Był doświadczonym policjantem, specjalizował się w zatrzymywaniu pseudokibiców. Dzisiaj jest oskarżony o usiłowanie zabójstwa. W grudniu ubiegłego roku 31 razy strzelił z broni służbowej. Trzy pociski trafiły kolegę żony, którą policjant podejrzewał o zdradę.
Daniel W. ma dziś 32 lata. Jedenaście ostatnich spędził jako kryminalny w łódzkiej policji. W grudniu ubiegłego roku miał wolne, pił alkohol. Kiedy był już zupełnie pijany, awanturował się z żoną, bo podejrzewał ją o zdradę.
Doszło do szarpaniny, w czasie której - niewykluczone, że przypadkowo - wybrany został numer do kolegi z pracy 27-letniej żony. Mężczyzna usłyszał w telefonie odgłosy awantury, więc podjechał pod dom małżeństwa.
Przed domem mężczyźni się pokłócili. Policjant sięgnął po służbowego walthera i otworzył ogień. Strzelał w stronę drewnianego ogrodzenia swojej posesji. W pewnym momencie musiał wymienić magazynek. Ostatecznie wystrzelił 31 razy.
Trzy pociski trafiły w nogi 45-latka. Dwa w uda (lewej i prawej nogi), trzeci trafił w podudzie. Na szczęście kule nie przecięły żadnej z tętnic ani nie uszkodziły kości.
Łzy oskarżonego
- W ogóle nie pamiętam tego, że oddawałem te strzały. Nie wiem, czy emocje wyłączyły mi myślenie - mówił na sali rozpraw Daniel W.
Nie przyznał się do usiłowania zabójstwa. Zadeklarował, że będzie odpowiadał na pytania swojego adwokata i - w razie potrzeby - również sądu. Były już policjant przeprosił nie tylko mężczyznę, w kierunku którego strzelał, ale też swoich sąsiadów z naprzeciwka, których życie i zdrowie naraził. 32-latek skierował też kilka słów do swojej rodziny. Wtedy emocje wzięły górę, a na twarzy oskarżonego pojawiły się łzy.
- Przepraszam też moją rodzinę, przede wszystkim dzieci i mamę za całą krzywdę i ból, którego doznali przez moje działania - mówił łamiącym się głosem.
Ze względu na bardzo osobisty charakter sprawy, została ona wyłączona na czas składania zeznań przez oskarżonego.
"Strzelał, żeby zabić"
Prokuratorzy w przygotowanym przez siebie akcie oskarżenia podkreślali, że kule wystrzelone przez 32-latka mogły zabić, bo były wystrzelone na wysokości półtora metra.
- Pociski uderzyły w auto zięcia. Jeden uderzył w bramę garażową, inne w ścianę. W środku były moje wnuki, które mogły zginąć - zaznaczał zaraz po zdarzeniu Marek Woliński, mieszkający naprzeciwko miejsca zdarzenia.
Jego zięć widział oskarżonego i rannego kilka chwil po wystrzeleniu pocisków.
- Zięć usłyszał strzały, wybiegł z domu. Zauważył zataczającego się człowieka, który upadł przy jego furtce. Zięć zapytał, czy może jakoś pomóc. A tamten odparł, że trzeba wezwać karetkę - opowiadał. Jak mówi, z nóg postrzelonego 45-latka leciało dużo krwi. Krwotok zatamował zięć za pomocą pasków, po które pobiegł do domu. Kiedy opatrywał rannego, obok stanął 32-letni policjant.
- Stał tuż obok. Wcześniej odrzucił gdzieś broń. Nie wiem, czy mu się zacięła. Ten ranny był opatrywany, a tamten na niego krzyczał, że ma "spier**lać" - relacjonował.
Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź