Z jego służbowej broni, w komisariacie, zginął przesłuchiwany Marcin S. Prokuratura zdecydowała jednak właśnie, że kutnowski policjant nie odpowie za śmierć 29-latka. Nie znaczy to, że Łukasz Kucharski wróci do pracy. Według śledczych miał grozić świadkom.
Marcin S. zginął w kutnowskiej komendzie 23 kwietnia 2015 roku. Tuż przed śmiercią był przesłuchiwany przez Łukasza Kucharskiego, kutnowskiego policjanta dochodzeniówki.
Policjant do niedawna był podejrzany o niedopełnienie obowiązków (bo dał sobie wyrwać służbową broń) i w konsekwencji nieumyślnego spowodowania śmierci (bo w czasie szamotaniny jego pistolet miał zabić przesłuchiwanego). Drugi zarzut dotyczył gróźb wobec świadka w celu wywarcia na nim wpływu.
Jak się dowiadujemy pierwszy, poważniejszy zarzut został właśnie umorzony przez śledczych. W uzasadnieniu czytamy, że Kucharski nie popełnił przestępstwa. Decyzja nie jest prawomocna. Odwołać się od niej może rodzina zastrzelonego Marcina S. Żeby jednak odwołanie było zasadne, pełnomocnik bliskich będzie musiał wskazać na nowe okoliczności sprawy.
Zarzut dotyczący gróźb został wyłączony do odrębnego postępowania i najprawdopodobniej skończy się postawieniem aktu oskarżenia.
Tylko on wie
Marcin S. tuż przed śmiercią składał wyjaśnienia jako podejrzany o kradzież radia. Uzupełniał też swoje zeznania - jako świadek - w innej sprawie. Wszystko działo się w sali nr 203 komendy powiatowej policji w Kutnie. Sali, w której był tylko przesłuchiwany i przesłuchujący. Nie było świadków ani kamer.
Do zdarzenia doszło ok. 14:30. Policjanci pracujący w komendzie usłyszeli trzy strzały - jak się później okazało - z policyjnej broni.
- Wybiegłem na korytarz. Zobaczyłem Kucharskiego, który trzymał się za brzuch. Potem upadł na kolana. Zajrzałem do pokoju 203. Marcin S. leżał głową w kałuży krwi - zeznał jeden z kutnowskich funkcjonariuszy.
Co działo się chwilę wcześniej? To od ponad roku ustalali śledczy. Powołali biegłych z różnych dziedzin, którzy badali najdrobniejsze ślady - fragmenty prochu po pocisku, to jakie ślady zostawiła po sobie krew wypływająca z ran zmarłego. Efekt?
- Nie udało się dokładnie odtworzyć przebiegu zdarzenia. Niemniej jednak wersja przedstawiona przez funkcjonariusza była w większości zbieżna z ustaleniami dowodowymi - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
"Chciał zabijać"
Co zatem o zdarzeniu mówi jedyna osoba, która widziała ostatnie sekundy życia Marcina S.? Że do ostatnich chwil nic nie zapowiadało tragedii.
- Znaliśmy się, byliśmy po imieniu. Przesłuchanie się skończyło, on podpisał protokół - opowiada Łukasz Kucharski, który zgodził się, byśmy podawali jego imię i nazwisko. To samo usłyszeli śledczy.
Po podpisaniu protokołu Kucharski miał wyprowadzić 29-latka z komendy. Przed wyjściem z pokoju policjant przypomniał sobie o kartach dostępu, które zostały przy stole. Kiedy się po nie schylił, S. wyciągnął mu broń. Przeładował i wycelował w policjanta.
- Rozłożyłem ręce. Powiedziałem: "Marcin, co ty odpier...?". Zrobiłem kilka kroków do przodu - opowiada.
Potem - jak mówi - złapał za rękę 29-latka. Zaczęła się szarpanina.
- On miał obłęd w oczach. Mówił, że "wszystkich nas wyj...". Gdybym go nie powstrzymał, w komendzie byłaby masakra. On chciał zabijać - opowiada.
Fakty
Co z tej wersji potwierdziło się w czasie śledztwa? Przede wszystkim to, że Marcin P. trzymał przez jakiś czas w rękach broń policjanta. Wiadomo, że Walter P99 wystrzelił trzy razy. Jeden z pocisków przebił szyję 29-latka. Rana mogła być śmiertelna. Drugi pocisk przeszył jego głowę - to trafienie musiało doprowadzić do zgonu.
Jak zeznali świadkowie, pierwsze dwa wystrzały padły w odstępie 1-2 sekund. Trzeci pocisk wystrzelił 4-6 sekund potem.
Pocisk, który przestrzelił szyję Marcina S. został wystrzelony w odległości 10-15 cm. Kula, która przeszła przez głowę zmarłego przeleciała dystans niewiele większy - ok 15-20 centymetrów.
Jak padł trzeci strzał? Nie wiadomo. Podczas eksperymentu przeprowadzanego w czasie śledztwa udowodniono, że pistolet mógł wystrzelić po tym, jak upadł na podłogę.
Największą i wciąż nierozwiązaną tajemnicą sprawy jest to, jaka była sekwencja strzałów. Jak ustalili biegli z zakresu medycyny sądowej, obie rany Marcina S. musiały spowodować jego natychmiastową bezwładność i - w konsekwencji - koniec szarpaniny.
Wiadomo za to, że wszystko działo się bardzo szybko i w olbrzymim stresie. Na tyle dużym, że nie udało się na broni zabezpieczyć dokładnych śladów daktyloskopijnych. Jak napisał jeden z biegłych - mogło to być konsekwencją tego, że palce zestresowanych uczestników zajścia były pokryte potem.
- Ustalenia nie obaliły wersji podejrzanego. W zakresie wątpliwości stosuje się natomiast zasadę mówiącą o podejmowaniu korzystnych decyzji dla podejrzanego - wyjaśnia Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Skreślony?
Łukasz Kucharski nie będzie odpowiadał za niedopełnienie obowiązków. Jak stwierdzili śledczy, nie naruszył żadnego z obowiązujących go przepisów. Miał regulaminową broń, schowaną w służbowej kaburze. Ta była schowana pod koszulką, która miała się podwinąć w momencie sięgania Kucharskiego po kartę dostępu z biurka.
- Nie mógł się spodziewać ataku ze strony podejrzanego, bo ten nie przejawiał we wcześniejszych relacji skłonności do bycia agresywnym. Marcin S. zachował się w sposób zaskakujący, dlatego nie doszło do zaniedbania obowiązków ze strony funkcjonariusza - wyjaśnia Kopania.
Fakt oczyszczenia z najcięższych zarzutów mało cieszy Kucharskiego. Bo najpewniej i tak stanie przed sądem i jego 12-letnia kariera policjanta zostanie skończona. Dlaczego?
Cztery miesiące po strzelaninie Łukasz Kucharski pojawił się w komendzie. Rozmawiał ze swoim bezpośrednim przełożonym. W trakcie tej rozmowy miał stwierdzić, że "po przeczyta akta i w zęby da temu, kto go oczernia". Jak słyszymy chodziło mu o dwóch kolegów z policji, którzy mieli przedstawiać go podczas przesłuchań w negatywnym świetle.
Prokuratorzy uznali tę wypowiedź za próbę wpływania groźbami na świadka.
Mój klient ma zostać zniszczony za słowa, które padły w prywatnej rozmowie z przełożonym. Okazał się niewinny po drobiazgowym śledztwie, ale ma stanąć przed sądem pod byle pretekstem. mec. Jerzy Porczyński, pełnomocnik policjanta
- Mój klient ma zostać zniszczony za słowa, które padły w prywatnej rozmowie z przełożonym. Okazał się niewinny po drobiazgowym śledztwie, ale ma stanąć przed sądem pod byle pretekstem - denerwuje się mec. Jerzy Porczyński, pełnomocnik policjanta.
W kwietniu ruszyło postępowanie administracyjne w sprawie wyrzucenia Kucharskiego ze służby. Zostało ono wszczęte zgodnie z procedurami mówiącymi, że policjant nie powinien być zawieszony w obowiązkach dłużej niż rok. Miało trwać miesiąc, ale decyzji ciągle nie ma.
Od momentu postawienia drugiego zarzutu Kucharski nie ma prawa wchodzić do kutnowskiej komendy ani kontaktować się z kolegami z pracy. Taki środek zapobiegawczy zastosował wobec niego prokurator.
- W Stanach byłbym bohaterem. Tu chcą mnie zniszczyć, bo przełożeni nie chcą trzymać gościa, który uczestniczył w śmierdzącej sprawie. To, że nie zrobiłem niczego złego nie jest dla nikogo ważne - kończy Kucharski.
Łukasz Kucharski służy w policji od trzynastu lat. Od śmierci Marcina S. jest zawieszony w obowiązkach i przysługuje mu połowa pensji. Za wpływanie groźbami na świadka grozi mu do pięciu lat więzienia.
Autor: Bartosz Żurawicz / Źródło: TVN24 Łódź