Sąd Apelacyjny w Łodzi utrzymał wyrok w sprawie spektakularnej kradzieży 8 milionów złotych, do której doszło w Swarzędzu (Wielkopolska). Fałszywy konwojent uciekł wtedy furgonetką wyładowaną gotówką. Skazani zostali on i trzech jego wspólnicy.
Krzysztof W., który w 2015 roku został zatrudniony na podstawie fałszywych dokumentów w firmie ochroniarskiej i w kluczowym momencie odjechał bankowozem wypchanym gotówką, został uznany winnym przywłaszczenia mienia o znacznej wartości i udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Mężczyzna ma odsiedzieć w więzieniu 8 lat i dwa miesiące. Oprócz tego ma zapłacić 200 tys. złotych grzywny.
Winnym - zdaniem sądu - jest też były policjant, Adam K. Mężczyzna ma za kratkami przesiedzieć 6 lat i dwa miesiące. Oprócz tego ma zapłacić 150 tys. złotych grzywny.
To surowszy wyrok, niż ten, o który wnioskował dla K. w swojej apelacji Łukasz Biela z poznańskiej prokuratury. Podkreślał on, że K. powinien mieć łagodniejszą karę w zamian za współpracę z organami ścigania (to po jego wyjaśnieniach doszło do zatrzymania pozostałych członków grupy). Jego stanowiska nie zmieniał fakt, że K. po wyroku pierwszej instancji zniknął i był ścigany listem gończym.
Inny z uczestników skoku, Marek K. ma w więzieniu spędzić 7 lat.
Dariusz D., który pomagał fałszywemu konwojentowi przerzucać skradzione miliony z auta do auta, został skazany na 6 lat pozbawienia wolności (prokuratorzy wnioskowali o to, żeby był potraktowany łagodniej przez sąd).
Sąd drugiej instancji zajmował się "skokiem stulecia" na wniosek zarówno skazanych, jak i prokuratury. Wszyscy odwołali się od - jak podkreślali pełnomocnicy - surowych wyroków Sądu Okręgowego z lipca 2017 roku roku.
Mimo wszystko
Do kradzieży 8 milionów złotych doszło 10 lipca 2015 roku w Swarzędzu pod Poznaniem. Krzysztof W., zatrudniony jako ochroniarz na podstawie fałszywych dokumentów, miał dyżur.
Razem z dwoma innymi konwojentami rozwoził pieniądze do bankomatów. Kiedy dwaj koledzy weszli do banku, W. odjechał bankowozem. Włączył zagłuszacz sygnału GPS i pojechał do lasu, gdzie czekali na niego wspólnicy. Jeden z nich (Dariusz D.) pomagał przerzucać gotówkę do czekającego już samochodu.
Bankowóz został potem wyczyszczony chlorem i porzucony w lesie.
Policja przez kilka miesięcy nie wiedziała, kto może stać za tą spektakularną kradzieżą. Zagadka zaczęła się wyjaśniać po zatrzymaniu Adama K. po tym, jak poprosił żonę i teścia o wpłacenie części łupu na bankowe konto.
Do dziś z całej skradzionej puli udało się odzyskać ledwie kilkaset tysięcy złotych.
To nie koniec procesów
Prokuratura w czasie śledztwa ustaliła, że za drobiazgowo przygotowanym skokiem stał m.in. Grzegorz Łuczak (w czasie pierwszej rozprawy apelacyjnej zgodził się na podawanie jego pełnych danych - był przesłuchiwany w charakterze świadka). Łuczak to były policjant i wiceprezes okradzionej firmy ochroniarskiej.
Zniknął bez śladu we wrześniu 2015 roku. Ukrywał się na tyle skutecznie, że wiele osób badających sprawę poważnie brało pod uwagę, że nie żyje. Niektórzy policjanci zajmujący się sprawą zaczęli nazywać go "duchem".
Łuczak ukrywał się na Ukrainie. Wpadł w zeszłym roku. Szukający go "łowcy głów", czyli funkcjonariusze specjalnej jednostki poznańskiej policji, podkreślają, że był bardzo trudnym przeciwnikiem.
- Świadomie wprowadzał nas w błąd. Wysyłał fałszywe tropy. Nam udało się jednak ustalić, że przekroczył granicę z Ukrainą. Posługiwał się wtedy fałszywymi danymi - opowiada tvn24.pl jeden z "łowców".
Prokuratura kwestię jego odpowiedzialności badała w odrębnym postępowaniu. Jego proces będzie toczył się w Łodzi.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24