Nie żyje dama polskiego kina - Nina Andrycz zmarła nad ranem w Warszawie. Miała 101 lat. Najbardziej pamiętamy ją z ról królowych (Maria Stuart u Słowackiego, Elżbieta w "Marii Stuart" Schillera czy królowa w "Don Carlosie") lub arystokratek - Izabela Łęcka w "Lalce". Była żoną premiera Józefa Cyrankiewicza.
"Kobieta-symbol, pierwsza dama polskiego teatru, artystka, która od kilkudziesięciu lat ucieleśniała aktorstwo najwyższej próby" - tak najczęściej o niej mówiono. Jej role Marii Stewart w dramacie Słowackiego, królowej Małgorzaty czy Lady Makbet w dramatach Shakespeare'a przeszły do historii.
Dlatego zapracowała na przydomek "Królowa". Nic więc dziwnego, że gdy dwa lata temu Nina Andrycz otrzymała nagrodę Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych - jako jedyna Polka w historii - był to kolaż jej zdjęcia z koroną.
"Narodziła nam się wielkość"
70 lat pracy w teatrze, o którym marzyła od dzieciństwa, to nie był przypadek. Zawsze żyła tak, jakby teatr był najważniejszą sprawą na ziemi. Już w szkole (PIST) słyszała pochlebne oceny od największych: Juliusza Osterwy, Aleksandra Zelwerowicza, Stefana Jaracza.
- Jak pierwszy raz zagrałam u Zelwera w "Śmierci Ofelii" Wyspiańskiego, to mnie pocałował w czoło, a potem się pochylił i pocałował w rękę. Rozpłakałam się. I on też - opowiadała w ub.r. "Polityce". A po szkole usłyszała od Arnolda Szyfmana: "Narodziła nam się wielkość".
Nawet będąc żoną PRL-owskiego premiera Józefa Cyrankiewicza, Nina Andrycz od polityki wolała teatr. Gdy w 1948 roku jej mąż dostał propozycję wzięcia udziału w uroczystej kolacji na Kremlu ze Stalinem w roli gospodarza, ona się nie pojawiła. Stalin jednak nie uznał tego za afront. - Widać ta kobieta bardzo kocha swoją pracę – stwierdził. Cyrankiewicz wykrzyknął: - Uwielbia!
Ludzie mówili, że w małżeństwie z Cyrankiewiczem to ona rządziła. - Póki mnie słuchał, może i rządziłam. Na początku znajomości miał bajeczną, hollywoodzką urodę. Oka nie można było od niego oderwać. Póki mnie słuchał, to wyglądał dobrze. Kiedy zrozumiał, że nie urodzę dziecka, zaczął popijać i przestał słuchać. Gdybym urodziła, nasze małżeństwo przetrwałoby do grobowej deski. Jestem tego pewna. Ale ja rodziłam role i to mi wystarczało - mówiła Nina Andrycz na promocji swojej książki "Patrzę i wspominam".
Ostatnio Andrycz podupadła na zdrowiu. Rzadko wychodziła z domu, ale gdy już pojawiła się w okolicy nie było szans, by ktoś na ulicy zobaczył ją bez szminki i z siwymi włosami. Rozpoznawano ją, witano, proszono o wspólne zdjęcie, o autograf.
Nina Andrycz zmarła w piątek w wieku 101 lat (urodziła się 11 listopada 1912 roku, choć przez lata sama przyznawała się do 1915 roku). Do końca była uwielbiana.
Autor: am/kka / Źródło: tvn24.pl