- Mam nadzieję, że osoby odpowiedzialne za moje aresztowanie i osadzenie odpowiedzą za swoje działania - mówił Tomasz Komenda, niesłusznie skazany na 18 lat więzienia za gwałt i zabójstwo. Śledztwo i proces sprzed lat prześwietlają teraz prokuratorzy z Łodzi, którzy podkreślają, że winnym może grozić do 15 lat więzienia.
- Sprawiedliwości stanie się zadość, gdy po uczciwym śledztwie zasiądą na ławie oskarżonych - podkreśla.
- Jeżeli analizowane by były takie przestępstwa jak niedopełnienie obowiązków, poplecznictwo czy nawet fałszowanie dowodów, to sprawcy dramatu mojego klienta byliby bezkarni. Doszłoby bowiem już dawno do przedawnienia tych przestępstw - mówi w rozmowie z tvn24.pl prof. Zbigniew Ćwiąkalski, pełnomocnik Komendy.
Twierdzi jednak, że "mimo upływu lat sprawiedliwości może stać się zadość". Dlaczego?
W Prokuraturze Okręgowej w Łodzi trwa śledztwo, w czasie którego badane są okoliczności, w których doszło do skazania niewinnego człowieka. O przedawnieniu dawnych przestępstw nie ma mowy, bo śledczy przyjęli, że Tomasz Komenda mógł być ofiarą zbrodni polegającej na pozbawieniu wolności ze szczególnym udręczeniem.
- Polski kodeks przewiduje za tę zbrodnię do 15 lat pozbawienia wolności. Jednocześnie dolna granica kary to trzy lata - podkreśla Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Zbrodnia w polskim systemie karnym przedawnia się po 20 latach. Kopania zaznacza jednak, że po wszczęciu śledztwa, okres przedawnienia wydłuża się do 30 lat.
- Tym samym nie ma zagrożenia, że nie zdążymy przeprowadzić niezbędnych w tej sprawie czynności - mówi prokurator.
Trzy etapy
Śledczy z Prokuratury Okręgowej w Łodzi analizują trzy okresy. Pierwszy dotyczy działań śledczych i policji po znalezieniu zwłok 15-letniej Małgosi.
- Sprawdzamy, czy przed zatrzymaniem Tomasza Komendy mogło dochodzić do przestępstw polegających na celowym pomijaniu dowodów obciążających mężczyznę, którego nazwisko przewijało się w czasie śledztwa - mówi Kopania.
Chodzi o Ireneusza M., który ze zbrodnią sprzed lat został powiązany dopiero w czerwcu ubiegłego roku, kiedy usłyszał zarzut zabójstwa 15-latki.
- Jednocześnie analizujemy, czy przed aresztowaniem Tomasza Komendy mogło dochodzić do fabrykowania dowodów wskazujących jego winę - tłumaczy prokurator.
Drugi etap prowadzonego śledztwa obejmuje okres od 2000 do 2004 roku - czyli od tymczasowego aresztowania Komendy do wydania prawomocnego wyroku przez Sąd Apelacyjny we Wrocławiu.
- Trzecim etapem, którym się zajmujemy dotyczy okresu pozbawienia wolności. Analizujemy, czy w zakładzie karnym doszło do szczególnego udręczenia Tomasza Komendy. To jednoznacznie wynika z jego relacji - mówi Kopania.
Trwają przesłuchania
W przyszłym tygodniu śledczy po raz trzeci wezwą Tomasza Komendę na przesłuchanie w charakterze świadka. Za pierwszym razem stan psychiczny Komendy nie pozwolił na przeprowadzenie czynności.
- Udało się to za drugim razem. Składał on zeznania w obecności psychologa. Zostały one nagrane. Podczas trzeciego przesłuchania liczymy na to, że zakończymy czynności z jego udziałem - tłumaczy Krzysztof Kopania.
Równocześnie trwają inne przesłuchania. Przede wszystkim wzywani są prokuratorzy, którzy zajmowali się sprawą Komendy.
- Równocześnie wystąpiliśmy do Biura Spraw Wewnętrznych policji o przeprowadzenie czynności z udziałem policjantów - opowiada rzecznik łódzkiej prokuratury.
Na razie nikt nie usłyszał zarzutów. Śledztwo prowadzi trzech śledczych z Prokuratury Okręgowej w Łodzi.
- Jest to konieczne z uwagi na rozmiar śledztwa. Analizujemy bardzo szeroki zakres czasowy i przedmiotowy. W ramach czynności badamy zapisy z 70 tomów akt sprawy - opowiada Kopania.
Zmarnowana młodość
Tomasz Komenda, skazany za gwałt i zabójstwo nastoletniej Małgosi, przesiedział za kratami 18 lat. Karę odbywałby dalej, gdyby nie ponowna analiza akt. Prokuratorzy z Wrocławia uznali, że mężczyzna nie popełnił jednak zbrodni, za którą został skazany.
Komendę 18 lat temu połączono ze sprawą tak zwanej zbrodni miłoszyckiej. W sylwestrową noc - z 1996 na 1997 rok - w niewielkiej dolnośląskiej miejscowości ktoś brutalnie zgwałcił, a później pozostawił na mrozie 15-letnią Małgosię. Dziewczyna umierała wiele godzin. Nikt jej nie pomógł, nikt nie słyszał wołania o pomoc. Nastolatka zmarła z wykrwawienia i wyziębienia. Śledczy na podstawie śladów pozostawionych na miejscu zbrodni ustalili, że sprawców było co najmniej kilku. Obok ciała dziewczyny znaleziono wełnianą czapkę. Było też kilka włosów. Na ciele nastolatki ktoś pozostawił ślady zębów.
- Sprawca zostawił takie ślady, jakby się podpisał - twierdzili wówczas śledczy. Czapkę zabezpieczono, włosy oddano do badań, a do sprawdzenia pozostałości po ugryzieniach potrzebna była pomoc protetyków. Zrobiono specjalne odlewy szczęk. Pobierano próbki od uczestników zabawy i porównywano ze śladami znalezionymi na ciele nastolatki. Badano DNA z włosów. Zlecono szereg ekspertyz i przesłuchiwano kolejnych świadków. Śledztwo od prokuratury rejonowej przejęła wojewódzka (późniejsza okręgowa). Presja społeczeństwa była coraz większa. Mimo to przez kilka lat sprawców zabójstwa Małgosi nie potrafiono namierzyć.
Tomasz Komenda wcześniej nie miał problemów z prawem. Był spokojny i ułożony. Pewnie dlatego nie sprzeciwiał się kolejnym żądaniom śledczych. Nie protestował, gdy chcieli pobrać krew do badań i sprawdzić próbkę zapachową. Odcisnął też ślady swoich zębów, by biegli porównali je ze śladami pozostawionymi na ciele dziewczyny. Nie spodziewał się, że wyniki ekspertyz będą go obciążały. Tymczasem biegli stwierdzili, że DNA zidentyfikowane na miejscu zbrodni było takie samo, jak to należące do Komendy.
Zapach z zabezpieczonej w "konserwie zapachowej" czapki miał być zapachem 23-latka. Tak, ponad trzy lata po śmierci Małgosi, wskazały dwa psy. Ślady dwunastu zębów na ciele Małgosi miały być śladami zębów Komendy. On sam mówił wówczas: "Byłem zdziwiony, że tam są moje ślady. Te pogryzienia to już w ogóle".
Komenda do winy się nie przyznawał. Podczas przesłuchania tylko raz potwierdził, że w sylwestrową noc był w Miłoszycach. Miał tam odbyć stosunek z nieznaną mu dziewczyną. Później twierdził, że słowa te policjanci na nim wymusili. Groźbami i biciem.
- Tak mnie bili, że nawet bym się przyznał do strzelania do papieża - mówił później dziennikarzowi "Superwizjera" TVN.
Walka o odszkodowanie
- Walczymy o kwotę dziesięciu milionów złotych. Państwo musi zapłacić za bezpodstawne zmarnowanie młodości niewinnego człowieka – mówi prof. Ćwiąkalski.
Do czasu rozstrzygnięcia będzie dostawał rentę specjalną, którą przyznał mu premier Mateusz Morawiecki.
- Żadne pieniądze nie wynagrodzą panu Tomaszowi tego co się stało, tego dramatycznie niesprawiedliwego, strasznego wyroku i straconych lat życia. Ale do czasu oczekiwania na ostateczną decyzję sądu i mam nadzieję, że zadośćuczynienia panu Tomaszowi, zadecydowałem o przyznaniu mu renty specjalnej - powiedział premier.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź