Uwaga, nie czytać przy ani po jedzeniu. - Mamo, ja chcę kupkę – padło ostatnio z ekranu, kiedy jadłem kolację i też mi się zachciało. W trybie pilnym. Widzieli Państwo? Chodzi o reklamę Brise, w której mały chłopiec skarży się mamie, że ma ochotę (z góry przepraszam) się wysr… ale zrobi to tylko u Tomka, bo Tomek ma w kibelku Brise. Fajne, nie? Zwłaszcza w porze jedzenia.
Zastanawiam się, kiedy dojdziemy do szczytu kretynizmu w reklamie. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że poziom dna wyznacza reklama z pluciem krwią do umywalki, zakończona efektownie wypadającym żółtym zębem. I kiedy już myślałem, że twardo stoimy na dnie, usłyszałem pukanie od spodu. Otwieram, a tam uliczny billboard z jamnikiem, który ze swojej przedniej strony ma michę z napisem „tu pyszne jedzenie”, a od strony zadniej tylko napis „a tu twarde dowody”. Zachciało mi się rzygać, ale pomyślałem, że agencja reklamowa mogła jednak pójść na całość i okrasić planszę sympatycznym gówienkiem – w internecie widziałem wszak filmową wersję tej reklamy ze sprzątaniem twardej kupy na szufelkę.
I kiedy znów myślałem, że to szczyt - nagle ze środka tego g… wychodzi ten nasz mały bohater obwieszczając, że ma ochotę na defekację. Ale fajnie. Jeszcze niedawno do podpasek podchodziliśmy „z pewną taką nieśmiałością” – niedługo zobaczymy pewnie krwiste reklamowe mięso na wizji.