Mówi, że wiedział. Siedział na tym przystanku, jakby czekał na nich. Tak zatrzymali mordercę Kai

Tak wpadł Artur W.
Artur W. przyznał się do zabójstwa
Źródło: TVN24 Łódź
- Mamy go u siebie, pełna gotowość - taki komunikat dostali wszyscy policjanci z Koszalina we wtorek po południu. Każdy patrol miał w radiowozie zdjęcie Artura W., ściganego od soboty za zabójstwo. Podejrzanego zatrzymał policjant z drogówki wraz z partnerką. Teraz, jak dowiedział się tvn24.pl, czeka ich nagroda - podobnie, jak czterech tak zwanych kryminalnych, którzy namierzali 29-latka.

Ciemna czapka z daszkiem, szara bluza i sportowe spodnie. Tak wyglądał przestępca, którego od soboty tropiła cała polska policja. Siedział na przystanku autobusowym w Koszalinie, skąd chciał dostać się do Mielna.

O tym, że Artur W. podejrzany o brutalne zabicie 20-letniej partnerki znajduje się w Koszalinie, miejscowi funkcjonariusze dowiedzieli się od tak zwanych kryminalnych. Było już po południu, kiedy na ulice stutysięcznego miasta wyjechały niemal wszystkie patrole. Wszyscy mieli to samo zadanie - znaleźć podejrzanego i go zatrzymać.

Zauważyła go para funkcjonariuszy, która przejeżdżała przez ul. Bojowników o Wolność i Demokrację. Za kierownicą siedział sierżant, który w policji pracuje od siedmiu lat. Obok siedziała policjantka, która mundur nosi o rok krócej, ale ma ten sam stopień.

- Funkcjonariusze przystąpili do procedury zatrzymania - opowiada tvn24.pl podkom. Robert Opas z biura rzecznika Komendanta Głównego Policji.

Konferencja prokuratury po przesłuchaniu

Konferencja prokuratury po przesłuchaniu

Wiedział, jakby czekał na nich

Procedura zakłada wezwanie posiłków i przystąpienie do akcji. Do mierzącego niemal dwa metry wzrostu Artura W. podszedł samotnie policjant z drogówki. Kilka metrów dalej stała jego partnerka. Miała asekurować funkcjonariusza, jeżeli poszukiwany okazałby się agresywny.

Ale nie był. Jak zeznał później w czasie rozmów ze śledczymi - po zabójstwie 20-letniej Kai błąkał się po Polsce. Policjanci ustalili, że był m.in. w Rzeszowie i Poznaniu.

- Wiedziałem, że mnie zatrzymają. Czekałem, aż to się stanie - przyznał w środę przed łódzkimi prokuratorami Artur W.

We wtorek jednak - w Koszalinie - policjanci byli bardzo ostrożni.

Człowiek, do którego podszedł policjant przyznał, że jest ściganym listem gończym przestępcą. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Dał sobie założyć kajdanki. Wsiadł do jednego z radiowozów, które w międzyczasie pojawiły się już na ul. Bojowników o Wolność i Demokrację. Na komendzie nikt już nie miał wątpliwości, że to Artur W. - potwierdziło to porównanie odcisków palców.

Z ulicy mężczyzna został przewieziony do aresztu śledczego. Po godz. 21 wyjechał z Koszalina stąd do policyjnej izby zatrzymań na ul. Sienkiewicza w Łodzi.

Artur W

Artur W. zostanie przewieziony do Łodzi

Teraz dostaną nagrody

Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, nagrodę za schwytanie poszukiwanego 29-latka ma dostać sześcioro funkcjonariuszy - dwoje sierżantów z drogówki i czterech kryminalnych rozgryzających zagadkę, gdzie jest Artur W.

Czynności w sprawie zabójstwa 20-latki w Łodzi nadzoruje Komenda Główna Policji. Funkcjonariusze chcieli za wszelką cenę zmazać plamę, którą dali policjanci, którzy zajmowali się na początku sprawą nagłego zniknięcia młodej kobiety.

Zmazać plamę

Gdzie był Artur W. po zabiciu 20-latki?
Gdzie był Artur W. po zabiciu 20-latki?
Źródło: | TVN24 Łódź

Względem czworga policjantów z Łodzi wszczęte zostało postępowanie dyscyplinarne, dwoje zostało zawieszonych w obowiązkach. Konsekwencje zawodowe dotyczą dwóch policjantów z II komisariatu, którzy pojawili się pod drzwiami mieszkania, w którym leżały zwłoki zabitej kobiety.

/Czytaj więcej o błędach policji w tej sprawie/

Funkcjonariusze sporządzili notatkę, z której wynika, że w środku nikogo nie było. Jest też informacja, że zapytali sąsiadów o poszukiwaną, a ci stwierdzili, że poszukiwanej nie widzieli od jakiegoś czasu. Funkcjonariusze jednak nie zapisali, z którymi sąsiadami rozmawiali. Nie zająknęli się też o tym, że w lokalu (na klatce schodowej i windzie) zainstalowane są kamery, które - jak się okazało później - dostarczyły ważnych dowodów w sprawie.

Dzień później pod mieszkaniem pojawiła się inna para funkcjonariuszy. Miała razem ze strażą pożarną przeszukać lokal. Nie weszli nawet do środka. Mimo to sporządzili notatkę z prowadzonych działań - że w mieszkaniu niczego konkretnego nie udało się znaleźć. Zapisali, że "oględziny odbyły się z udziałem straży pożarnej".

Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź

Czytaj także: