filmu osnuta została wokół głośnej akcji "Hiacynt" przeprowadzonej przez aparat bezpieczeństwa przeciwko homoseksualistom w schyłkowym PRL - w latach 1985–1987. Zatrzymywano ich, prowadzono brutalne przesłuchania, zakładano przesłuchiwanym teczki, tzw. karty homoseksualistów, a nade wszystko kompromitowano, zwykle rujnując kariery i życie rodzinne. W filmie oglądamy ofiary tej akcji - nauczyciela akademickiego, który traci pozycję i pracę, młodych chłopców katowanych tak, że "przyznaliby się nawet do próby zastrzelenia papieża" - jak celnie opisuje sytuację główny bohater - rewelacyjny Tomasza Ziętek.
Aktor wciela się w syna wysoko postawionego funkcjonariusza SB, który wybiera drogę kariery ojca, zdając do Szkoły Oficerskiej Milicji Obywatelskiej w Szczytnie. W przeciwieństwie do rodzica, ma jednak zasady i nie chce jego wsparcia. Pragnie jedynie wymierzać sprawiedliwość. Jest zaręczony z milicjantką ze swojego posterunku i ustalili już termin ślubu. Właśnie wtedy, nie mając pojęcia o akcji "Hiacynt", wpada na trop seryjnego mordercy homoseksualistów. Wkrótce poznaje młodego studenta filozofii - geja, którego postanawia wykorzystać jako informatora. Mężczyzna od dawna jest obiektem zainteresowania organizatorów akcji. Ta relacja przewróci do góry nogami nie tylko jego życie zawodowe, ale jeszcze bardziej osobiste.
Między mężczyznami rodzi się bliska więź, a nasz bohater musi wybierać między ochroną inwigilowanego przez SB przyjaciela i karierą, jaką zaplanował wcześniej, z rodziną u boku. Dodajmy, że oglądamy w "Hiacyncie" sceny seksu gejowskiego nakręcone niezwykle subtelnie, co wzbudziło sensację i żarliwą dyskusję już po pierwszym pokazie filmu na festiwalu Nowe Horyzonty.
Choć tej historii sprzed prawie czterech dekad współczesność - "strefy wolne od LGBT" i sformułowania typu "ideologia LGBT" - dopisała nieprzewidziany kontekst, reżyser podkreśla, że nie nakręcił manifestu politycznego, ale kino policyjne w klimacie noir, jakie od dawna chciał zrobić. Spotkania z widzami pokazały jednak, że dziś już nie sposób oglądać ten film, bez odniesień do teraźniejszości, z czym zgodzili się twórcy. Znakomitą kreację stworzył na drugim planie także Tomasz Schuchardt, w roli rubasznego partnera z pracy głównego bohatera.
Festiwal filmów Ziętka
Tegoroczna edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, jest wyjątkowo łaskawa dla młodego aktora, który nie miał dotąd okazji na stworzenie wyrazistej pierwszoplanowej postaci. Mowa oczywiście o Tomaszu Ziętku. Domalewski obsadził go na drugim planie w "Cichej nocy", Ziętek zagrał też u niego w "Jak najdalej stąd", ale dopiero teraz mógł naprawdę pokazać skalę swoich możliwości. Pierwszoplanowa rola w słabym "Żużlu" (2020 r.) Doroty Kędzierzawskiej takiej szansy mu nie dała.
Jego bohater - wyciszony, ekstrawertyczny i mrukliwy - jest klasyczną postacią rodem z kina noir. Jednocześnie aktor stworzył znakomitą, skrajnie odmienną kreację w obrazie Jana P. Matuszyńskiego "Żeby nie było śladów", gdzie wcielił się w przyjaciela Grzegorza Przemyka, świadka dokonanej na nim zbrodni.
O ile obraz Domalewskiego to tzw. film aktorski, który "robią" w znacznym stopniu błyszczący w swoich efektownych rolach aktorzy - reżyser, który zna ten zawód od środka, kapitalnie ich prowadzi - to już film Matuszyńskiego bardziej skupia się na pokazaniu systemowej opresji i funkcjonowaniu aparatu przemocy. Mimo to Ziętek "wyciągnął" ze swojej postaci ogrom bólu człowieka walczącego o sprawiedliwość dla zabitego przyjaciela, świadomy własnej bezsilności.
Musiałby stać się cud, by za którąś z tych dwóch kreacji nie otrzymał w tym roku aktorskiej nagrody. Inna sprawa, że w Gdyni czasami takie cuda się zdarzają.
"Zupa nic" i "Najmro", czyli dla kogo nagroda publiczności
Obok filmów, które najbardziej liczą się w walce o główne festiwalowe laury, w Gdyni obejrzeliśmy też tytuły gwarantujące przede wszystkim dobrą rozrywkę. One zgarniają zwykle nagrodę publiczności. W tym roku głównymi kandydatami do niej wydają się bardzo udana komedia "Najmro. Kocha, kradnie, szanuje", inspirowana prawdziwymi wydarzeniami z życia Zdzisława Najmrodzkiego, celebryty półświatka, który ośmieszał władze PRL wymykając się 29 razy organom ścigania. Milicja dawała za głowę Najmrodzkiego milionowe nagrody, a jego brawurowe wyczyny śledziła cała Polska.
Grający go Dawid Ogrodnik jest znowu kapitalny w kolejnej biograficznej opowieści po Tomaszu Beksińskim i Mietku Koszu. (Niebawem zobaczymy go w roli księdza Jana Kaczkowskiego, charyzmatycznego kapłana i bioetyka księdza Jana Kaczkowskiego). "Najmro" jest już w kinach, a sądząc po oklaskach, jakimi eksplodują seanse w Gdyni, jest głównym kandydatem do wyróżnienia przyznawanego przez widzów. Wydaje się, że jego najpoważniejszym kontrkandydatem może okazać się pełna wdzięku i humoru "Zupa nic" Kingi Dębskiej, kolejny na tym festiwalu powrót do lat 80. i schyłkowego PRL, tym razem w komediowej oprawie.
Bez zadęcia, po trosze w konwencji kina familijnego, Dębska opowiada o czasach, gdy zgubienie kartek na mięso i cukier groziło rodzinie katastrofą żywieniową. Ale jednocześnie pokazuje, że w dobie deficytu dóbr materialnych, więzi rodzinne były znacznie trwalsze niż obecnie.
Festiwal potrwa do 25 września. Tego dnia poznamy laureatów Złotych Lwów.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FPFF, Bartosz Mrozowski