W tej sprawie szokuje wszystko - pomysł kamieniarzy, żeby dorobić poprzez zdewastowanie cmentarza, skala zniszczeń i działania wymiaru sprawiedliwości. Dziennikarze tvn24.pl i TTV Blisko Ludzi ustalili, że jeden ze sprawców do wczoraj zarabiał, myjąc groby na nekropolii, na której razem z kolegami zniszczył 280 nagrobków. Został zatrzymany po tym, jak zainteresowaliśmy się sprawą. Wcześniej policji nie udawało się go znaleźć.
W przededniu Wszystkich Świętych na cmentarzu na Manii w Łodzi nie ma śladu po tym, co wydarzyło się tu rok temu. Tylko emocje wciąż nie opadły - nadal wśród tych, którzy odwiedzają groby swoich bliskich słychać głosy oburzenia i wielki żal.
W nocy z 24 na 25 października ub.r. trzech mężczyzn obróciło prawie 300 nagrobków w gruz. Straty oszacowano na 361 tys. zł.
Wszyscy zarabiali, pracując na cmentarzu. Dwaj dorośli sprawcy - 33-letni Robert G. i o trzy lata młodszy Marcin B. - byli kamieniarzami w pobliskim zakładzie. Według ustaleń śledczych działali z niskich pobudek, dla zarobku. - Mężczyźni zaplanowali zniszczenie nagrobków na pobliskim cmentarzu, żeby zwiększyć zapotrzebowanie na usługi kamieniarskie - mówił tvn24.pl Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury. Przed "akcją" wypili sporo alkoholu.
Młodszy z dorosłych sprawców czeka już na proces. Akt oskarżenia jest w sądzie. Przyznał się do winy. Śledztwo wobec starszego jeszcze się nie zakończyło - biegli uznali, że nie pozwala na to jego zły stan psychiczny.
W dewastacji uczestniczył też 17-letni dziś Paweł G., syn właścicielki zakładu, w którym pracowali starsi wandale. Rodzina nastolatka do dzisiaj sprzedaje znicze i kwiaty przy cmentarzu na Manii. A on sam, jak opowiada Marta Kolbus z TTV, jeszcze wczoraj dorabiał, czyszcząc groby na nekropolii, którą rok temu niszczył. Został zatrzymany przez policję, gdy sprawą zainteresował się portal tvn24.pl i program "Blisko Ludzi".
"To jest jak żywa rana"
- I co z tego, że teraz wszystko jest posprzątane? Tu leżą nasi bliscy. A ktoś bezcześcił ich groby dla zabawy, to jest wciąż żywa rana - mówi nam Tomasz, jeden z niemal 300 poszkodowanych przez trzech wandali.
- Dziesięć lat zbierałam na pomnik. Rok temu na naprawę wydałam prawie 6 tys. złotych. Musiałam brać pożyczkę - dodaje pani Janina, która na Manii pochowała męża.
W zdecydowanej większości zniszczone nagrobki nie były ubezpieczone. - Tuż po zdarzeniu pracownicy cmentarza starali się za darmo naprawiać nagrobki - mówi nam Monika Łysek, kierownik cmentarza. Niektóre, najbardziej zniszczone groby wymagały jednak gruntownego remontu, za który musieli zapłacić ci, którzy na Manii mają bliskich.
- Niektórzy wydali po kilka tysięcy złotych ze swojej kieszeni - podkreśla Łysek.
Dwa światy
Ich emocje kontrastują z postawą samych wandali. Wszyscy przyznali się do winy. 30-letniego sprawcę można było zobaczyć na nagraniu z wizji lokalnej, która odbyła się na zniszczonym cmentarzu tuż po zatrzymaniu. Chłodno opowiadał, jak przeskoczył przez ogrodzenie nekropolii i razem z kolegami niszczył kolejne groby. Niedługo stanie przed sądem, grozi mu do 10 lat więzienia.
Będzie odpowiadał z wolnej stopy, bo - podobnie jak 33-letni kompan - został zwolniony do domu po kilku miesiącach aresztu.
- Nie powinno to pani interesować, ale żałuję - powiedział z kolei reporterce Faktów TVN 17-letni Paweł G. Ponieważ w momencie niszczenia grobów miał 16-lat, zajął się nim sąd rodzinny.
Chłopak jeszcze wczoraj zarabiał, czyszcząc groby na cmentarzu. Reporterka TTV zastała go przy pracy. Nie chciał (albo nie potrafił) odpowiedzieć na pytanie, czy nie jest mu wstyd zarabiać na tym cmentarzu. Bez problemu udało nam się dotrzeć do Pawła G. W ubiegłym miesiącu znaleźć go nie potrafiła policja.
Przed kamerą 17-latek schronił się w budce, z której kwiaty i znicze sprzedaje jego rodzina. Siostra i babcia wandala przed tym zdarzeniem zapewniały, że nie utrzymują z nastolatkiem kontaktu i nie wiedzą gdzie jest.
- Nie utrzymuję z nim kontaktu. Wstyd mi za niego, ale on to wszystko zrobił, bo kilka dni przed całym zdarzeniem na cmentarzu zmarł mu ojciec - próbowała przed południem tłumaczyć swojego wnuka babcia wandala.
Kiedy chłopak schronił się u nich po południu, kobiety wezwały policję... donosząc na to, że są nękane przez dziennikarzy.
Nastolatek został zatrzymany przez policję tego samego dnia, kiedy wypatrzyliśmy go na cmentarzu. Jeszcze dzisiaj ma zostać przewieziony do młodzieżowego ośrodka wychowawczego w Warszawie.
Powolny system
Już w zeszłym roku, po tym jak zatrzymani zostali wszyscy trzej wandale, policja podkreślała, że nastolatek z pewnością nie był narzędziem w rękach starszych kolegów.
- To bardzo zdeprawowany młody człowiek, który był jednym z prowodyrów całego zajścia - mówiła wtedy podinsp. Joanna Kącka z łódzkiej policji.
Paweł G. za kratkami był kilkadziesiąt godzin - dzień po tym, jak doszło do dewastacji cmentarza. Potem nieletnim wandalem zajął się sąd rodzinny.
- Już w kwietniu sąd zadecydował o umieszczeniu nieletniego w ośrodku wychowawczym - informuje Grażyna Jeżewska, rzecznik Sądu Okręgowego w Łodzi.
Od tej decyzji minęło już ponad pół roku, a 17-latek do czwartku był w domu. Jak to możliwe?
Sąd rodzinny orzekł o skierowaniu nieletniego do ośrodka wychowawczego. Dokumenty trafiły do wydziału edukacji w łódzkim magistracie, a następnie do Ośrodka Rozwoju Edukacji, który miał wskazać, do której placówki ma trafić nieletni.
Dzięki rozbudowanej administracji Pawłowi G. udawało się do tej pory unikać konsekwencji swoich czynów i pozostawać na wolności.
Procedury sobie, życie sobie
Nastolatek - teoretycznie - miał trafić do młodzieżowego ośrodka wychowawczego już w sierpniu.
- Wskazaliśmy placówkę, która była w stanie przyjąć młodocianego - mówi tvn24.pl Andrzej Laskowski, kierownik wydziału resocjalizacji i socjoterapii w Ośrodku Rozwoju Edukacji.
Sąd nakazał matce Pawła G., żeby ta doprowadziła go do placówki pod Kielcami. Tyle, że kobieta syna nie przywiozła. We wrześniu łódzki sąd nakazał policji doprowadzenie wandala.
- Po kilku dniach policja poinformowała, że nie może odnaleźć nastolatka - informuje Jeżewska.
Policja przyznaje, że faktycznie nie udało się jej zlokalizować Pawła G.
- Nakaz wydany przez sąd był ważny tylko trzy dni. W tak krótkim czasie faktycznie nieletniego nie udało się odnaleźć - mówi podinsp. Joanna Kącka z łódzkiej policji.
Kilka dni później do łódzkiego sądu spłynęły dokumenty z Kielc. Po miesiącu czekania na Pawła G. ośrodek stwierdził, że nie będzie dłużej blokował miejsca.
- Musieliśmy rozpocząć na nowo procedurę szukania placówki - rozkłada ręce Jeżewska.
Kolejny wniosek trafił do Ośrodka Rozwoju Edukacji 14 października.
- Tego samego dnia wskazaliśmy inny ośrodek, tym razem w Warszawie - mówi Andrzej Laskowski z ORE.
Formalne skierowanie do ośrodka wychowawczego trafiło do sądu 27 października. Dwa dni później sąd nakazał policji dostarczenie 17-latka do młodzieżowego ośrodka wychowawczego w Warszawie.
W ośrodku tylko trzy miesiące
Paweł G. ma trafić ostatecznie do młodzieżowego ośrodka wychowawczego przy ul. Barskiej w Warszawie
- Chłopak będzie u nas maksymalnie do dnia 18 urodzin. Dłużej nie możemy go przetrzymywać - mówi tvn24.pl ks. Tomasz Wiśniewski, dyrektor Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego im. Księży Orionistów w Warszawie.
Paweł G. będzie świętował "osiemnastkę" na początku lutego przyszłego roku, czyli za trzy miesiące.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: Bartosz Żurawicz/gp/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź