Miał być test samochodu "na śmiesznie", a skończyło się na tym, że policjanci celowali do niego z paralizatorów. - Miałem film akcji na żywo i to za friko. Fajnie, że do mnie nie strzelili - komentuje Rafał Pacześ, komik i standaper. Wpadł w tarapaty, bo... miał strój nieodpowiedni do auta. I - jak najpewniej chciał - został wzięty za złodzieja.
Rafał Pacześ zasłynął z humorystycznych monologów wygłaszanych na scenie. W internecie prowadzi też motoryzacyjne show z przymrużeniem oka. I to przy okazji zdjęć do tego programu wpadł w kłopoty. W powstającym odcinku miał recenzować pojazd marki Bentley, warty kilkaset tysięcy złotych.
Pacześ wymyślił gag polegający na tym, że do zaparkowanego na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi luksusowego samochodu wsiądzie ubrany jak bezdomny. I zrobił, w środku dnia, około godziny 15.
- Podszedłem, wsiadłem, odpaliłem silnik i pojechałem. Oto moja wina - mówi w rozmowie z tvn24.pl showman.
Namierzanie
Scena była nagrywana z ukrycia. Wywołała w ścisłym centrum miasta niemałą konsternację. Bo - jak wynikało z relacji świadków - niechlujnie ubrany, podejrzany mężczyzna dość długo kręcił się w pobliżu auta. Patrzył przez szybę, kopał w opony, a nawet kładł się wzdłuż karoserii.
Doszło nawet do tego, że odjeżdżające auto próbowała zatrzymać kobieta, która widziała całe zajście. Dobiegła do odjeżdżającego bentleya i chciała złapać za klamkę. Samochód z komikiem w środku jechał dalej, do czego showman odniósł się niedługo potem: - Pozdrawiam panią, która próbowała mnie zatrzymać. Kluczyków nie oddam! - relacjonował w internecie rozbawiony Pacześ.
Nie wiedział jednak, że policja właśnie rozpoczyna na niego obławę. Całkiem na serio.
- Z wykorzystaniem miejskiego monitoringu policjanci ustalili kierunek ucieczki, jednocześnie przekazując informacje o kradzieży oraz dane pojazdu do załóg - mówi kom. Marcin Fiedukowicz z łódzkiej policji.
Namierzony
Fiedukowicz dodaje, że "dzięki czujności stróżów prawa poszukiwany samochód został wkrótce namierzony i zatrzymany w Zgierzu, na jednej ze stacji paliw".
Rafał Pacześ tłumaczy, że używane przez policję słowo "wkrótce" jest względne. Showman twierdzi, że przez kolejne godziny jeździł luksusowym autem po Łodzi i nieświadomy niczego kontynuował zdjęcia do programu.
- Oczywiście super, że potraktowali sprawę poważnie. Ale trzeba uczciwie dodać, że zdążyłem skończyć zdjęcia, przebrać się i pozbyć wizerunku menela. Od akcji na Piotrkowskiej minęło ponad pięć godzin - tłumaczy.
Zdążył już skończyć zdjęcia i się przebrać. O powadze sytuacji dowiedział się, kiedy około 20.30 zobaczył za sobą radiowozy.
- Czy byłem zdziwiony? Widokiem radiowozów na pewno nie, bo takim autem trudno jest jeździć przepisowo. Ale nie spodziewałem się tego, jak będzie wyglądała interwencja - mówi.
Z jego narracji wynika, że policjanci mierzyli do niego z paralizatorów.
- Na pewno per "pan" do mnie nie mówiono. Fajnie, że nikt nie strzelił. Niefajnie, że mówiono mi o tym, że zamkną mnie na 48 godzin - mówi.
W końcu jednak showman wytłumaczył, że auto nie jest kradzione, tylko wypożyczone. Na odchodne został pouczony: - Policjanci pouczyli mężczyznę, że przystępując do projektu, mógł skontaktować się z najbliższą jednostką i poinformować o planach - mówi kom. Marcin Fiedukowicz.
- No cóż, widocznie jednak nie jesteśmy gotowi na to, żeby ktoś ubrany jak bezdomny jeździł dobrym autem - kończy Pacześ. Z internautami podzielił się puentą, że "prank (dowcip) się udał".
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź