Miał być bezpieczny. Dwunastoletni Rafał w styczniu 2017 roku wraz z innymi dziećmi, które pojechały na ferie w Wiśle poszedł na basen. On utonął, a drugi chłopiec ledwie uszedł z życiem. Nad dziećmi mieli czuwać opiekunowie i ratownik. Po tragedii okazało się, że - jak wskazał łódzki sąd okręgowy - opiekunowie na basenie się "relaksowali", a ratownik nie tylko nie miał wymaganych uprawnień, ale w kluczowym momencie wyszedł z pływalni. Po siedmiu latach skazana jest jedna osoba, na karę więzienia w zawieszeniu. - To niekończący się koszmar - mówią rodzice Rafała.
Dziś Rafał by miał 19 lat. Nie żyje od siedmiu. W salonie jego rodziców w Ustroniu pod Zgierzem w województwie łódzkim o jego zdjęcie oparty jest obrazek przedstawiający aniołka. - Tutaj syn miał osiem lat - opowiada Bogdan Kmita, ojciec.
W telefonie pokazuje mi jeszcze jedną fotografię. Zdjęcie zrobione niedługo przed tragicznymi feriami zimowymi. Na ekranie widać chłopca w blond włosach i z ciemnymi oczami. Uśmiecha się podobnie, jak na zdjęciu stojącym na kredensie. - Strasznie się cieszył, że pojedzie na ten wyjazd. Miał nie jechać, bo na początku trafił na listę rezerwową. Pojechał i już nie wrócił - mówi mężczyzna.
Czytaj też: Rafał na to zimowisko miał nie jechać. "Olbrzymia tragedia. Dzieci jutro wrócą do domów"
Jak to się stało, że utonął na basenie, gdzie miał być pod dobrą opieką? Ojciec chłopca mówi, że walczy ze sobą, żeby tego w kółko nie analizować. Trudno jednak tego nie robić - stojąca na stole sterta fotokopii przypomina o tym, że proces sądowy nie jest zakończony. Po tragedii Rafała prokuratura oskarżyła pięć osób o nieumyślne spowodowanie jego śmierci, spowodowanie ciężkiego uszczerbku na zdrowiu innego chłopca oraz narażenie zdrowia i życia wszystkich innych kolonistów, którzy w styczniu 2017 roku pojechali do Wisły na ferie zimowe zorganizowane przez gminę.
Na ławie oskarżonych usiadło dwoje opiekunów, którzy mieli czuwać nad grupą, dyrektorka oraz prezes basenu i Łukasz K., który tragicznego dnia de facto pełnił obowiązki ratownika, ale nie miał na uprawnień. Kiedy Rafał i inny chłopiec zaczęli tonąć, był w innej części obiektu. Opiekunowie kolonistów zostali zaalarmowani przez inne dzieci, że dzieje się coś złego.
Niemal siedem lat od tragedii skazany jest tylko Łukasz K. Na karę więzienia w zawieszeniu. - Niech wszyscy, którzy powierzają swoje dzieci innym pomyślą sobie, jak by się czuli w naszej sytuacji. Mi po prostu brakuje słów - zaznacza Bogdan Kmita.
Basen i "ratownik"
To był trzeci dzień ferii. Na śniadaniu wychowawcy zapytali, kto chce iść na basen. - Grupa, która nie chce pływać, pójdzie kupować pamiątki - zapowiedział jeden z wychowawców, nauczyciel ze szkoły w Grotnikach. Rafał chciał iść na basen, chociaż nie umiał pływać. Autobus z kolonistami podjechał pod obiekt przy ul. Olimpijskiej w Wiśle po godz. 14. Na pływalni "zameldowało się" 19 dzieci i dwoje opiekunów - nauczyciel i nauczycielka. Basen był zarezerwowany tylko dla nich. Na pływalni czekał na nich Łukasz K. Tego dnia ubrany był w pomarańczową koszulkę i spodenki. Po basenie chodził w klapkach. Wyglądał jak ratownik.
K. chciał nim być. Dobrze pływał i mniej więcej orientował się, co musi zrobić, żeby zdać wymagane egzaminy. Ale na planach się kończyło - krytycznego dnia był "tylko" pracownikiem technicznym. Kiedy na pływalni pojawiła się grupa kolonistów, Łukasz K. przez chwilę rozmawiał z opiekunem dzieci. Kiedy dzieci były już w wodzie, "ratownik” wyszedł załatwiać sprawy w innej części budynku przy ulicy Olimpijskiej. Opiekunowie, którzy przyjechali z dziećmi - Mirosława B. i Krzysztof W. - nie zauważyli, że wychodzi.
Potem doszło do tragedii. Dzieci zaalarmowały opiekuna, Krzysztofa W., że pod wodą jest dwóch chłopców. Wyciągnął na brzeg Dominika. Rafała wyciągnął 14-letni chłopiec z pomocą Mirosławy B. Niedługo potem na basen wbiegł "ratownik” Łukasz K., który rozpoczął reanimację Rafała. Kontynuowali ją wezwani na miejsce ratownicy medyczni. Nie przyniosła ona rezultatu.
Druga karetka do szpitala w Bielsku-Białej odwiozła Dominika, który odzyskał przytomność jeszcze na basenie.
Ustalenia
Śledztwo w sprawie tragedii przeprowadziła Prokuratura Rejonowa w Cieszynie. W akcie oskarżenia śledczy wskazali, że zarządzający Ośrodkiem Przygotowań Paraolimpijskich w Wiśle prezes Adam J. świadomie zatrudnił Łukasza K. do faktycznej pracy w charakterze ratownika (chociaż formalnie był "tylko” pracownikiem technicznym), pomimo świadomości, że nie ma on odpowiednich kwalifikacji.
Prokuratorzy ustalili też, że dyrektorka basenu, Danuta Z. z kolei zgodziła się, żeby na urlopie tragicznego dnia był ratownik z uprawnieniami i zgodziła się na to, żeby za bezpieczeństwo dbał mężczyzna bez uprawnień. Prokuratorzy nie mieli wątpliwości, że miała świadomość, że nie powinna tego robić, bo - jak ustalili - już po śmierci Rafała dzwoniła do urlopowanego ratownika i prosiła go, żeby zgodził się na fikcyjne anulowanie urlopu, żeby wykazać, że w dniu wypadku basen był należycie obsadzony w zakresie ratowników.
Łukasz K. - jak wskazywali prokuratorzy - nie tylko zgodził się pełnić funkcję ratownika mimo braku kompetencji, to jeszcze opuścił teren pływalni, kiedy w wodzie była grupa kolonistów i przez to nie mógł na czas przeprowadzić skutecznej akcji ratowniczej.
Opiekunowie Mirosława B. i Krzysztof W. z kolei, jak wyliczała prokuratura, nie sprawdzili, które dzieci potrafią pływać, a które nie. Kiedy dzieci znalazły się w wodzie, opiekunowie - jak ustaliła prokuratura - niedostatecznie kontrolowali to, co się z nimi dzieje.
Więzienie, którego nie będzie
Pierwszy wyrok w tej sprawie, wydany przez Sąd Rejonowy w Zgierzu, zapadł 10 grudnia 2021 roku. Ponad dwa lata temu. Uniewinnił on opiekunów ze stawianych zarzutów, a na karę więzienia skazał "ratownika”, dyrektorkę basenu i prezesa Ośrodka Przygotowań Paraolimpijskich. Wszyscy mieli trafić do celi na trzy miesiące, a po wyjściu przez dwa lata wykonywać prace społeczne. Oprócz tego mieli zapłacić po 10 tysięcy na rzecz rodziców Rafała i matki Dominika.
Sąd wskazał, że to właśnie Adam J., Danuta Z. oraz Łukasz K. byli odpowiedzialni za bezpieczeństwo osób korzystających z basenu. Prezes go nie zapewnił, bo - jak uzasadniał sąd - nie zapewnił wystarczającej liczby ratowników, żeby obiekt mógł działać w sposób bezpieczny. Zamiast tego przyjął do pracy niewykwalifikowanego Łukasza K.
Danuta Z. zarządzała personelem pływalni i akceptowała fakt, kto i na jakich zasadach dba o bezpieczeństwo kąpiących się. A Łukasz K. nie tylko podjął się pracy, do której nie miał uprawnień, ale też w kluczowym momencie wyszedł z pływalni.
"Tylko zastosowanie krótkiej kary izolacyjnej stosunkowo krótkiej kary połączonej z długą karą ograniczenia wolności pozwoli oskarżonemu na refleksję nad swoim dotychczasowym postępowaniem i może wdrożyć go do przestrzegania prawa w przyszłości i zapobiec ewentualnemu dalszemu popełnianiu przez niego przestępstw” - uzasadniał zgierski sąd.
Opiekunowie zostali uniewinnieni, bo - jak argumentował sąd rejonowy - wychowawcy mieli zapewnić opiekę małoletnim we współpracy z ratownikiem, nie mieli obowiązku nadzorowania jego pracy i dlatego nie musieli zauważyć, że opuszcza on pływalnię.
Zmiana
Od wyroku odwołał się pełnomocnik ojca zmarłego Rafała, prokuratura oraz obrońcy Adama J. i Danuty Z. Wyrok zapadł 7 grudnia 2022 roku. Sąd Okręgowy w Łodzi zupełnie inaczej ocenił zgromadzone w sprawie dowody. Przede wszystkim uniewinnił prezesa i dyrektorkę basenu. Dlaczego? Sąd uznał, że zatrudnienie niewykwalifikowanego ratownika co prawda stwarzało niebezpieczeństwo dla kąpiących się, ale nie może być mowy, że dopuścili się w sposób bezpośredni do tragedii.
"W realiach tej sprawy, co wynika też z poczynionych ustaleń stanu faktycznego, musiały zaistnieć i w rzeczywistości zaistniały dalsze konieczne jeszcze okoliczności, które potencjalne niebezpieczeństwo stworzone przez tą oskarżoną, przekształciły w bezpośrednie niebezpieczeństwo" - argumentował sąd.
Te okoliczności, jak czytamy w uzasadnieniu, zaistniały po stronie oskarżonego Łukasza K., jak i opiekunów kolonijnych. "Dopiero one naraziły Rafała Kmitę na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia".
Wobec "ratownika" sąd drugiej instancji również był dużo łagodniejszy - karę więzienia zamienił na karę pozbawienia wolności w zawieszeniu. Łukasz K. zamiast 10 tysięcy ma zapłacić 1152 złote na rzecz ojca zmarłego Rafała. Skąd ta zmiana? Sąd stwierdził, że rodzicom Rafała nie należy się nawiązka, bo przysługuje ona najbliższym, których sytuacja życiowa na skutek śmierci uległa pogorszeniu. A ponieważ Rafał był dzieckiem na utrzymaniu rodziców, to - jak uzasadnił sąd - rodzice nie znaleźli się w trudniejszej sytuacji materialnej.
Sprawa opiekunów kolonijnych została za to skierowana przez sąd odwoławczy do drugiej instancji. To oni, jak uznał Sąd Okręgowy w Łodzi mieli obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa grupie, która 17 stycznia 2017 roku pojechała na basen. Łódzki sąd stwierdził, że powinni oni cały czas monitorować sytuację na pływalni i mieli obowiązek sprawdzać, czy ratownik jest obecny.
"Oskarżeni nie tylko nie powinni dopuścić do nieobecności ratownika na basenie, ale jeśli do takiej nieobecności doszło, winni natychmiast na nią zareagować zarządzając opuszczenie basenu przez dzieci, czego jednak nie uczynili" - uznał sąd.
Dodał, że opiekunowie zamiast dbać o dzieci "oddawali się relaksowi (…) i nawet nie dostrzegli chłopców leżących na dnie basenu".
Bez końca
Sąd, który ma na nowo ocenić winę opiekunów kolonijnych wyznaczył cztery terminy rozprawy. Do teraz żadna się nie odbyła. - Wszystkie były odwoływane z powodu problemów zdrowotnych oskarżonych. Ciągle czekamy więc na rozpoczęcie procesu od nowa, chociaż trudno powiedzieć mi, że dalej wierzymy w jakąkolwiek sprawiedliwość - mówi Bogdan Kmita, ojciec Rafała.
Kasację od wyroku uniewinniającego dla prezesa i dyrektorki basenu złożyła prokuratura. Nie wiadomo na razie, kiedy sprawą zajmie się Sąd Najwyższy.
***
Rafał miał starszego brata. Od niedawna studiuje informatykę w Łodzi. - Zdolny jest, całe życie przed nim - mówi Bogdan Kmita i lekko się uśmiecha. Szybko jednak poważnieje. Opowiada, że o stracie Rafała od jakiegoś czasu może porozmawiać z żoną. To spory sukces. Wcześniej każda rozmowa kończyła się wybuchem rozpaczy.
- Ten temat wraca, zawsze będzie wracać. Wierzę, że czas leczy rany. Ale to, co dzieje się w sądach jest dla nas policzkiem. Oddaliśmy nasze dziecko w opiekę wierząc, że będzie bezpieczne. Było jednak zupełnie inaczej. I co? I nic. "Zawiasy" można komuś dać za kradzież, albo niepłacenie alimentów, a nie taką tragedię - kończy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne