Do pięciu lat więzienia grozi Dorocie B., 40-letniej kobiecie związanej z Platformą Obywatelską. Prokuratorzy zarzucili jej w piątek fałszowanie podpisów na listach poparcia polityków PO, którzy chcieli w zeszłym roku zdobyć mandat europosła.
Dorota B. podczas zeszłorocznych wyborów samorządowych startowała z ramienia partii do łódzkiej Rady Miejskiej. Bez powodzenia. Zdaniem łódzkich prokuratorów, 40-letnia kobieta kilka miesięcy wcześniej dopuściła przestępstwa.
- Podejrzana usłyszała zarzuty podrabiania podpisów, a tym samym dopuszczania się nieprawidłowości i nadużyć przy sporządzaniu list poparcia kandydatów zgłaszanych do Parlamentu Europejskiego - informuje tvn24.pl Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Prokurator dodaje, że podczas piątkowego przesłuchania przyznała się do winy i złożyła wyjaśnienia. Grozi jej do pięciu lat więzienia.
Śledczy nie chcą przekazywać na obecnym etapie więcej szczegółów. Jak jednak nieoficjalnie dowiaduje się portal tvn24.pl, podejrzana fałszowała podpisy na listach poparcia polityków PO, którzy podczas eurowyborów ubiegali się o mandat posła w Brukseli.
Ostatnie wybory do Parlamentu Europejskiego odbyły się 25 maja 2014 roku. Z łódzkiej listy PO w wyborach do PE mandat uzyskał Jacek Saryusz-Wolski.
"Będzie wyrzucona"
O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy Pawła Bliźniuka, wiceprzewodniczącego PO w regionie. O zarzutach dla Doroty D. dowiedział się od nas.
- Ja tej pani osobiście nie kojarzę, ale jeżeli to prawda (że jest działaczką PO), to nasze działania będą jednoznaczne. Kobieta zostanie usunięta z Platformy Obywatelskiej - zapowiada Bliźniuk.
"To nie mój podpis"
Śledztwo w tej sprawie zostało wszczęte w październiku ubiegłego roku. Jak informowaliśmy wtedy na tvn24.pl, kilkadziesiąt osób, których nazwiska znalazły się na listach poparcia polityków PO, nie przyznało się do składania takich podpisów.
Prokuratorzy przesłuchali wiele osób, konieczne było też przeprowadzenie ekspertyzy z zakresu pisma ręcznego. Śledczy podkreślają, że w celach politycznych były wykorzystywane dane osób, które wcześniej były ukarane mandatem w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym.
- Świadkowie, których przesłuchiwaliśmy zadawaliśmy pytanie, czy osoby te były ukarane mandatami za jazdę bez biletów środkami komunikacji łódzkiego MPK. Duża liczba tych osób potwierdza, że takie sytuacje miały miejsce - powiedział Kopania.
Poprzez mandaty do polityki?
Łódzka prokuratura sprawdza, czy w podobny sposób nie używano danych z mandatów w innej sprawie.
W czerwcu 2013 roku grupa obywateli Ratujmy Nasze Miasto chciała odwołać prezydenta Łodzi, Hannę Zdanowską. Usunięcie jej ze stanowiska miało odbyć się za sprawą referendum, do którego mogłoby dojść, gdyby udało się zebrać 60 tys. podpisów pod wnioskiem o zorganizowanie głosowania.
Ostatecznie organizatorzy nie zebrali wymaganej liczby popierających - do Komisji Wyborczej w Łodzi trafiło nieco ponad 39 tys. podpisów. Osoby, które rzekomo poparły inicjatywę podczas zeznań w prokuraturze stwierdzili, że nikt ich o podpis nie prosił. Jak jesienią informowali śledczy, wielu świadków było wcześniej ukaranych w miejskich autobusach i tramwajach.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź