To była spektakularna akcja - trzech mężczyzn ukradło zabytkowego mercedesa 300s z połowy XX wieku. Portal tvn24.pl jako pierwszy opublikował wyniki pracy śledczych, z których wynika, że warty 800 tys. złotych samochód został wywieziony na lawecie. Sprawcy wpadli, bo zostawili pilota sterującego wyciągarką. Zatrzymany jest też kolekcjoner samochodów z Łodzi, który miał zlecić skok.
O tym, że ktoś ukradł zabytkowego mercedesa z 1953 roku, pisaliśmy na tvn24.pl niedługo po zdarzeniu. Dziś prokuratorzy już wiedzą kto i jak ukradł zabytek z posesji łódzkiego kolekcjonera aut Tomasza Wiadernego. Z ich ustaleń wynika, że za kradzieżą może stać... kolega okradzionego, który również jest kolekcjonerem aut.
Za kratkami od listopada ubiegłego roku jest 28-letni Mateusz Ś., o rok starszy Marcin Ż. i 32-letni Marek J. To oni w nocy z 11 na 12 października włamali się na teren posesji przy ul. Zbąszyńskiej, wciągnęli cenny samochód na lawetę i odjechali. Podczas śledztwa przyznali się do kradzieży z włamaniem. Grozi im do 10 lat więzienia.
Taka sama kara grozi osobie która miał zlecić kradzież. Policja zatrzymała ją tydzień przed zeszłoroczną wigilią Bożego Narodzenia. W przeciwieństwie do trzech pozostałych aresztowanych, mężczyzna nie przyznaje się jednak do winy.
Akt oskarżenia został przesłany już do sądu. Niestety, zabytkowego mercedesa na razie nie udało się odzyskać.
Sprawna akcja
Jak ustalili prokuratorzy, przed kradzieżą złodzieje wiedzieli, gdzie zaparkowany jest merceses 300 s. Jego właściciel trzymał go pod namiotem, na terenie swojej firmy. Namiot był ogrodzony z trzech stron. Czwarta była nocami chroniona przed samochód dostawczy, który blokował dostęp do cennego zabytku. Poza tym teren był dozorowany.
Mimo to przestępcy poradzili sobie z tymi wszystkimi problemami. Na działkę dostali się przez posesję sąsiada. Rozcięli siatkę pomiędzy dwoma działkami. Potem wypatrzyli moment, w którym zakończył się obchód ochroniarza. Wybili szybę w samochodzie dostawczym torującym dojście do namiotu i przepchnęli go na bok. Nożem rozcięli namiot i wypchnęli mercedesa.
Po chwili na miejsce przyjechał lawetą trzeci z podejrzanych. Po kilku minutach przestępcy zniknęli, razem z zabytkowym samochodem.
Złodziejska „wtopa”
Ochroniarze szybko zorientowali się, co się stało i wezwali policję. Zaczęło się zbieranie śladów. Okazało się, że złodzieje popełnili poważny błąd – w pobliżu miejsca, gdzie jeszcze niedawno stał zabytkowy samochód, zostawili pilota od wciągarki lawety.
W rękach śledczych był też monitoring, na którym było widać lawetę pędzącą z ładunkiem pod plandeką. Okazało się, że właścicielem pojazdu jest wypożyczalnia samochodów w Łodzi. Kilka dni wcześniej lawetę wziął jeden z podejrzanych. Oddał ją tuż po tym, jak skradziony został mercedes.
Co ciekawe, przy oddawaniu pojazdu okazało się, że nie ma pilota od wciągarki. - Podczas śledztwa okazało się, że pilot znaleziony na miejscu kradzieży pracuje poprawnie z wypożyczoną lawetą – opowiada Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Zlecenie od przyjaciela?
Trzech podejrzanych o kradzież mężczyzn zaczęło współpracować ze śledczymi. Swoimi zeznaniami obciążyli łódzkiego kolekcjonera samochodów i jednocześnie bliskiego znajomego Tomasza Wiadernego - właściciela mercedesa.
- Podejrzani zeznali oni, że zlecił kradzież i podał niezbędne informacje do wykonania przestępstwa, m.in. lokalizację auta – wyjaśnia Kopania.
O tym, że kradzieży musiał dopuścić się ktoś z bliskiego kręgu znajomych poszkodowanego, może świadczyć fakt, że o samochodzie schowanym w jednym z namiotów miało wiedzieć niewiele osób.
- Prawie nikomu o nim nie mówiłem; wiedzieli tylko najbliżsi. Zresztą, ten samochód nie był atrakcyjny dla laika, bo był przed renowacją. Ukraść go musiała osoba, która znała się na rzeczy – opowiada pan Tomasz.
Dalsze poszlaki
Kilka dni po kradzieży pan Tomasz dostał SMS-a od nieznanej osoby, z informacją, że złodziejem jest „ktoś jemu bliski”. Prokuratorzy ustalili, że nadawcą był jeden z mężczyzn, który uczestniczył w kradzieży.
- Podejrzani mieli za kradzież dostać 100 tys. złotych. Po przekazaniu samochodu zleceniodawcy, otrzymali mniej - 20 tys. euro. To spowodowało konflikt, w efekcie podejrzani wysłali wiadomość do okradzionego – wyjaśnia Kopania.
Cacko na kółkach
Skradziony samochód był wart co najmniej 800 tys. złotych. Taką wartość podawał po kradzieży właściciel, a jego szacunki potwierdzili później biegli. Samochód miał stłuczoną szybę i nie był na chodzie.
Fakt, że na całym świecie ręcznie wyprodukowano tylko 216 takich samochodów, mocno podwyższa jego wartość. Pojazd trafił do Polski ze Szwecji w 2007 roku.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/r / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Wiaderny