35-letni Bartłomiej B., oskarżony o zabicie siekierą brata i ojca oraz ucieczkę ze szpitala psychiatrycznego, dziś stanął przed sądem. Przyznał się do zarzutów i złożył wyjaśnienia. Jako motyw zabójstwa podał konflikt rodzinny. Grozi mu dożywocie.
Rzecznik Sądu Okręgowego w Zamościu sędzia Paweł Tobała poinformował, że w poniedziałek o godz. 9 rozpoczął się proces 35-letniego Bartłomieja B., który jest oskarżony o podwójne zabójstwo oraz ucieczkę ze szpitala psychiatrycznego w Radecznicy.
Zabójstwo i ucieczka
W lipcu zeszłego roku policja znalazła w jednym z domów w Zagumnie (gmina Biłgoraj) ciało 45-letniego mężczyzny oraz nieprzytomnego 65-latka. Obaj mieli poważne obrażenia głowy spowodowane ciosami siekierą. Policja zatrzymała Bartłomieja B., który przyznał się do zabójstwa ojca i brata.
Bartłomiej B. przyznał się i składał wyjaśnienia. Wycofał się ze swoich wcześniejszych zeznań, według których ojciec z bratem mieli go gnębić.
- To nieprawda. Jestem alkoholikiem. Zawsze za swoje błędy winiłem cały świat. Tata zawsze chciał dla mnie jak najlepiej, a brat służył pomocą, tylko ja nie umiałem tego docenić - powiedział 34-latek.
Zastrzegł, że miał gdzie mieszkać i nie kierował się motywami finansowymi.
- Po prostu jestem złym człowiekiem – dodał.
Bartłomiej B. opisał moment zabójstwa. Wyjaśnił, że gdy obudził się rano, zobaczył śpiącego brata i poczuł do niego odrazę. Przyniósł siekierę i uderzył nią 45-latka w głowę. Potem podszedł do brata z boku i uderzył jeszcze dwa razy.
- Jakby się dławił krwią. Złapał oddech kilka razy i nastała cisza - opisał.
Następnie oskarżony - jak sam zrelacjonował - poszedł do ojca, zastał go klęczącego. Stanął za nim i uderzył siekierą w głowę.
- Tata się nie ruszył. Klęczał dalej. Uderzyłem go jeszcze raz. Wtedy upadł na bok, a potem na plecy. Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami - powiedział.
Bartłomiej B. stwierdził, że gdy złość zaczęła mu przechodzić, wziął ręcznik, położył go ojcu na głowie.
- Ciężko oddychał – powiedział.
Następnie podszedł do brata i nakrył go kołdrą. Jak przyznał, rozważał wezwanie pomocy, ale po wyjściu z domu pojechał na stację paliw po alkohol.
Oskarżony stwierdził, że sumienie nie daje mu spokoju. Wyraził żal, poprosił Boga i rodzinę o wybaczenie.
Mężczyzna po zbrodni został tymczasowo aresztowany, a następnie skierowany na obserwację sądowo-psychiatryczną do szpitala w Radecznicy, skąd uciekł w nocy z 6 na 7 października. Prokuratura Okręgowa w Zamościu ustaliła, że najpierw w szpitalu zdjął z rąk i nóg kajdanki, a następnie, wykorzystując nieuwagę funkcjonariuszy służby więziennej, wyszedł z sali i opuścił placówkę przez rozgiętą kratę okna w łazience. Ponadto śledczy zarzucili mu też kradzież dwóch samochodów w trakcie ucieczki.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Policja schwytała go po 10 dniach w pustostanie w miejscowości Żarnowa (woj. podkarpackie). Chciał przekroczyć granicę ze Słowacją i kontynuować ucieczkę na południe Europy.
Przyznał się do zarzutów i złożył wyjaśnienia. Jako motyw zabójstwa podał konflikt rodzinny. Grozi mu dożywocie.
"Dwóch spało, dwóch nie sprawdziło"
Osobne śledztwo toczy się wobec sześciu funkcjonariuszy służby więziennej z Zakładu Karnego w Zamościu, którzy po ucieczce 34-latka usłyszeli zarzuty niedopełnienia obowiązków służbowych.
Według ustaleń prokuratury, dwóch z nich spało podczas ucieczki, a kolejni po przejęciu służby konwojowej nie sprawdzili, czy podejrzany faktycznie przebywa w sali, przez co opóźniły się (o pół godziny – jak informowali śledczy) poszukiwania uciekiniera. Za niedopełnienie obowiązków służbowych grozi do trzech lat więzienia.
Rzeczniczka prasowa dyrektora generalnego SW ppłk Arleta Pęconek przekazała, że trzech funkcjonariuszy jest już poza służbą: jeden został wydalony, dwóch złożyło raport o zwolnieniu ze służby, który został przyjęty. Postępowania dyscyplinarne wobec pozostałych trzech funkcjonariuszy jeszcze się nie zakończyły.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Autorka/Autor: pop
Źródło: PAP