O tym, że ma 340 tys. złotych kredytu dowiedział się przypadkiem. Poinformował prokuraturę, ta bank. A potem przez dwa miesiące nic się nie działo. Bank najpierw milczał, potem ustalał; śledczy czekali na dokumenty. Od tego wszystkiego pan Grzegorz się rozchorował. Minął niespełna tydzień, jak opisaliśmy tę historię, a bank właśnie nas zawiadomił: kredyt został zamknięty, a "dłużnik" już nie figuruje w rejestrze dłużników.
- Powiadomiłem prokuraturę, wynająłem adwokata i żyłem w ciągłym stresie - mówił w rozmowie z nami Grzegorz Papiewski.
Tym większym, że postępowanie ws. rzekomego długu przeciągało się, bo jak wskazywali prokuratura oraz pełnomocnik mężczyzny, bank nie odpowiadał na prośbę o stosowne dokumenty. Rzecznik w ubiegłą środę zapewniał, że trwa wyjaśnianie. Już wszystko jasne.
- Nie będziemy dochodzić spłaty kredytu - poinformował najpierw pana Grzegorza, potem tvn24.pl Julian Krzyżanowski, rzecznik prasowy Alior Banku.
Dodał, że nazwisko pana Grzegorza zniknęło z rejestru dłużników.
- Korekta w zakresie informacji o zadłużeniu została zrealizowana w dniu zgłoszenia - mówi rzecznik Alior Banku.
Tym samym Grzegorz Papiewski ma już nie mieć żadnych nieprzyjemności związanych z długiem zaciągniętym na jego nazwisko.
- To olbrzymia ulga. Ostatnie tygodnie to był koszmar, podupadłem na zdrowiu, zacząłem brać leki - przyznaje rozmówca tvn24.pl.
Bank, chcąc naprawić błąd, zadeklarował ponadto, że zwróci panu Grzegorzowi koszty poniesione związane z wynajęciem pełnomocnika. Jak zapewnił rzecznik, bank przekazał też dokumenty, o które prosiła prokuratura.
Dzień dobry, ma pan kredyt
W prokuraturze w Brzezinach (woj. łódzkie) trwa postępowanie wyjaśniające w sprawie wyłudzenia kredytu.
Bo o tym, że pan Grzegorz ma niespłacany kredyt dowiedział się, kiedy jego żona starała się o pożyczkę odnawialną w innym banku.
- Jej bank dostał informację o tym, że mam zadłużenie, którego nie spłacam - tłumaczy.
Jak się później okazało, w umowie kredytowej znalazł się nieprawdziwy adres pana Papiewskiego.
- Zobaczyłem, że rzekomo mieszkam w Koluszkach 36. Nigdy w tym mieście nie mieszkałem. Ale to najmniejszy problem. Adres z umowy nie istnieje. W Koluszkach są ulice, ale jak widać nikt tego nie sprawdził - mówi.
Bank posiadał dwa numery telefonów. Papiewski podkreśla, że ani jeden nie należy do niego. Dziś oba są już wyłączone.
Kredyt, który do niedawna ciążył na rozmówcy tvn24.pl figurował w BIK jako "niecelowy i studencki". Rata wynosiła 2400 złotych, czyli więcej niż miesięczny, podstawowy dochód "dłużnika".
"Bez pomocy banku to jest niemożliwe"
Mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, pełnomocnik Grzegorza Papiewskiego podkreśla, że w historii jej klienta najbardziej bulwersująca jest łatwość we wzięciu olbrzymiego zadłużenia na czyjeś konto.
- Banki nie są naiwne. Prześwietlają wszystkich dokładnie przy dużo niższych pożyczkach. Tutaj jednak ktoś po prostu przyszedł i wziął na "lewe" dane setki tysięcy złotych. Wydaje mi się, że bez pomocy osoby zatrudnionej w banku takie przestępstwo byłoby niemożliwe - podkreśla.
Jak było w tym przypadku? Na to pytanie odpowiedzi szukają śledczy. Bank nie chce informować o szczegółach tego, w jaki sposób kredyt został udzielony.
"Ze względu na dobro postępowania prowadzonego przez organy ścigania Bank nie może udzielać dalszych informacji dotyczących tej sprawy do momentu wydania prawomocnego orzeczenia" - poinformował Alior Bank w przesłanym do nas oświadczeniu.
Julian Krzyżanowski w komunikacie przesłanym do naszej redakcji, podkreślił jednocześnie, że kredyt został udzielony przez inną instytucję bankową, która została przejęta przez Alior Bank w ubiegłym roku.
Pan Grzegorz nie wie, skąd oszuści mieli jego dane - nigdy nie zgubił żadnego ze swoich dokumentów tożsamości.
Autor: Bartosz Żurawicz/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź