Sygnały o tym, w jakich warunkach żyją zwierzęta na jednej z posesji w Żabienku (województwo kujawsko-pomorskie), pojawiały się od dawna. Podczas wspólnej, lipcowej akcji policji, Straży Miejskiej, powiatowego lekarza weterynarii i grupy interwencyjnej Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami okazało się, że sytuacja jest jeszcze gorsza niż podejrzewano. Na miejscu znaleziono ponad 30 psów i dziesiątki innych zwierząt gospodarskich, wszystkie - jak alarmują przedstawiciele TOZ - wygłodzone i schorowane.
Do urzędu gminy Mogilno od lat trafiały zawiadomienia dotyczące złych warunków, w których miały być trzymane zarówno psy, jak i inne zwierzęta u jednego z gospodarzy w Żabienku. W 2019 roku obyła się tam kontrola powiatowego lekarza weterynarii, który zlecił poprawę warunków. Właściciel zobowiązał się do zaleceń zastosować. Jak dziś opowiada Krzysztof Kosiński, powiatowy lekarz weterynarii w Mogilnie, wizyta kontrolna, którą później odbył osobiście, wykazała "zmniejszoną liczbę psów na posesji'. Jak jednak zastrzega lekarz, nie był wówczas we wnętrzu domu.
Od początku bieżącego roku Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami znowu powiadamiane było o nieprawidłowościach, a - jak twierdzą wolontariusze - każda z prób dostania się na posesję kończyła się fiaskiem. - Niewiele mogliśmy zobaczyć, ponieważ teren był szczelnie pozasłaniany płachtami, a właściciel nie wpuszczał nas do środka. Uczulano nas, abyśmy zachowali ostrożność, ponieważ mężczyzna bywał agresywny - opowiada Danuta Kwiatkowska, inspektorka Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce.
Policjanci z Mogilna twierdzą, że wcześniej nie otrzymywali żadnych zgłoszeń odnośnie tej posesji.
Zaczęło się od jednego uciekiniera
Wspólna interwencja służb została przeprowadzona kilka dni po tym, jak jeden z psów, dalmatyńczyk, uciekł z posesji. Leżące w rowie, skrajnie wychudzone zwierzę dostrzegła mieszkanka wsi, która powiadomiła TOZ. Właściciela udało się bez trudu ustalić, ponieważ o swoją "zgubę" sam miał pytać w okolicznych wioskach.
Jak się okazało w trakcie interwencji, za płotem czekało jeszcze kilkadziesiąt innych zwierząt.
- Naliczyliśmy 33 psy, 2 koty, 2 papużki, krowę, 6 gołębi, 7 gęsi, 2 kaczki, 16 kogutów i 8 kur - wymienia inspektorka.
Smród "zwalał z nóg"
- Uderzenie smrodu niemal zwalało z nóg. Pierwsza komórka w piwnicy: sześć gęsi w tonach odchodów, bez światła, bez możliwości poruszania się. Druga komórka: rozpadające się drzwi podparte potężnymi pniakami drzew, a za nimi trzy młodziutkie psy w typie goldena. Trzecia zupełnie ciemna komórka wielkości metr na metr: przerażone dwa szczenięta i ich matka przykuta do ściany łańcuchem długości 15 cm - opowiada.
Psy, według wolontariuszy, były wszędzie - w piwnicach, szopkach, na łańcuchach i w budach. Podobnie jak inne zwierzęta były pozbawione wody i pożywienia, brodziły we własnych odchodach, miały pasożyty. Część z nich przez całe życie przebywała w ciemnościach, inne - zdaniem inspektorki - miały "więcej szczęścia", bo trzymane były na zewnątrz, jednak na zbyt krótkich łańcuchach.
Każdy pies "potwornie bał się ludzi"
Krowa nie mogła zrobić kroku przez przerośnięte kopyto, koty były niewidome. Inne zwierzęta miały zmiany skórne i choroby oczu.
- Działania były bardzo trudne i czasochłonne, żadnego psa nie można było zabrać na smyczy, niemal każdy potwornie bał się człowieka i przy najmniejszej próbie zbliżenia się do niego atakował. Czynności trwały kilka godzin, konieczne było użycie specjalistycznego sprzętu. Zabezpieczyliśmy wszystkie zwierzęta. Trzy psy i dwa koty zostały natychmiast przekazane weterynarzowi. By móc przetransportować krowę, musieliśmy dokonać odcięcia przerośniętego kopyta - podkreśla Danuta Kwiatkowska.
Właściciel twierdził, że zwierzętom niczego nie brakuje
Wszystkie zwierzęta gospodarskie zostały przetransportowane do specjalistycznego gospodarstwa, współpracującego z gminami w ramach odbiorów interwencyjnych, natomiast część psów trafiła już do domów tymczasowych. Przedstawiciele Towarzystwa podkreślają jednak, że zwierzęta muszą trafić do osób, które mają doświadczenie w opiece nad czworonogami "wycofanymi". Na razie nie mogą one jeszcze pójść do adopcji, zanim nie zapadnie wyrok ostatecznie odbierający mężczyźnie zwierzęta.
- W większości te psy nie potrafią nawet chodzić na smyczy, chowają się przed nami w budach. Próbujemy je oswoić, ale to jest bardzo długi proces. Na szczęście widać już pewien progres - zaznacza przedstawicielka TOZ.
- Właściciel został przesłuchany. Usłyszał dwa zarzuty popełnienia przestępstwa w związku ze znęcaniem się nad zwierzętami i znieważeniem funkcjonariuszy publicznych w trakcie wykonywania obowiązków służbowych - informuje mł. asp. Magdalena Pollak z Komendy Powiatowej Policji w Mogilnie.
Właściciel - jak twierdzą uczestnicy akcji - był przekonany, że dobrze zajmował się zwierzętami. Od decyzji o zabraniu zwierząt z posesji jeszcze tego samego dnia złożył zażalenie do powiatowego lekarza weterynarii.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TOZ Grupa Interwencyjna Mogilno