Polskie miasta wydawały po kilkadziesiąt milionów złotych na promocję, ale nie sprawdzały, czy są z tego jakieś korzyści - informuje w najnowszym raporcie Najwyższa Izba Kontroli. Ocenia też, że pieniądze na reklamę często były wydawane z naruszeniem prawa: samorządy albo nie rozpisywały przetargów, albo naruszały zasadę uczciwej konkurencji.
W Warszawie - 86 mln zł, w Gdańsku - 59 mln; w Łodzi o 10 mln mniej. Tyle przez trzy lata (2011-2013) wydały miasta na to, żeby ściągnąć do siebie inwestorów, zachęcić młodych ludzi do studiowania i przekonać turystów do odwiedzin.
To jednak tylko założenia. bo jak informuje w opublikowanym w środę raporcie Najwyższa Izba Kontroli (która skontrolowała 14 miast w całej Polsce). strategie promocyjne są niespójne i nieskuteczne. Co gorsza, często są też realizowane niezgodnie z prawem.
- W ponad połowie skontrolowanych miast nie przestrzegano przepisów ustawy o finansach publicznych i Prawa zamówień publicznych. W ten sposób wydano aż 46 mln złotych pieniędzy publicznych - mówi tvn24.pl Paweł Biedziak z Najwyższej Izby Kontroli.
To jednak nie jedyny problem. Okazuje się, że środki na promocje były w niektórych miastach wydawane na przedsięwzięcia, które nie miały z reklamą nic wspólnego. I tak na przykład w Radomiu wykupiono publikację prasowych kondolencji, a w Piotrkowie zapłacono za publikację ogłoszeń o sprzedaży nieruchomości.
Od teorii do (bolesnej) praktyki
Wszystkie skontrolowane miasta opracowały specjalne dokumenty, w których wyznaczyły sobie cele i kierunki promocji. Niestety, zdaniem NIK często strategie te pozostawały tylko na papierze, a z ich realizacją bywało różnie. Przede wszystkim z powodu dużego stopnia ogólności przygotowanych dokumentów i niedookreślenia oczekiwanych efektów.
- Miasta najczęściej same oceniały skuteczność podjętych przez siebie działań. Rzadko posiłkowały się przy tym obiektywnymi danymi, takimi jak liczba i jakość materiałów medialnych ukazujących się w związku z kampanią czy liczby uczestników danej imprezy - zaznacza Biedziak.
Strategie reklamowe przyjęte w miastach zakładały szerokie spektrum działań: od promocji gospodarczej, przez kulturalną, aż po turystyczną. W skontrolowanych miastach widać jednak duży rozdźwięk pomiędzy założeniami, a rzeczywistością.
- Miasta znakomitą większość środków z "puli reklamowej" (do prawie 70 proc. rocznych budżetów na promocję) przeznaczało na promocję przez sport - informuje Paweł Biedziak z NIK.
Omijanie i łamanie przepisów?
Izba zwraca uwagę jednak nie tylko na to, że środki były wydawane nieproporcjonalnie. Duże wątpliwości też budzi sposób, w jaki "pieniądze na reklamę" były przekazywane klubom sportowym.
W czterech miastach (Bydgoszczy, Katowicach, Warszawie i Zabrzu) samorządy podpisywały umowy bez rozpisywania przetargu. Zdaniem NIK w ten sposób wydano 24 mln zł z naruszeniem obowiązującego prawa, bo nie było przesłanek do zastosowania takiego trybu.
- Przykładowo w Bydgoszczy i Katowicach udzielano zamówień na promocję miasta konkretnym drużynom, występującym w konkretnych rozgrywkach ligowych. Samorządowcy tłumaczyli te decyzje wysoką oglądalnością rozgrywek i faktem, że drużyny były jednoznacznie identyfikowane z miastem - informuje Biedziak.
Zamówienia szyte na miarę?
Zdaniem kontrolerów, w dwóch innych miastach (Łodzi i Piotrkowie Trybunalskim) przy podpisywaniu umów na promocję miało dojść do naruszenia zasad uczciwej konkurencji. Dlaczego?
- W Łodzi pozorowano przetargi dla klubów, choć z góry było wiadomo, do których z nich trafią dotacje i w jakiej będą wysokości - mówi Biedziak.
Kontrolerzy Izby ustalili, że kluby sportowe uzgadniały z miastem, co ma znaleźć się w zamówieniu i jakie warunki trzeba spełnić. Z kolei w Piotrkowie Trybunalskim miasto wprowadziło zapisy, które wprost wskazywały, że usługę promocyjną mogą wykonać tylko kluby piłki ręcznej, podczas gdy w tym czasie w mieście działało 40 klubów sportowych różnych dyscyplin sportowych.
Łącznie z naruszeniem zasady zachowania uczciwej konkurencji wyłoniono zdaniem NIK wykonawców zamówień wartych 5,5 mln złotych.
Wirtualne kwoty
Wątpliwości budzą też wysokości umów, na które zawierane były umowy. Podczas kontroli dochodziło do kuriozalnych sytuacji. Kiedy pracownicy Izby pytali urzędnika, na jakiej podstawie ocenił wartość jednego z projektów reklamowych, ten miał odpowiedzieć, że "sam nie wie".
W innych miastach wysokość kontraktów reklamowych oceniano na przykład na podstawie... wniosków klubów sportowych, które zwróciły się z pismem o przyznanie im kontraktów reklamowych.
- W dodatku wynagrodzenia obu drużyn zostały zapisane w planie finansowym UM jeszcze przed otrzymaniem od nich wniosków w tej sprawie - mówi Paweł Biedziak z NIK.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: bż/kv / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock