Zamiast idiotycznych teleturniejów i 4061. odcinka "Mody na sukces" - filmy Bergmana i dyskusje o Darfurze. A wszystko w prime time. To marzenie intelektualisty wciela w życie bohater filmu "Free Rainer". Niemcy znów fantazjują o rewolucji kulturalnej. A z jakim skutkiem? Przekonać się można w kinach.
Główny bohater filmu Hansa Weingartnera, Rainer (Moritz Bleibtreu), to robiący błyskotliwą karierę producent telewizyjny. Jego najnowszy teleturniej, w którym rywalizują ze sobą... plemniki uczestników, bije rekordy popularności. Jednak mimo sukcesów w pracy, Rainer jest permanentnie wściekły i sfrustrowany, a gniew odreagowuje rock&rollowo: wciągając kreski kokainy i ostro pijąc.
Przypadek, wypadek, misja
Jego egzystencję, której mottem zdaje się być "żyj szybko, umrzyj młodo, zostaw atrakcyjne zwłoki", przerywa zbuntowana Pegah (Elsa Schulz Gambard). Po spowodowanym przez dziewczynę wypadku samochodowym nasz bohater budzi się innym człowiekiem.
Teraz ma misję, której nie powstydziłby się szef TVP: chce uczynić z telewizji medium pokazujące rzeczy ważne. Niewdzięczny widz jednak, wzbogacić intelektualnie się nie chce i przy poważnej publicystyce wskaźniki oglądalności spadają lepiej niż Dow Jones w ostatnim tygodniu. Rainerowi nie pozostaje zatem nic innego, jak wraz z Pegah i ekipą bezrobotnych fałszować ratingi.
Oglądamy, bo chcemy czy musimy?
Film, niczym przedszkolanka po lekturze Benjamina Spocka, chce uczyć-bawiąc, dlatego w lekkiej i sympatycznej formie stawia ważne pytania.
Czy rzeczywiście telewizyjna rozrywka jest tak głupia, bo odpowiada poziomowi intelektualnemu tzw. statystycznego odbiorcy? Czy naprawdę chcemy oglądać wyłącznie reality show i kolejne mutacje gwiazd i gwiazdek śpiewających, tańczących, występujących w cyrku i wywijających hołubce na lodowisku? A może to producenci telewizyjni pozostawiają nas w sytuacji bez wyjścia: oglądamy sieczkę, bo nie ma nic innego?
Edukatorzy robili ciekawszą rewolucję
Niestety, odpowiedzi są w "Free Rainer" płyciutkie i dość "łopatologicznie" podane. Niewątpliwie szlachetne intencje jego twórców nie usprawiedliwiają faktu, że film od połowy grawituje w stronę bajeczki - bardzo ładnej i słusznej, ale za słodkej i chyba zbyt sielankowej.
W dużo lepszym wydaniu bunt i próba zrobienia kulturalnej rewolucji pojawił się we wcześniejszym dziele Hansa Weingartnera, "Edukatorach" z 2004 roku. Tam trójka młodych buntowników została skonfrontowana z obrosłym w piórka rewolucjonistą z 1968 i wyszła z tej próby zwycięsko. Jednak to, co w "Edukatorach" broniło się chociażby ze względu na wiek bohaterów, w "Free Rainerze" brzmi fałszywie. Trudno kupić tak ogromną przemianę cynicznego producenta telewizyjnego, faceta dobrze po trzydziestce, który nagle rzuca cały ten blichtr i bawi się w superbohatera ratującego Niemcy przed ogłupiającą telewizją.
W sumie jednak miło pomarzyć, że skuteczna dywersja grupy idealistów w miękkie podbrzusze telewizyjnych gigantów może sprawić, że telewizja stanie się mądrzejsza.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Vivarto