- Przytulał ją, całował. Wyglądali na zakochanych - mówi sąsiadka Beaty i Dariusza Ch. Ona nie żyje, on odpowie za brutalne zabójstwo żony. - Rok temu mi powiedział, że u nich będzie tragedia, bo on nie da rady zajmować się chorą. Ale wtedy nie wiedziałam, o co może mu chodzić - dodaje.
Niewielki dom. Obok pola. Najbliżsi sąsiedzi kilkaset metrów dalej. W tej miejscowości pod Kutnem (woj. łódzkie) niemal wszyscy się znają. Ale oni byli trochę inni.
- Unikali innych ludzi, trzymali się głównie z nami. Sześć lat temu się tu wprowadzili. Oboje schorowani. On leczył się neurologicznie, ona była po wylewie i z postępującym parkinsonem - mówi mi sąsiadka.
Od zeszłego piątku w zielonym domu jest pusto. 54-letni Dariusz jest w areszcie, jego żona nie żyje.
- Szok. Oni byli dla siebie wsparciem, bardzo się kochali. Przynajmniej tak to wyglądało z zewnątrz - mówi córka sąsiadki.
Ostatnia noc
To, co musiało się dziać wewnątrz zielonego domu, przeraża.
- Wstępne wyniki sekcji zwłok 52-latki są porażające. Zgon nastąpił na skutek bardzo rozległych obrażeń, zwłaszcza jamy brzusznej. Kobieta miała złamane wszystkie żebra, stwierdzono też pęknięcie wątroby oraz kreski jelita cienkiego - wylicza Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
W dniu, w którym zmarła, jej mąż zadzwonił na numer alarmowy 112. Dyżurnemu powiedział, że żona "chyba nie żyje". Został przełączony na pogotowie.
- Narozrabiałem. Żonę zabiłem - mówił dyżurnemu.
- Jak to pan zabił? - zapytał dyżurny.
- No, zimna już jest - wyjaśnił.
To nagranie zostało zabezpieczone przez śledczych i będzie ważnym dowodem w sprawie. Bo po przyjeździe karetki i policji pod dom małżeństwa 54-letni Dariusz Ch. miał już zupełnie inną wersję. Tłumaczył, że żona przewróciła się w łazience i uderzyła głową o umywalkę. Potem miała spaść z łóżka.
- W prokuraturze usłyszał zarzut zbrodni zabójstwa, do którego się nie przyznał. Powiedział tylko, że kilka dni przed zgonem żony uderzył ją w brzuch. To jednak, według jego wersji, nie mogło mieć niczego wspólnego ze śmiercią kobiety - tłumaczy Kopania.
Będzie tragedia
- Ludzie różne głupoty powtarzają. Tak sobie pomyślałem, kiedy pierwszy raz mi o tym powiedziano - opowiada miejscowy proboszcz.
Do rodziny Ch. jeździł raz w miesiącu. Starał się pomagać.
- Miałem wrażenie, że Dariusz otacza opieką schorowaną żonę. Jak wzorowy mąż. Z tego, co wiem, to nie było tam problemu z alkoholem - dodaje.
Dariusz i Beata mieli czworo dzieci. Dwie córki i dwóch synów. Najmłodszy wyprowadził się niedawno do Kutna. Tam chodzi do szkoły.
- To od niego dowiedziałam się, że coś może być nie tak. Regularnie do nas przychodził fajny chłopak. Mówił, że musi szybko dorosnąć, bo nie chce być już u rodziców. Bo oni się w kółko kłócą - opowiada sąsiadka.
Dariusz dorabiał sobie, pomagając przy pracach polowych. Żona była zbyt chora.
- Przychodziła do nas porozmawiać. Cichutka, spokojna. Złego słowa na Darka nie powiedziała - opowiadają.
A Darek?
- W tamtym roku zebrało mu się na rozmowę, bo na ogół był milczący. Powiedział, że u niego w domu będzie tragedia, bo on nie ma już siły tego wszystkiego ciągnąć. Odpowiedziałam, żeby nie gadał głupot. Bo przecież pomożemy - tłumaczy znajoma rodziny.
Kilka tygodni temu w zachowaniu Darka i Beaty coś się zmieniło. Przestali przychodzić do lubianej sąsiadki.
- Zadzwoniłam, żeby pomógł nam przyczepę wciągnąć. Odmówił bez powodu - wspomina.
Darkowi grozi dożywocie. Pogrzeb Beaty w tym tygodniu.
Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź