Około 100 tysięcy fanów z całego świata pojawiło się w środę w stolicy Nowej Zelandii z okazji światowej premiery nowego "Hobbita". Miasto nazywa się teraz Środek Śródziemia, jak fikcyjna kraina, w której rozgrywa się akcja filmu. Goście przebrali się więc stosownie do okazji: za czarodziejów, elfy, krasnoludy, orków i hobbitów. Były też gwiazdy, które przyleciały specjalnym "hobbitowym" samolotem.
Wellington opanowała hobbitowa gorączka. Stolica Nowej Zelandii zamieniła się w Środek Śródziemia, jak fikcyjna kraina stworzona przez J.R.R. Tolkiena zamieszkana przez hobbitów, krasnoludy, elfów, smoki, trolle, gobliny i orków. Tłumy fanów, które przybyły na uroczystą premierę, upodobniły się do swoich ulubionych bohaterów.
Część z nich wspinała się nawet na uliczne latarnie i dachy, by choć przez chwilę zobaczyć aktorów kroczących po czerwonym dywanie przed Embassy Theatre. Wiele osób od nocy czekało pod kinem, gdzie odbyła się projekcja.
"Zrobiliśmy film, z którego jesteśmy bardzo dumni"
Zostali nagrodzeni, bo mogli zobaczyć gwiazdy, które przyleciały na premierę specjalnym "hobbitowym" samolotem: odtwórca tytułowej roli Martin Freeman, Andy Serkis, Hugo Weaving, Elijah Wood i Cate Blanchett. Nie stawił się za to Ian McKellen, filmowy czarodziej Gandalf, który musiał zostać w Wielkiej Brytanii.
Peter Jackson, który również przeszedł po 500-metrowym czerwonym dywanie, spotkał się z owacyjnym przyjęciem fanów. - Mówię to w imieniu hobbitów i innych bohaterów filmu. To miasto zajmuje szczególne miejsce w naszych sercach. To tutaj zaczęła się nasza podróż. I tu chcemy świętować wypuszczenie "Hobbita" w świat. Zrobiliśmy film, z którego jesteśmy bardzo dumni - powiedział reżyser, sam mieszkaniec Wellington.
To w Nowej Zelandii powstała większość zdjęć zarówno do najnowszego "Hobbita: Niezwykłej podróży", jak i trylogii "Władca pierścieni" (która w latach 2001, 2002, 2003 zarobiła 3 miliardy dolarów na całym świecie). Kraj zawdzięcza tej filmowej serii turystyczny boom, który utrzymuje się od dekady i przyniósł 400 mln dolarów zysku, a także rozwój rodzimej kinematografii.
Nie przeszkodził w tym nawet niefortunny splot wydarzeń na planie zdjęciowym, m.in. pożar, który zniszczył scenografię, ogromny spór z lokalnymi związkami, które groziły strajkiem aktorów i statystów, a także pobyt w szpitalu samego Petera Jacksona, który w ubiegłym roku miał operację usunięcia wrzodów żołądka. Było jednak coś, co mogło przeszkodzić w realizacji ekranizacji - Bilbo Baggins.
- Jedynym moim zmartwieniem był moment, w którym okazało się, że Martin Freeman może nie zagrać. Był związany z serialem "Sherlock", a ja nie wyobrażałem sobie, by ktoś inny zagrał Bilbo. Byliśmy w poważnych tarapatach - reżyser zdradził na konferencji prasowej przed premierą "Hobbita: Niezwykłej podróży". - On jest fantastycznym aktorem dramatycznym z wielkim poczuciem ironii i absurdu. Jest sercem całego filmu - dodał.
Nowa technologia nie dla wszystkich
Freeman (znany z roli doktora Watsona w "Sherlocku") nie kryje dumy, że zagrał Hobbita. Z uznaniem mówi o nowym dziele Jacksona. - Jeśli to w ogóle możliwe, to jest ono nawet lepsze od trylogii "Władca pierścieni" - ocenił.
Odniósł się do krytyki tych, którzy uznali, że "Hobbit: Niezwykła podróż" - nakręcony w nowej technologii 48 klatek na sekundę, a nie standardowych 28 - "estetyką przypomina niskobudżetowe opery mydlane z lat 70.". Nie wszyscy będą mogli sami ocenić, czy ma rację, bo niewiele kin dysponuje tą technologią. Taką możliwość zapewni jedynie tysiąc kin na całym świecie, spośród 25 tysięcy, które pokażą obraz w grudniu. W Polsce żadne.
W naszym kraju debiut filmu 28 grudnia.
Autor: am//gak/k / Źródło: Guardian, tvn24.pl