Filip miał mieć ślub, tamtego dnia jechał zapłacić za salę weselną. Z tyłu jechała jego narzeczona Julia oraz siedmiomiesięczna córeczka. One przeżyły. Filip zginął przez - jak mówią prokuratorzy - tragiczny zbieg okoliczności. Przed sądem stanie kierowca ciężarówki, który zjechał prawą stroną auta na pobocze. Wystarczyło.
Tamtego dnia, 14 października ubiegłego roku, była piękna pogoda. Osobowe volvo, w którym jechał 19-letni Filip z narzeczoną i córką, wyjechało na prosty odcinek drogi biegnącej przez miejscowość Dolny Młyn, niedaleko Bydgoszczy.
Z naprzeciwka pojawiła się ciężarówka marki Daf. Za kierownicą siedział zawodowy kierowca, 53-letni dziś Mirosław D. Kiedy auta zbliżały się do siebie, D. zjechał na utwardzone pobocze.
- Podczas zakończonego właśnie śledztwa dokładnie przeanalizowaliśmy to, co działo się w kolejnych sekundach - powiedział tvn24.pl Janusz Borucki, prokurator rejonowy w Świeciu.
Dura lex...
Ustalenia są takie: skrzynia ładunkowa ciężarówki uderzyła w gałąź. Oderwała ona metalowy pręt o prostokątnym przekroju, który przez pęd powietrza został odrzucony na sąsiedni pas ruchu. Przebił on przednią szybę volvo i trafił Filipa w głowę. Chłopak zginął na miejscu. Julia i siedmiomiesięczna Lilka wyszły z tego bez fizycznych obrażeń.
- Śledztwo wykazało, że decyzja kierowcy o zjechaniu z drogi była błędem, który doprowadził do wypadku. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tego, jak bardzo pechowe było to zdarzenie, można wręcz odnieść wrażenie, że to nie miało prawa się zdarzyć. To jednak nie zwalnia nas z obowiązku przekazania aktu oskarżenia do sądu - podkreśla prokurator Borucki.
Mirosławowi D. za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym grozi do ośmiu lat więzienia. Mężczyzna nie przyznał się do winy. W czasie przesłuchania podkreślał, że zjechał na pobocze właśnie po to, żeby zwiększyć bezpieczeństwo - swoje i rodziny jadącej z naprzeciwka. Mówił, że nie miał prawa wiedzieć, czym skończy się jego manewr.
Biegli powołani przez prokuraturę stwierdzili jednoznacznie, że odcinek drogi w Dolnym Młynie był odpowiednio administrowany przez zarządcę drogi, a gałęzie okolicznych drzew nie stanowiły zagrożenia - o ile kierowcy przestrzegali przepisów ruchu drogowego. Według ustaleń biegłych drzewo, o gałęzie którego zahaczył samochód dostawczy, było poza skrajnią jezdni (wolną przestrzenią nad jezdnią oraz utwardzonym poboczem - red.).
...sed lex
Sąd nie wyznaczył dotąd terminu rozprawy. W jej trakcie śledczy będą wnioskować o wymiar kary, który ich zdaniem będzie odpowiedni dla Mirosława D.
Adwokat Bronisław Muszyński, karnista w Łodzi, niezwiązany ze sprawą, ocenia, że mimo wstrząsających i niezwykle pechowych okoliczności oskarżony kierowca może zostać finalnie skazany.
- Z definicji wypadek jest czymś, czego nie chcemy. I chociaż nie czytałem akt tej sprawy, to z informacji od prokuratury wynika, że w tej konkretnej sytuacji doszło do wypadku: tragedii niechcianej i nieplanowanej, ale która jednak miała swój początek w złej decyzji kierującego - komentuje prawnik.
Dodaje, że w podobnych sprawach, w których niezwykły zbieg okoliczności doprowadza do tragedii, zapadają najczęściej wyroki warunkowo zawieszone.
- Sądy zawsze zwracają uwagę na to, na czym polegał błąd, który doprowadził do wypadku i czym był motywowany. W tym wypadku najpewniej nie można mówić o tym, że oskarżony w najmniejszym stopniu godził się na to, co się finalnie zdarzyło. Ale ostateczna interpretacja zależy od zawsze od sędziego - podkreśla mecenas Bronisław Muszyński.
Pogrzeb zamiast ślubu
Do wypadku doszło na pięć dni przed planowanym ślubem Julii i Filipa. Para jechała tragicznego dnia zapłacić za salę weselną.
Oboje chodzili do bydgoskiego liceum.
- To była bardzo fajna, mądra para. Filip bardzo chciał być odpowiedzialnym ojcem. Miał prawo jazdy na auta ciężarowe, przez całe wakacje ciężko pracował, zarabiając na ślub - mówił nam tuż po wypadku tvn24.pl jeden z nauczycieli.
Pamięta, że Filip ostatnio na lekcje przychodził niewyspany.
- Tłumaczył, że córka ząbkuje. Mimo zmęczenia było po nim widać, że jest szczęśliwym tatą - powiedział nam kilka dni po wypadku Janusz Kitajgrodzki, dyrektor VII LO.
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: KPP Świecie