Miał być film. - Mógł rozstrzygnąć, co stało się na autostradzie i dlaczego zginęła Marta - przyznają biegli. Nie będzie, bo policjantka pomyliła godziny i właściwe nagrania zostały skasowane. - Brak tego zapisu nie jest kluczową kwestią - twierdzi jednak policja.
Ewa Flasz jest załamana. Od pięciu miesięcy nie może dowiedzieć się, jak doszło do wypadku, w którym zginęła jej córka.
- Na początku słyszałam od policji, że córka zjechała nagle pod tira. Że po prostu pękła jej opona - opowiada.
Teraz już wie, że to nieprawda. Samochód kierowany przez 26-letnią Martę z jakiegoś powodu zatrzymał się na autostradzie. Silnik był wyłączony, kiedy doszło do uderzenia. Na pasie stała przez co najmniej cztery sekundy.
Jak to się stało, że jadący za nią kierowca tira jej nie widział? Ile miał czasu na reakcję? W szukaniu odpowiedzi na te pytania mógł pomóc monitoring zainstalowany w punkcie poboru opłat w Strykowie.
Przejechała przez niego Ewa, zginęła kilkaset metrów dalej.
Nagranie przepadło przez błąd policji.
- Marta przejechała chwilę przed śmiercią przez punkt poboru opłat. Tak samo jak zresztą jak tir. Można by było stwierdzić, kto wjechał pierwszy na odcinek - mówi matka.
Wtóruje jej Zdzisław Gorgol, biegły sądowy zajmujący się m.in. rekonstruowaniem wypadków samochodowych.
- To mógł być ważny dowód pośredni. Film mógłby wykazać, jaka była różnica czasowa pomiędzy pojazdami. Kiedy wjechały na płatny odcinek. Za pomocą obliczeń można by było spróbować odtworzyć prędkości, z jaką się poruszały. Oczywiście, mówiąc hipotetycznie, bo teraz tylko to nam pozostaje - tłumaczy.
I dodaje, że w odtwarzaniu wypadków obowiązuje zasada: - Nie ma danych niepotrzebnych.
Nic się nie stało
Filmu nie ma, bo policjantka odpowiedzialna za zabezpieczanie materiału dowodowego pomyliła godziny, kiedy wystąpiła do Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego z wnioskiem o nagranie. I te właściwe zostały skasowane.
"Funkcjonariuszka występując o zapis monitoringu podała we wniosku godzinę wypadku, jaka została ustalona we wstępnej notatce" - informuje podkom. Magdalena Nowacka ze zgierskiej policji w stanowisku przesłanym do redakcji tvn24.pl.
Jednocześnie sugeruje, że strata nie jest szczególnie bolesna: "Nie obejmował on (film - red.) miejsca zdarzenia, a miał służyć jedynie do ustalenia innych ewentualnych świadków. Osób, które w tym czasie, w tym rejonie poruszały się autostradą" - pisze Nowacka.
I dodaje, że do świadków i tak udało się przecież dotrzeć - bo sczytano dane z systemu Viatoll. Nie odnosi się przy tym do faktu, że większość samochodów osobowych nie korzysta z tego systemu.
"Do odtworzenia przebiegu zdarzenia (..) posłuży za to inny istotny materiał dowodowy zabezpieczony przez śledczych. Oczywiście z sytuacji dotyczącej nagrania zostaną wyciągnięte wnioski na przyszłość ale brak tego zapisu nie jest kluczową kwestią dla wyjaśnienia okoliczności wypadku. Sprawę traktujemy bardzo poważnie i nie twierdzimy, że nie stało się nic złego" - pisze nadkom. Nowacka.
Sprawa zdalnie sterowana
Ewa Flasz nie może pogodzić się z tym, że nagranie przepadło z tak błahego powodu.
- Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że sprawa śmierci mojej córki jest sprawą drugiej kategorii - opowiada.
Podkreśla na przykład, że to ona zwróciła policjantce uwagę, że w toyocie prowadzonej przez jej córkę znajdował się moduł rejestracji danych zdarzeniowych (z ang. EDR). Działa podobnie do czarnej skrzynki w samolocie. Rejestruje pracę samochodu tuż przed wypadkiem.
- Pani policjantka była zaskoczona, że coś takiego w ogóle jest - mówi pani Ewa.
Policja odpiera zarzuty: "Sprawdzenie zapisów modułu rejestracji danych zdarzeniowych jest jedną z metod stosowanych przez policjantów od lat w podobnych sprawach" - informuje nadkom. Magdalena Nowacka ze zgierskiej komendy.
A to dzięki danym z rejestratora ustalono, że żadnego wyprzedania nie było. Że Marta z jakiegoś powodu stała przez co najmniej 4 sekundy na autostradzie. Naciskała hamulec.
- Może coś działo się z silnikiem? Może zapalała światło stop, żeby dać znać zbliżającemu się pojazdowi, że coś jest nie tak? - zastanawia się matka.
Zapisy wskazują, że na dwie sekundy przed zderzeniem w toyocie nie pracował silnik.
"Silnik zgasł, lub został zgaszony przez kierującą pojazdem" - czytamy w opracowaniu, pod którym podpisał się specjalista ds. technicznych firmy Toyota. W oględzinach uczestniczyli też policjanci ze Zgierza.
Niepełna wersja
Marta zginęła 9 września. Jechała z chłopakiem, Łukaszem. Para chciała razem zamieszkać w Anglii. Toyota, którą podróżowali z Częstochowy, należała do siostry Łukasza.
Było około 10:30, kiedy w Strykowie wjechali na płatny odcinek autostrady A2. Łukasz pamięta, że rozmawiali o piosenkach na płycie, którą Marta mu dała dwa tygodnie wcześniej.
- Nie mieliśmy problemów z autem. W pewnym momencie poczułem mocne uderzenie w tył. Aż mnie wyrzuciło do przodu. Poczułem szarpnięcie pasów bezpieczeństwa. Spojrzałem na Martę, ona na mnie i tyle pamiętam - relacjonował Łukasz.
Nie przypomina sobie, czy i po co Marta miałaby zatrzymać samochód. Przyznaje jednak, że z dnia wypadku pamięta niewiele. Dostał wstrząśnienia mózgu.
Już na kolejnym przesłuchaniu przypomniał sobie kilka samochodów, które wyprzedzały ich lewym pasem. Czyli Marta - według niego - jechała prawym, wolnym pasem.
W srebrną toyotę uderzył tir. Za kierownicą siedział Andrius, 39-letni Litwin. Przewoził tego dnia deski do prasowania, które miały trafić do Niemiec.
- Lewym pasem ruchu jechało dużo samochodów osobowych, które mnie wyprzedzały. Nagle usłyszałem głośny huk i w tym momencie zobaczyłem, że tuż przed moim samochodem znalazł się samochód osobowy - zeznał Litwin.
Matka Marty zastanawia się, dlaczego kierowca tira nie widział stojącego na drodze samochodu. Z ustaleń policyjnych wynika, że tir zaczął hamować w momencie, w którym doszło do uderzenia.
- Może się zagapił? A może korzystał z telefonu komórkowego? Myślałam, że policja to sprawdza. I znowu się rozczarowałam - opowiada.
Pełnomocnikiem pani Ewy jest adwokat Małgorzata Markiewicz - Święciak.
- Pytała w naszym imieniu policjantkę, czy zabezpieczono informacje dotyczące danych GSM. Chcieliśmy wiedzieć, czy telefony osób biorących udział w wypadku były używane. Czy ktoś przez nie rozmawiał, albo czy był transfer danych wskazujący na korzystanie z internetu - mówi matka Marty.
W odpowiedzi miała usłyszeć, żeby z wnioskiem o zabezpieczenia takich informacji zwrócić się do prokuratury. I go uzasadnić.
- Sprawa toczy się z urzędu. Czemu to my mamy myśleć za osoby odpowiedzialne za śledztwo? Kto za nie odpowiada? - pyta rozgoryczona Ewa Flasz.
Policja w tym zakresie odsyła do prokuratury: "Decyzje procesowe w śledztwie podejmuje prokurator, który zleca pewne czynności policji i wytycza kierunki śledztwa" - odpiera nadkom. Magdalena Nowacka.
Co na to śledczy?
- Czynności w sprawie przeprowadza się w sposób planowy i racjonalny. To, że wcześniej taki dowód nie został dopuszczony z urzędu nie oznacza, że i tak by nie został przeprowadzony - mówi Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Prokurator potwierdza, że wniosek o zabezpieczenia danych GSM faktycznie wpłynął niedawno mailem na policję. Funkcjonariusze przekazali wniosek prokuratorowi.
- W najbliższym czasie prokurator podejmie co do niego decyzję. Najprawdopodobniej zostanie uwzględniony, tego typu dane bardzo często są żądane w sprawach zdarzeń komunikacyjnych - mówi Kopania.
Dodaje jednak, że opinia biegłego z zakresu rekonstruowania wypadków drogowych rozwieje wątpliwości co do okoliczności tragedii.
- Niewykluczone, że dzięki niej będziemy jednoznacznie określić zasadność zabezpieczania dowodów w postaci danych GSM - tłumaczy prokurator.
Jednoznacznie wskazuje, że pozyskanie danych telekomunikacyjnych będzie od prokuratury wymagało wystąpienie o dane od litewskiego operatora telefonii.
- Efekty pracy biegłego mamy otrzymać w ciągu kilku najbliższych tygodni. Mamy nadzieję, że pomyłka policjantki w zakresie zabezpieczenia nagrań z monitoringu nie wpłynie na możliwość dokładnego odtworzenia przebiegu zdarzenia - kończy Kopania.
***
Komendant zgierskiej policji wszczął postępowanie sprawdzająco-wyjaśniające w sprawie tego, jak zabezpieczany był materiał dowodowy.
Autor: bż/gp / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź