Mieli to samo nazwisko, adres i numer dowodu. Gdy jeden kradł miliony, drugi siedział w domu. Ten pierwszy może trafić za kratki na 10 lat, do tego drugiego udało nam się dotrzeć. - Przyjechali policjanci, szukali mnie. Jak mnie zobaczyli, to złapali się za głowę - mówi tvn24.pl prawdziwy Mirosław Duda.
Mirosław Duda - to imię i nazwisko było powtarzane na okrągło przez media w całym kraju. Bo właśnie na takie dane zatrudniony był fałszywy konwojent, który ukradł 8 mln złotych.
- Policjanci przyjechali. Ja zrobiłem duże oczy, że czegoś ode mnie chcą. A tamci się zdziwili, że tak wyglądam - opowiada nam prawdziwy Mirosław Duda.
Funkcjonariusze mieli prawo czuć się zdezorientowani. Bo prawdziwy Duda niemal nie przypomina mężczyzny, który przez kilka miesięcy posługiwał się jego dokumentami.
- Panowie z policji mieli nietęgie miny i byli raczej milczący. Jak pytałem, o co im chodzi, to mnie zbyli tym, że mam jechać do Poznania. Tam miałem się wszystkiego dowiedzieć - opowiada nam prawdziwy Mirosław Duda.
Dodaje, że na nieplanowaną "wycieczkę" do Wielkopolski musiał jechać tak, jak stał. W brudnym podkoszulku i podartych klapkach.
- Aż mi głupio było, jak mnie z komendy wypuścili. Jeszcze pół biedy, jakbym był odwieziony z powrotem do domu radiowozem. Ale oni kazali mi wracać pociągiem. Jak lump się czułem - kręci głową.
Mirosław Duda mógł się skupić na swoim wyglądzie, bo z przesłuchania wyniósł niewiele. Policjanci zapytali, czy pracował kiedyś w ochronie. Kiedy ten zareagował zdziwieniem, padło jeszcze jedno pytanie - czy ktoś z jego otoczenia pracował kiedykolwiek w ochronie. Duda zgodnie z prawdą odpowiedział, że nie.
Mało podobny sobowtór
- Dopiero po pewnym czasie dowiedziałem się, o co chodziło tego dnia. We wszystkich mediach dziennikarze podawali moje nazwisko. Aż się znajomi nabijali, że to ja to coś wywinąłem - uśmiecha się łodzianin.
Większość rodziny i znajomych była przekonana, że to po prostu przypadkowa zbieżność nazwisk.
- Dopiero, kiedy mówiłem im, że sprawa jest bardziej pokomplikowana to zaczynała się dyskusja! Niektórzy pytali, jak to jest mieć sobowtóra. A ja im na to, że ten sobowtór to coś mało podobny. Brodę - i owszem - miał nawet podobną. Ale ja nigdy nie byłem łysy. I jestem raczej skromnej budowy, a tamten to kawał byka - podkreśla.
O krok od lepszej emerytury
Jakim cudem dane niewinnego łodzianina trafiły na "lewe" dokumenty? Duda opowiada, że kilka lat temu dostał mandat.
- Z tego co wiem, to w przestępstwo zamieszani są byli policjanci. Tylko to mi przychodzi do głowy - mówi.
Niewiele brakowało, a na skutek całego zamieszania prawdziwy Mirosław Duda miałby wyższą emeryturę dzięki pracy fałszywego konwojenta.
Firma Servo, która jest głównym poszkodowanym superskoku (co miesiąc zwraca do banku kilkaset tysięcy złotych) przez kilka miesięcy płaciła Mirosławowi Dudzie pensję – a razem z nią m.in. składki emerytalne.
- Długi czas walczyliśmy z ZUS o zwrot tych środków. Na szczęście w końcu przyznano nam rację – mówi Jarosław Kur, prezes firmy.
- Jakbym za pracę tamtego dostał wyższą emeryturę to dopiero by były jaja! Jeszcze większe niż teraz, a to już spore osiągnięcie – śmieje się prawdziwy Mirosław Duda.
Do 10 lat więzienia
Fałszywy "Mirosław Duda" (w rzeczywistości Krzysztof W.) wpadł, bo o jego roli śledczym powiedzieli zatrzymani wcześniej wspólnicy.
Grozi mu do 10 lat więzienia. W czasie procesu mówił, że był on zmuszony do kradzieży przez ludzi, którzy wymyślili pomysł na "skok idealny".
Proces w tej sprawie trwa od stycznia. Oprócz Krzyszofa W. za skok odpowiada też były policjant, Adam K., jego znajomy Marek K. i Dariusz D. (zatrudniony do przerzucania pieniędzy ze skradzionego bankowozu).
Policja wciąż ściga Grzegorza Łuczaka (też byłego policjanta), który w momencie przestępstwa był wiceprezesem firmy zatrudniającej fałszywego konwojenta.
Prawdziwy Mirosław Duda nigdy nie znał żadnego z oskarżonych.
„Tamten miał gorzej”
Zanim w ręce policji wpadli oskarżeni, policjanci byli w beznadziejnej sytuacji.
- Wizyta u mnie nie była jedyną ich wtopą. W sierpniu policjanci z kominiarkach wpadli do Bogu ducha winnego faceta. Tamten miał gorzej. Nawet w gazecie o tym było – mówi Mirosław Duda.
Faktycznie, w sierpniu 2015 roku do jednorodzinnego domu w Konstantynowie Łódzkim wbiegli zamaskowani funkcjonariusze policji. Sprawę opisywał "Express Ilustrowany". Na jego łamach można było przeczytać rozmowę z mężczyzną, który miał być – według ustaleń policji – fałszywym konwojentem.
– Tego dnia wstałem wcześniej, żeby przygotować im śniadanie. Chłopcy spali w dużym pokoju, moja mama w sąsiednim. Taty nie było w domu. O godz. 6.15 usłyszałem dzwonek do drzwi. Pomyślałem, że to tata wrócił z giełdy kwiatowej i przekręciłem klucz w zamku. W drzwiach stali ubrani na czarno, zamaskowani, barczyści faceci. Zamarłem z wrażenia. Dryblas, który ciałem zablokował wejście, wycelował we mnie broń i krzyknął: „Policja! Cofnij się! Na ziemię”! – relacjonował przebieg policyjnej akcji poszkodowany mężczyzna na łamach „Expressu”.
Jak ustaliliśmy, tamto zatrzymanie było efektem prywatnego śledztwa jednego z byłych policjantów, który pracował w firmie Servo. W internecie natknął się na zdjęcie człowieka, który przypominał fałszywego konwojenta – też był łysy i miał brodę. Co więcej, był na jednym zdjęciu z wiceprezesem firmy Servo – który do dziś w związku z kradzieżą poszukiwany jest przez policję.
- To wszystko pokazuje, że policjanci mieli sporo roboty z tą sprawą. Fajnie, że to już się skończyło – kończy Mirosław Duda.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź