"Piękny i aktualny" – oceniło jury tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, przyznając Złote Lwy "Wszystkim naszym strachom" Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta . I choć ten werdykt dla wielu był zaskoczeniem, to trzeba przyznać, że dawno nie mieliśmy filmu tak bardzo aktualnego. Dziś wszedł do kin.
Najpierw był projekt Daniela Rycharskiego pt. "Krzyż", za którym kryła się dramatyczna historia samobójstwa zakochanych w sobie dziewczyn. Później Łukasz Ronduda, twórca "Serca miłości", i debiutujący jako reżyser Łukasz Gutt postanowili uczynić Rycharskiego bohaterem swojego filmu.
Wyautowany artysta gej - łączący homoseksualną tożsamość z chrześcijańską duchowością (w filmie wciela się w niego Dawid Ogrodnik) - okazał się postacią ciekawszą niż większość fikcyjnych bohaterów. W dobie nasilającej się w Polsce homofobii, nawoływania do tworzenia "stref wolnych od LGBT", powstało dzieło przejmujące, które jest apelem o tolerancję i wezwaniem do zachowań wspólnotowych.
"Piękny i aktualny" - oceniło jury tegorocznego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, przyznając "Wszystkim naszym strachom" Złote Lwy. I choć ten werdykt dla wielu był zaskoczeniem, trzeba przyznać, że dawno nie mieliśmy filmu tak bardzo aktualnego, który w tak przejmujący sposób nawołuje do pojednania w podzielonej ojczyźnie.
Wszystkie nasze winy
"Wszystkie nasze strachy" to już trzeci film Łukasza Rondudy. Wszystkie układają się w jedyną w swoim rodzaju trylogię o współczesnych artystach wizualnych. Ten ostatni jest bez wątpienia łatwiejszy w odbiorze niż "Serce miłości" czy "Performer", choćby dlatego, że jest bardziej realistyczny.
Naszego bohatera – nie tylko artystę, ale i miejscowego aktywistę poznajemy, gdy wspólnie z proboszczem testuje w rodzinnej wsi wykonaną przez siebie kapliczkę. Ta, głosami parafian, pozdrawia przechodzących głośnym: "Pochwalony!". Daniel jeździ na oazy, nie opuszcza niedzielnych mszy, angażuje się w życie wsi, przewodząc rolniczym blokadom. Jest lubiany, choć raz po raz dotykają go homofobiczne okrzyki, bo nie kryje swojej orientacji i związku z młodszym mężczyzną.
Nie wygląda na "typowego" mieszkańca wsi. Ma tlenione blond włosy, kolczyk w uchu i dres z tęczowym paskiem - jak mówi jego ukochana babcia z "elgiebetem" (w tej roli znakomita Maria Maj). Daniel nosi też krzyżyk i różaniec. Uważa, że tożsamość gejowska nie wyklucza się z tożsamością chrześcijańską.
Gwałtowny zwrot w jego relacjach z sąsiadami następuje po tragedii: dręczona przez otoczenie młoda lesbijka popełnia samobójstwo (wiesza się na drzewie). Usłyszy wtedy, że to on ponosi winę za jej śmierć, bo "nawciskał jej do głowy bredni". Daniel czuje się współwinny, bo nie umiał jej ochronić, nie dostrzegł, że cierpi. W ramach pokuty organizuje drogę krzyżową, do udziału w której namawia wszystkich mieszkańców wsi, powtarzając "zgrzeszyliśmy". Nie chcą wziąć w niej udziału nie tylko bliscy ofiary, ale i miejscowy ksiądz.
Właśnie wtedy pojawia się krzyż w podwójnej "roli" - symbol cierpienia, jakiego doświadczyła samobójczyni, ale także element sztuki Daniela. Wystrugany z drzewa, na którym powiesiła się dziewczyna, "ubrany" w jej części garderoby. (Tytuł filmu pochodzi od głośnej pracy Rycharskiego "Strachy" – kolorowe krzyże obleczone w ubrania samobójców ze społeczności LGBT, znajdujące się w rodzinnej wsi autora – w Kurówce, koło Sierpca.)
Z tym krzyżem trafi na wystawę do warszawskiej galerii (to wydarzenie faktycznie miało miejsce - w Muzeum Sztuki Nowoczesnej), ale dopiero samotna droga krzyżowa ulicami stolicy, pozwoli mu w pełni zademonstrować solidarność z prześladowanymi z powodu orientacji seksualnej. Wtedy też widać najlepiej jego wielką samotność. Po swojej stronie ma wyłącznie kochającą go bezgranicznie babcię. Ojciec wyrzeka się go z równą łatwością co ludzie we wsi.
Dość szybko orientujmy się, że twórcy chcą, by w maleńkim Kurówku dojrzeć Polskę i Polaków w miniaturze - wykluczających "innych", podzielonych, nieskłonnych do zrobienia rachunku sumienia i uderzenia się w piersi, odmawiających prawa do manifestowania własnej tożsamości myślącym i czującym inaczej, niż my.
Wieś, jakiej nie znamy
Oglądając "Wszystkie nasze strachy", warto zwrócić uwagę na sposób przedstawienia polskiej wsi. Przywykliśmy do obrazków pełnych kpiny czy nawet pogardy dla polskiej wsi i prowincji. Wyjątkiem było wspaniałe "Boże Ciało" Jana Komasy.
Ronduda i Gutt poszli tym samym tropem. Nie znajdziemy tu księdza pytającego głupio młodych bohaterów w konfesjonale o grzech nieczystości ani nawet sołtysa, który nadużywa władzy. Zachwyci nas za to ludyczność i barwność mazowieckiej wsi, chyba pierwszy raz od wielu lat wieś staje się poletkiem do refleksji dla sztuki.
"Wszystkie nasze strachy" to być może najważniejszy polski film ostatnich lat. Mimo że, moim zdaniem, nie jest dziełem do końca spełnionym artystycznie. Mimo wielu podobieństw daleko mu do nominowanego do Oscara "Bożego Ciała". Przy całej płynności pozbawionego dydaktyzmu scenariusza sporo w nim patosu i uproszczeń, które mogą drażnić. Mimo to film nie przestaje poruszać.
Spora w tym też zasługa świetnych aktorów. Obok przekonującego jak zawsze Dawida Ogrodnika i wspomnianej rewelacyjnej Marii Maj, w roli bezdusznego ojca Daniela bezbłędny Andrzej Chyra, zaś Jowita Budnik, jako matka samobójczyni, obnaża potworne zagubienie i bezradność w obliczu straty.
Krzysztof Krauze zwykł mawiać, że "filmy warto kręcić tylko w obronie czegoś". "Wszystkie nasze strachy" powstały w obronie godności wszystkich wykluczonych, w obronie ich prawa do miłości. Pytanie, czy zobaczą je ci, którzy im go odmawiają.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FPFF/Jaroslaw Sosinski