Kończą się łóżka, a nawet tlen dla pacjentów. "Mieliśmy nie leczyć najcięższych przypadków"

Dyrekcja: jesteśmy bardziej obciążeni, niż się można było spodziewać
W placówce szybko kończą się wolne miejsca
Źródło: TVN24 Łódź
Szpital w Wieruszowie (woj. łódzkie) jest na skraju wydolności - alarmują jego przedstawiciele. - Mieliśmy kilka, kilkanaście przyjęć dziennie. W tym chorych w bardzo poważnym stanie, którzy mieli do nas nie trafiać - mówi dyrektor do spraw medycznych placówki. 

O szpitalu w Wieruszowie na tvn24.pl pisaliśmy w połowie października, kiedy to wojewoda łódzki Tobiasz Bocheński zadecydował, że ma tu powstać oddział zakaźny. Wtedy to dyrekcja alarmowała, że nie ma na to ani niezbędnego sprzętu, ani odpowiedniej kadry. 

Ostatecznie jednak oddział powstał.

KORONAWIRUS W POLSCE. RAPORT TVN24.PL

- W ciągu kilku dni w placówce zapełniły się wszystkie łóżka dla chorych na COVID-19. Jest ich tutaj dwadzieścia pięć. Cztery z nich zostały zwolnione po tym, jak chorzy w najcięższym stanie zostali przewiezieni do szpitali specjalistycznych - raportuje Piotr Borowski, który zajął się sprawą.

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE>>>

Karetki gdzieś muszą zostawiać pacjentów

Longin Słowikowski, dyrektor do spraw medycznych szpitala informuje, że do placówki - wbrew wcześniejszym zapowiedziom wojewody łódzkiego - trafiają również chorzy w bardzo złym stanie.

Intymności nie będzie. Na tej wojnie walczymy o przetrwanie.

- Plan był taki, że hospitalizowani mają być u nas chorzy na COVID-19 w dobrym stanie. Dzieje się jednak inaczej, ale w sumie trudno się dziwić. W innych placówkach wolnych miejsc często już nie ma, karetki jadą więc do nas, bo muszą przecież gdzieś zostawić chorych - opowiada dr Słowikowski.

To niestety - jak wskazuje rozmówca tvn24.pl - sprawia, że placówka jest bardziej obciążona niż planowano.

- Zabrakło nam tlenu jakiś czas temu. Opiekujemy się chorymi, którzy potrzebują nawet pięćdziesiąt litrów na godzinę. Czyli co godzinę zużywamy jedną butlę - opowiada dyrektor. 

Kryzys z dostawami tlenu udało się rozwiązać między innymi dzięki pomocy straży pożarnej i starostwa powiatowego. 

Lekarze mają "uzgadniać miejsca" dla chorych. "W takiej sytuacji odkładam kilkadziesiąt innych porad, które mam".

Czytaj także: