To był cud. Do akt dotarłam w środę, a miały być zniszczone w piątek – mówiła Joanna, która 31 lat po porodzie dowiedziała się, że w szpitalu podmieniono jej dziecko. Po miesiącach poszukiwań dotarła do biologicznego syna. Teraz pozwała skarb państwa za pomyłkę sprzed lat.
O tej historii powiedzieli tylko najbliższym.
- Nie ma bardziej intymnej sprawy. Tu chodzi o poczucie pewności, że się kogoś ma na tym świecie. Ja tak myślałem. Ale byłem w błędzie – opowiada Łukasz (imię zmienione).
Całe swoje życie słyszał, że jest inny niż jego rodzice i dwie siostry. Nic dziwnego. Nie był z nimi spokrewniony. Kilka godzin po tym, jak przyszedł na świat, ktoś zamienił go z innym chłopcem, który urodził się tego samego dnia w szpitalu w Piotrkowie Trybunalskim (woj. łódzkie).
Tę historię opisywaliśmy w tamtym roku w Magazynie TVN24. W czwartek w łódzkim sądzie ruszył proces. Joanna domaga się pół miliona złotych odszkodowania. Takiej samej kwoty chce też jej biologiczny syn – Mateusz.
Sam
W tej sprawie każda rozmowa jest trudna. Przed salą w łódzkim sądzie pojawiło się sześć osób: Joanna, dwie jej siostry, biologiczny syn Mateusz, biologiczna córka i on – Łukasz. Chociaż to on spędził całe swoje życie z tymi kobietami, to Mateusz czuł się w tym gronie dużo lepiej.
- Mam dwie rodziny. Z tamtą kontakt się ochłodził, ale przecież oni poświęcili mi całe swoje życie. A to też moja rodzina. Nowa. Wystarczy na nas spojrzeć – mówił Mateusz.
Faktycznie – podobieństwo jest widoczne na pierwszy rzut oka. Te same rysy twarzy, ta sama gestykulacja i pewność siebie. Łukasz był z boku. Przyznał, że od 2012 roku – kiedy poznał swoją historię – wpadł w depresję. Musi się leczyć.
Stracony czas
Proces rozpoczął się od przesłuchania Joanny. Przed sądem opowiedziała, że od początku miała wrażenie, że Łukasz jest inny niż reszta rodziny.
- Pierwsze dziwne uczucie miałam, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Nikogo mi nie przypominał. Potem wątpliwości pojawiły się, kiedy wróciliśmy do domu. Nie chciał mojego mleka. Ciągle płakał. Jakby był czymś przerażony – wspominała.
Joanna urodziła potem dwie córki. Nigdy nie nawiązały bliższych relacji z Łukaszem. Podobnie jak jej mąż.
- Często kłóciliśmy się o Łukasza. Mąż mnie atakował. Mówił, że wychowuję go źle, bo nie sposób się z nim dogadać. Ja broniłam mojego dziecka. Dochodziło do konfliktów, które w końcu skończyły się rozwodem – tłumaczyła.
W 2012 roku Joanna została babcią.
- Usiedliśmy i rozmawialiśmy o tym, kto ma jaką grupę krwi. I krew Łukasza w ogóle nie pasowała – mówiła przed sądem.
Córki Joanny zaczęły podejrzewać, że matka miała romans i w ciążę zaszła z innym mężczyzną. Kobieta zaprzeczyła. Testy DNA wykazały, że między nią a Łukaszem nie ma żadnego pokrewieństwa.
- Zaczęłam szukać mojego dziecka. Dotarłam do dokumentów, w których zapisane były dane innych kobiet, które rodziły 9 września 1981 r. w piotrkowskim szpitalu.
Joanna opowiedziała sędziemu, jak wyglądało jej pierwsze spotkanie z biologicznym synem.
- Ułożyłam sobie tę rozmowę w głowie. Ale kiedy go zobaczyłam, to wszystko we mnie pękło. Od razu powiedziałam, kim jestem. I że mamy mnóstwo czasu do nadrobienia – powiedziała.
Koniec
Kiedy o swojej historii opowiadała Joanna, Łukasz i Mateusz wyszli z sali rozpraw (chociaż sąd ich o to nie prosił). Nie chcieli – jak tłumaczyli już po rozprawie – usłyszeć czegoś, co mogłoby jeszcze bardziej skomplikować ich relacje rodzinne.
- Z ojcem nigdy nie miałem dobrych relacji. To był zły człowiek, który mnie poniżał. Z siostrami też nie byłem blisko. Ufałem tylko matce. W końcu i ją straciłem – stwierdził Łukasz, który przed sądem zeznawał jako drugi.
Wytłumaczył, że prawda, którą poznał pięć lat temu, go załamała.
- Wpadłem w depresję. Do dzisiaj się leczę – mówił.
- Czy fakt, że nie jest pan biologicznym dzieckiem kobiety, którą uważał pan za matkę, wpłynął na wasze relacje? – pytał sąd.
- Tak. Straciłem i ją – stwierdził. Joanna wtedy zalała się łzami.
Zmiany
Jako trzeci swoją wersję opowiadał Mateusz.
- Moja rodzina, ta w której się wychowałem, chciała chyba ukryć tę sprawę. Mówili, że rozgrzebywanie tego nic nam już nie da. A mnie jednak coś ciągnęło do tamtej drugiej rodziny. Może dlatego, że zawsze czułem się inny niż rodzice i siostra – opowiadał.
Mówił, że spotkanie z biologiczną rodziną było "dziwne".
- Z jednej strony w ogóle się nie znaliśmy, z drugiej coś nas bardzo łączyło. Z siostrami, z którymi dotąd nie zamieniłem słowa, rozmawiało mi się tak, jakbyśmy znali się od dziecka – podkreślał.
Mateusz – w przeciwieństwie do Łukasza – nie załamał się w 2012 roku. Bardziej zastanawiał się, jak o drugiej babci powiedzieć swoim dzieciom.
- Teraz mają babcię i "ciocię babcię". Tak nazywają Joannę. Nie miałem pomysłu, jak im wytłumaczyć to zamieszanie, w które wpadliśmy.
Przyznał, że jego zbliżenie się do biologicznej rodziny nie spodobało się "dotychczasowej" rodzinie.
- Źle na to reagowali. W końcu doszło do tego, że się nie odzywamy. Oczywiście na zawsze będą moją rodziną. Ale muszą zrozumieć to, że na ten dramat patrzę inaczej niż oni – zaznaczył.
Zamiana – tak. Ale gdzie?
Skarb Państwa na rozprawie reprezentował mec. Łukasz Gawlikowski. Podkreślił on, że nikt nie kwestionuje faktu zamienienia dzieci.
- Osobnym zagadnieniem jest to, gdzie i w jakich okolicznościach do tej zamiany doszło. Możliwość udowodnienia tego jest już bardzo ograniczona, a strona powodowa nie udowodniła, że stało się to w szpitalu – podkreślał.
Przedstawiciel Skarbu Państwa zaznaczał, że szpital, w którym rzekomo doszło do pomyłki, został już przekształcony.
Mec. Gawlikowski dopytywał też o wpływ przełomu z 2012 roku na członków obu rodzin. Chciał wiedzieć, czy Łukasz miał problemy z depresją jeszcze przed wiadomością o tym, że wychował się w obcej rodzinie. Łukasz przyznał, że miewał "gorsze dni". Podkreślił przy tym, że po 2012 roku nic jednak nie było już takie samo.
Mec. Gawlikowski wnosi o oddalenie roszczenia.
- Pozywający w żadnym miejscu nie jest w stanie wskazać, kto dokładnie odpowiada za taki stan rzeczy – podkreślił.
To nie koniec
Sąd wyznaczył kolejny termin rozprawy na wrzesień. Do tego czasu mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz (reprezentująca Joannę i jej biologicznego syna) zobowiązała się dostarczyć dokumentację medyczną z leczenia psychologicznego Joanny i Łukasza (oboje korzystali z pomocy psychologa w Niemczech).
Na kolejnej rozprawie przesłuchany ma zostać m.in. były dyrektor szpitala, w którym urodził się Mateusz i Łukasz.
- Zależy nam na tym, żeby ustalić, jak wyglądała organizacja pracy w placówce. Ile było położnych, kto i jak zajmował się dziećmi – wyjaśnia mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz.
To o tyle ważne – jak mówi pełnomocniczka Joanny i Mateusza – bo zajmowała się dramatem, do którego doszło w styczniu 1984 roku w warszawskim szpitalu przy ulicy Niekłańskiej. Tam rozdzielono dwie bliźniaczki. Miejsce jednej z nich zajęła obca dziewczynka. Sprawa wydała się dopiero po 18 latach.
- Okazało się, że w tamtym szpitalu dochodziło do wielu procederów, które pozwalały na zamianę dzieci. Opaski na ręku dziecka były opisywane ołówkiem, który zmywał się przy kąpieli. Zdarzało się więc, że położone kąpały dzieci bez opasek – tłumaczy Maria Wentlandt-Walkiewicz.
Nasza rozmówczyni tłumaczy, że przesłuchanie dyrektora ma pomóc w odpowiedzi, czy do podobnych praktyk dochodziło też w Piotrkowie Trybunalskim.
*imiona bohaterów tekstu zostały zmienione
Autor: bż/gp/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź