Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie śmierci 6-letniego Adasia, podopiecznego domu dla chorych dzieci w Łodzi. W środę została przesłuchana m.in. opiekunka, która zeznała, że na przyjęcie do lekarza czekała razem z gorączkującym niemal półtorej godziny.
W ramach śledztwa w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka swoje wyjaśnienia złożył w środę dyrektor ds. medycznych szpitala im. M. Konopnickiej oraz opiekunka, która pojechała z sześciolatkiem do szpitala.
- Opiekunka zeznała, że czekała niemal półtorej godziny w szpitalu, zanim lekarz zbadał chłopca - relacjonuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury, który podkreśla, że prokuratorzy będą weryfikować te informacje.
Dotychczasowe ustalenia wskazują, że Adaś znalazł się w szpitalu około godz. 17:30. Zdaniem opiekunki, lekarz zbadał chłopca dopiero przed 19 - po tym, jak kobieta zaczęła się dopominać, żeby lekarze się nim w końcu zajęli.
Krytyczny piątek
Prokuratorzy chcą wyjaśnić, czy była szansa na uratowanie życia sześciolatka. Chcą odpowiedzieć na pytanie, czy chłopiec był prawidłowo leczony w szpitalu i wcześniej, kiedy widziała go lekarka pierwszego kontaktu.
- Według ustaleń opiekunki, lekarka, która widziała chłopca dwa dni przed tym, jak trafił on do szpitala, miała postawić diagnozę, że sześciolatek ma anginę - informuje tvn24.pl Kopania.
Tę diagnozę powtórzyła w piątek, kiedy po raz kolejny widziała chłopca. Jak informuje Kopania, lekarka miała zmienić antybiotyk podawany chłopcu. Pozostała jednak przy wcześniejszej diagnozie.
- To pozwala na postawienie pytania, czy lekarka prawidłowo oceniła stan chłopca - mówi prokurator.
Ponieważ nowy antybiotyk nie skutkował, pielęgniarki z domu dziecka postanowiły zadzwonić po pogotowie. Ratownicy wyjechali po Adasia trzy minuty po zgłoszeniu.
Jak długo czekał?
14 marca, w piątek wieczorem Adaś został przyjęty na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Lekarze podali mu lek, który początkowo zaczął działać. W tym samym czasie zaczęli diagnozować, co tak naprawdę dolega chłopcu.
Opiekunka opuściła Adasia po północy. Chłopiec miał już wtedy (według jej relacji) spać. Po konsultacji z lekarzem dyżurnym kobieta poszła do domu. Około wpół do drugiej w nocy Adaś był już reanimowany, bo doszło do zatrzymania akcji serca.
W środę swoją wersję wydarzeń przedstawiał dyrektor ds. medycznych łódzkiego szpitala, dr Zbigniew Jankowski. - Mężczyzna zeznał, że do załamania się stanu zdrowia chłopca doszło po godz. 1 w nocy. Wiedzę tą opierał na tym, że wtedy przy łóżku sześciolatka był pielęgniarz, który przyszedł sprawdzić, czy nie skończyła mu się kroplówka - relacjonuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Ponieważ lek w kroplówce jeszcze był, pielęgniarz wrócił do chłopca po ok. 30 minutach. Wtedy miał - według dyrektora - zauważyć, że stan chorego dziecka dramatycznie się pogorszył.
Śmierć dziecka
Reanimacja była udana, Adaś trafił na OIOM. Niestety, nie udało się go uratować, zmarł po trzech dniach.
Przeprowadzona na zlecenie szpitala sekcja zwłok wykazała, że chłopiec miał zapalenia oskrzeli i płuc. Wstępnie stwierdzono też zapalenie opon mózgowych i samego mózgu.
- To są wstępne wyniki badań, które będą weryfikowane przez szczegółowe badania histopatologiczne - tłumaczy prokurator Kopania.
Na razie w sprawie nikt nie usłyszał zarzutów. Za nieumyślne spowodowanie śmierci grozi do 5 lat więzienia.
Od tragedii do tragedii
Adaś był podopiecznym fundacji "Dom w Łodzi", która opiekuje się chorymi dziećmi, które nie mają opiekunów prawnych. Zmarły niedawno chłopiec mieszkał tam od 2010 roku, kiedy wypadł okna na trzecim piętrze w centrum Łodzi. Jego rodzice go nie upilnowali, bo byli pijani.
Sześciolatek miał siedmioro rodzeństwa - wszyscy są obecnie pod opieką państwa.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/roody / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Fundacja "Dom w Łodzi"/TVN24