Kiedy nie było siatki, nie było też konfliktów. Jak tylko mieszkańcy dwóch wielorodzinnych domów pod Krośniewicami (Łódzkie) wspólnie odgrodzili się od drogi, zaczęły się kłótnie. O co? O to, że ktoś nie zamykał bramy. Teraz obie strony są w stanie "wojny". Jedni właśnie odcięli drugim dojazd do ich garaży, drudzy grożą z kolei pierwszym sądem.
Przysłowie mówiące o tym, że zgoda buduje, w tym przypadku sprawdza się tylko połowicznie. Bo oto kilka lat temu mieszkańcy dwóch domów wielorodzinnych w Głogowej (Łódzkie) zrzucili się na wspólne ogrodzenie obu posesji. Bramę wjazdową umieszczono na posesji lokatorów z "dziewiątki". Zgodzili się na to wszyscy, bo tuż obok bramy, na ziemi "dziesiątki", były kwiaty i basen ogrodowy. Żal było niszczyć - w końcu obie strony z tego korzystały.
Wraz z ogrodzeniem pojawiły się wcześniej nieznane w okolicy emocje, bowiem sąsiedzi zaczęli wzajemnie oskarżać się o to, że ktoś nie zamyka bramy.
Marcin Kaczuba z "dziesiątki" przekonuje, że zamykania bramy nie życzyła sobie z tylko jej wiadomego powodu sąsiadka z "dziewiątki". Ta dziś jest tymi doniesieniami oburzona. I twierdzi, że to zaniedbania Marcina i innych z "dziesiątki" doprowadziły do tego, że ogrodzenie nie było wystarczająco szczelne.
"Hej Gerwazy, daj gwintówkę;
Niechaj strącę tę makówkę!"
Niezależnie od tego, kto zaczął, eskalacja następowała bardzo szybko. Do początkowych uwag i próśb dołączyły uszczypliwości, a zaraz po nich obelgi. Obie strony żarliwie zapewniają, że w tej historii mają status poszkodowanych i musieli po prostu reagować na niegodziwość drugiej strony.
Kobieta mieszkająca pod "dziewiątką" (ta, która rzekomo miała być przeciwna zamykaniu bramy) uprawiała od lat niewielki kawałek ziemi. Administracyjnie należący do sąsiadów z "dziesiątki".
- Jakąś marcheweczkę miałam, coś takiego skromnego. A tamci nagle do mnie z tekstem, żebym uiściła za to opłatę. Mówili, że to przecież ich grunt, za który muszą płacić podatek - relacjonuje, nie ukrywając emocji.
Jej sąsiad, Grzegorz Woźniak, czuł się z kolei ofiarą sąsiadów z "dziewiątki".
- Hodowałem sobie kwiatki, aż któregoś dnia stratował je pies. Patrzę, a tam otwarta brama! Pies wbiegł, bo tamci nie zamknęli bramy - denerwuje się.
"Mur graniczny, trzech mularzy!
On rozkazał! On się waży!..."
Jesienią zeszłego roku na mieszkańców "dziesiątki" czekało obwieszczenie, pod którym podpisali się wszyscy mieszkańcy "dziewiątki". Stało w nim, że w grudniu posesja zostanie przedarta ogrodzeniem. Na potrzeby przedsięwzięcia wezwany został nawet geodeta, który wyznaczył, wbijając w ziemię drewniane paliki, gdzie przebiega granica.
Zaraz po Bożym Narodzeniu zaczęło się grodzenie. Wzbudzało ono tym więcej emocji u trzech rodzin mieszkających pod "dziesiątką", że to po ziemi sąsiadów wiodła droga dojazdowa do ich garaży na tyle posesji. Sami mieli tylko wąski wycinek, po którym można co najwyżej przejść, ale nie przejechać.
- Jak zaczęliśmy pracę, to trzy razy do nas policję wzywali - oburza się Marek Krysiak, mąż kobiety, która uprawiała niegdyś marchewkę i od której rzekomo zażądano opłaty. O całym zajściu nie umie mówić spokojnie.
- Ile wydaliśmy?! Ha, ha... na chleb nam wystarcza, co sąsiedzie?! - klepie Wożniaka w bok, a ten posłusznie przytakuje. Potem zgodnie dodają, że "było warto, bo mają święty spokój". A brama zamknięta!
"Dalej żwawo! Niech, kto żyje,
Biegnie, pędzi, zgania, bije!"
Po odcięciu od bramy wjazdowej, mieszkańcy "dziesiątki" rozpruli dotychczasowe ogrodzenie i zorganizowali sobie swój wjazd - wiodący tam, gdzie niegdyś były kwiatki i basen ogrodowy. To było tylko częściowe rozwiązanie problemu.
- Pod dom mogliśmy podjechać, ale garaże były odcięte - opowiada pani Barbara Nowacka. Dom w wielorodzinnym budynku pod "dziesiątką" kupiła w zeszłe wakacje. I od razu dostała się w sam środek sąsiedzkiej wojny.
Wtedy to przypomnieli sobie o działce przylegającej do ich terenów. Z jednej strony sąsiadowali przecież ze skonfliktowaną z nimi "dziewiątką", ale z drugiej były ogrodzone nieużytki należące do gminy. Co prawda stoi tam transformator, ale korzystając z tamtych terenów z powodzeniem można dotrzeć samochodem do garaży!
- Wystąpiliśmy do pani burmistrz Krośniewic, żeby dała nam zgodę na skorzystanie z gminnych gruntów. A ona nie tylko się zgodziła, ale nawet dostaliśmy od gminy tłuczeń, żeby wysypać na drogę - opowiada Marcin Kaczuba.
Prace, tak szybko jak ruszyły, tak szybko zostały wstrzymane.
- Gmina nie dała zgody. Ani na drogę, ani - tym bardziej - na samowolę budowlaną - mówi Kaźmierczak (ten, który mówił, że przez budowę ogrodzenia nie zbiedniał i wreszcie ma spokój).
Tę wersję potwierdza sama burmistrz Krośniewic, Katarzyna Erdman.
- Miało być tak, że gmina daje tłuczeń na tę nową drogę na ich posesji. Nie było mowy o rozpruwaniu siatki przed posesją gminy (gdzie kiedyś był basen ogrodowy - red.) - opowiada burmistrz.
- Skutek jest taki, że mam teraz zapłacić za koszty usunięcia drogi. Sama! Bo to ja po ten tłuczeń się zgłosiłam - załamuje ręce pani Barbara.
Sprawa, jak twierdzi jeden z lokatorów "dziesiątki", ma skończyć się w sądzie. Bo - jak słyszymy - nie można komuś złośliwie odciąć dostępu do jego własności.
"Wprzódy w morzu wyschnie woda,
Nim tu u nas będzie zgoda"
Widoków na zażegnanie sporu nie ma. Lokatorzy z "dziewiątki" przedstawili jakiś czas temu propozycję wykupienia ich ziemi. Chodziło o fragment, który pozwoliłby na dojazd do garażu.
- Ale teraz im już nie darujemy. Koniec rozmów! To kara za to, że na nas wzywali policję. A my tu wszystko na prawie robimy, nie jak oni! - peroruje jeden z lokatorów "dziewiątki".
- Wydaliście pieniądze, straciliście przestrzeń, z której wszyscy korzystaliście. Warto było? - dopytujemy.
- Warto. Bardzo warto! Z nami się nie zadziera. Lepiej mieć gorzej, żeby inni mieli jeszcze gorzej - kończy nasz rozmówca.
***
Śródtytuły to cytaty z "Zemsty" A. Fredry.
Autor: Bartosz Żurawicz/gp / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24 | Bartosz Żurawicz