- 10 minut czekaliśmy, aż wreszcie zjedzie z tego ślimaka. Chyba tylko on wie, jak tam się dostał - mówi jeden z kierowców, którzy przez pewien czas nie mogli normalnie opuścić autostrady A1 w pobliżu Łodzi. Wszystko przez kierowcę tira, który wjechał na węźle pod prąd. Otrzymaliśmy film, na którym widać całe zajście.
Popełnił błąd, którego łatwo nie dało się naprawić. Kierowca tira z sobie tylko znanych powodów wjechał we wtorek po południu na autostradowy węzeł Łódź Rzgów pod prąd.
- Jechałem autostradą z południa na północ. Zjechałem na "ślimaku" i go zobaczyłem - tłumaczy "Darni" (tak prosił, żeby go przedstawić) kierowca samochodu osobowego, który przesłał nam film z niebezpiecznego zajścia na A1.
- Miotało nim wściekle. No ale co się dziwić. Facet miał naczepę, więc na pewno nie było mu łatwo - opowiada.
To "miotanie" dobrze widać na filmie przesłanym do naszej redakcji. Kierowca czerwonego ciągnika siodłowego wykonuje nagłe ruchy kierownicą. W pewnym momencie jego pojazd niemal uderza w barierki energochłonne.
- Na zjeździe zrobił się korek. Ustawiło się za mną z 10 samochodów. Wszyscy patrzyliśmy na tego "odpowiedzialnego" kierowcę przez dobre 10 minut- zaznacza "Darni".
Szydercze oklaski
Ostatecznie tir bez szwanku zjechał z węzła.
- Kierowca tym razem pojechał już poprawnie. Pojechał na południe, ale tym razem już nie pod prąd. Żegnały go szydercze oklaski od innych kierujących - wspomina rozmówca tvn24.pl.
Nagranie, na którym widać zdarzenie, komentuje Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad w Łodzi.
- Żeby coś takiego zrobić, to trzeba być albo kompletnie bezmyślnym, kompletnie rozkojarzonym albo niewidomym. Nie da się inaczej tego wyjaśnić - komentuje jej rzecznik, Maciej Zalewski.
O zajściu dowiedział się od nas, bo na tym odcinku A1 (który nazywany jest wschodnią obwodnicą Łodzi) na razie nie ma zainstalowanych kamer.
- Z pewnością droga jest poprawnie oznakowana. Dowód? Po A1 w tym miejscu jeździ około 30 tysięcy pojazdów na dobę. Odcinek otwarty jest od roku. Czyli przewinęło się 11 milionów samochodów. To pierwszy taki kuriozalny przypadek - zaznacza Zalewski.
Do 500 złotych mandatu
Marzanna Boratyńska z łódzkiej drogówki informuje, że kierowca za taki manewr powinien otrzymać mandat za stworzenie zagrożenia bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
- Grozi za to do pięciuset złotych mandatu. Ale w niektórych przypadkach zamiast wystawiać mandat, kierujemy sprawę do sądu. Wtedy kara może wynieść nawet pięć tysięcy złotych - kończy policjantka.
Poprosiliśmy o komentarz szefa kierowcy, który "zabłądził" przy A1.
- To bez wątpienia wina mojego pracownika. Tłumaczył się, że nie zauważył znaku. Ze swojej strony chciałbym przeprosić wszystkich kierowców, którzy poczuli się zagrożeni z tego powodu. Zapewniam, że względem kierowcy wyciągnięte zostaną konsekwencje - mówi Piotr Jazowski, właściciel firmy transportowej.
Autor: bż//ec / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź