Z wielkiego zakładu została kupa gruzów. W ciągu kilku godzin miejsce pracy straciło około 700 osób. Dlaczego doszło do pożaru i czy ktoś mógł się do niego przyczynić? Według wstępnych ustaleń straży pożarnej mogło dojść do zaprószenie ognia. Sprawę bada prokuratura, która od dziś przesłuchuje pracowników spalonej firmy.
Hala firmy Coco-Werk z perspektywy ulicy wygląda niemal normalnie - o tym, że w poniedziałek wybuchł tu olbrzymi pożar przypominają jedynie okopcone ściany gmachu.
Dopiero patrząc na halę z góry widać ogrom zniszczeń. Łódzka hala niemieckiej firmy, wybudowana za ok. 60 mln złotych jest doszczętnie zniszczona. W środku na co dzień zarabiało na życie łącznie 700 osób. Z pożarem, który zniszczył ich miejsce pracy strażacy walczyli w poniedziałek kilkanaście godzin.
- Wstępne ustalenia strażaków mówią, że mogło tu dojść do zaprószenia ognia - informuje Piotr Borowski, reporter TVN24.
To jednak wciąż wstępne ustalenia. Spalony gmach jest w tak złym stanie, że poruszanie się po nim jest niebezpieczne. Do środka nie mógł wejść m.in. biegły powołany przez prokuraturę. Dlatego zbieranie informacji o tym, co się wydarzyło jest wyjątkowo trudne.
Prokuratorskie śledztwo
Od dzisiaj łódzka prokuratura przesłuchuje pracowników firmy. Śledczy próbują odtworzyć, co działo się w firmie tuż przed wybuchem pożaru.
- Na razie jest zbyt wcześnie, żeby mówić o tym, czy ktoś mógł dopuścić się przestępstwa - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
I dodaje, że wszczęte śledztwo dotyczy spowodowania pożaru, który stanowił zagrożenia dla życia i zdrowia wielu osób oraz doprowadził do wielkich strat materialnych.
Spalone miliony
Straty właściciela prywatnej firmy liczone są w dziesiątkach milionów złotych. Wiele wskazuje na to, że przekroczą one wartość pierwotnej inwestycji. Wstępne ustalenia mówią nawet o 120 mln złotych, które zniszczył pożar.
- Na terenie zakładu było 30 kosztownych wtryskarek. Na razie nie wiadomo, czy będą mogły być one używane - podkreśla reporter TVN24, Piotr Borowski.
Wiadomo, że dotychczasowy gmach firmy nadaje się tylko do rozbiórki.
Co dalej?
Pracownicy etatowi Coco-Werk (400 osób) zostali wysłani na przymusowy, dwutygodniowy urlop. Trzysta innych osób, które były wzywane do zakładów w razie potrzeby zostały bez pracy.
- Przedstawiciele firmy poinformowali, że pod koniec tygodnia będzie wiadomo, czy i ilu znajdzie zatrudnienie w innych zakładach tej firmy, w Konstantynowie Łódzkim - mówi wiceprezydent Łodzi, Marek Cieślak.
Władze miasta próbują pomagać przedsiębiorstwu. Firma dostarczała elementy innemu, ważnemu łódzkiemu pracodawcy - firmie BSH.
- Na razie nie wiadomo, jak to może wpłynąć na tę firmę. Nie jest tajemnicą, że oba podmioty ściśle współpracowały. Swoje siedziby miały tuż obok siebie - tłumaczy Cieślak.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź