- Powstało niezgodnie ze sztuką budowlaną i stwarzało zagrożenie – napisał biegły o betonowym ogrodzeniu, którego element spadł pod koniec października na głowę 10-letniej Mai. Lekarze bezskutecznie przez kilka dni walczyli o jej życie. Niewykluczone, że zarzuty usłyszy właściciel posesji, na której stał betonowy płot.
Do tragedii doszło 27 października. Dziewczynka szła po piłkę, która przeleciała na drugą stronę ogrodzenia (betonowy płot sąsiaduje z osiedlowym placem zabaw). Gdy wraz z kolegą przechodziła przez dziurę w ogrodzeniu na jej głowę spadło betonowe przęsło. Rana była na tyle poważna, że dziewczynka zmarła po kilku dniach w szpitalu.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi skierniewicka prokuratura. To na jej zlecenie betonowe ogrodzenie, które przygniotło 10-latkę zostało sprawdzone przez biegłego z zakresu budownictwa.
Betonowe zagrożenie
- W swojej opinii stwierdził on, że ogrodzenie zostało wybudowane niezgodnie ze sztuką budowlaną, było źle konserwowane i stwarzało zagrożenie dla osób postronnych – mówi tvn24.pl Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury okręgowej.
Śledczy na razie nie chcą przesądzać, czy właściciel posesji, na której stoi ogrodzenie usłyszy zarzuty. Prokurator Kopania mówi jedynie, że opinia biegłego jest „ważnym materiałem dowodowym w tej sprawie”.
„Naprawcie ten płot”
Toczące się śledztwo dotyczy nieumyślnego narażenia życia i zdrowia oraz nieumyślnego spowodowania choroby zagrażającej życiu.
- Policjanci przesłuchali już dorosłych mieszkańców osiedla. Twierdzili oni, że od dawna apelowali do właściciela firmy szwalniczej, do którego należy płot o jego naprawienie - mówi Kopania.
O tym, że zły stan ogrodzenia może być zagrożeniem dla dzieci z pobliskiego placu zabaw poinformowany miał też być Zakład Gospodarki Mieszkaniowej w Skierniewicach.
Właściciel dopiero po wypadku usunął luźne przęsła w pobliżu placu zabaw. Zamiast betonowych elementów pojawiła się druciana siatka.
Pytania bez odpowiedzi
Tuż po wypadku Maja trafiła do skierniewickiego szpitala. Jak podkreślała rodzina zawiozła ją tam matka, prywatnym samochodem. - Potem zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Maja czekała półtorej godziny na przewiezienie do bardziej specjalistycznego szpitala. To dla mnie niezrozumiałe – mówi Katarzyna Janiec, ciotka dziecka.
Prokuratura sprawdza, czy w skierniewickiej placówce mogło dojść do nieprawidłowości.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne/eglos.pl