"Juror#2" to tytuł najnowszego filmu 94-letniego Clinta Eastwooda, który w końcu grudnia trafi na platformę Max. Legendarny hollywoodzki mistrz nakręcił thriller sądowy, którego bohater zasiadający w ławie przysięgłych odkrywa, że sam jest powiązany ze sprawą, w której ma sądzić. Obraz zbiera pochwalne recenzje i jest bodaj najlepszym filmem Eastwooda od czasu nakręconego w 2014 roku "Snajpera".
Niezależnie od tego, czy gra przestępcę - jak w "trylogii dolarowej" Sergio Leone, czy nieobliczalnego stróża prawa w "Brudnym Harrym", a wreszcie czy sam staje się kronikarzem życia najpotężniejszego stróża prawa w USA, kręcąc "J. Edgara", Clinta Eastwooda od zawsze fascynuje wymierzane sprawiedliwości. W najnowszym filmie "Juror#2" po raz pierwszy jednak umieszcza akcję w samym sercu amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości - wśród członków ławy przysięgłych.
W filmie "Juror#2", o którym amerykańscy krytycy piszą, że prawdopodobnie jest ostatnim obrazem hollywoodzkiego giganta, główną rolę zagrał Nicholas Hoult (najbardziej znany z głośnego serialu HBO "Wielka"). Obraz w USA trafił na krótko tylko do wybranych kin (może więc ubiegać się o Oscara), w Polsce jednak od razu pojawi się na platformie Max.
Widzowie będą mogli oglądać go już od 20 grudnia br.
Dramat sądowy i thriller
Fabuła "Jurora#2" jest tak "eastwoodowska" i pełna dwuznaczności, jak zdążył nas reżyser do tego przez dekady przyzwyczaić.
Oto tytułowy bohater, Justin Kemp (Hoult) - utalentowany reporter i przyszły ojciec, wbrew własnym chęciom zostaje członkiem ławy przysięgłych w medialnym procesie o morderstwo. Jest jednym z 12 przysięgłych, którzy mają zdecydować, czy oskarżony o morderstwo swojej dziewczyny mężczyzna jest winien jej śmierci. Już na początku filmu bohater uświadamia sobie, że oskarżony jest niewinny, bo do przypadkowej śmierci ofiary doprowadził... on sam.
Nie jest to żaden spoiler, bo zwiastun filmu pokazuje to w pierwszych sekundach, podobnie jak informuje o tym opis dystrybutora. Eastwooda zupełnie nie interesuje bowiem pytanie: "kto zabił?" - to wiemy od samego początku, lecz jak zachowa się prawdziwy winowajca. Bohater staje przed trudnym dylematem: pokierować ławą przysięgłych, tak aby prawda nie wyszła na jaw, czy ujawnić swój udział w tragedii i oddać się w ręce wymiaru sprawiedliwości?
Eastwood nie byłby sobą, gdy nie skomplikował fabuły tak, by oddawała dwoistość ludzkiej natury. Z jednej strony Justin robi wszystko, by niesłusznie oskarżony James nie został skazany, z drugiej jednak nie przestaje chronić samego siebie. A jedno wyklucza drugie w tym wypadku. Jest jeszcze grana przez Toni Collette prokurator karierowiczka, która zrobi wszystko, by skazać oskarżonego, bo sukces sprawy zapewni jej awans. Gdy już wydaje nam się, że bohaterowi uda się połączyć sprawiedliwość z wyjściem cało z opresji, Eastwood wykonuje popisowy twist, który wszystko zmienia.
Oprócz trzymającej w napięciu fabuły - w pewnym momencie klasyczny dramat sądowy zmienia się w thriller - wielkim atutem filmu są kreacje aktorskie. Nicholas Hoult w głównej roli jest szalenie powściągliwy i budzi naszą empatię, zaś Collette brawurowo wciela się w przebojową panią prokurator. W drugoplanowej roli, jako próbujący pomieszać szyki zarówno Justinowi, jak i oskarżycielom, pojawia się niezawodny J.K. Simmons.
W Stanach Zjednoczonych trwa właśnie dyskusja nad tym, dlaczego film Eastwooda zbierający bardzo dobre recenzje trafił tylko do wybranych kin, choć miał realne szanse przynieść spore zyski. Na to, czy obraz docenią członkowie Akademii, nie ma to jednak żadnego wpływu.
Ostatni raz na planie?
"Juror#2" to bezdyskusyjnie najlepszy film wyreżyserowany przez Clinta Eastwooda od lat - od czasu nominowanego do kilku Oscarów "Snajpera" z 2014 roku.
Ostatnia dekada nie była bowiem pasmem sukcesów reżyserskich i aktorskich sędziwego filmowca. Po dość średnich produkcjach "Chłopcy z Jersey" i "Sully", kompletnie nieudanym obrazie "15:17 do Paryża" i nieco lepszym, ale będącym finansową katastrofą "Cry macho", powrócił stary, dobry Eastwood. Ten, dla którego dylematy bohaterów stają się okazją do dyskusji z widzem o ludzkich słabościach i moralnym relatywizmie, w którym Eastwood od dawna upatruje największe przekleństwo naszych czasów.
Nie jest to dzieło na miarę najwspanialszych produkcji mistrza - jak obsypane Oscarami "Za wszelką cenę" czy "Bez przebaczenia", ale niewątpliwie intrygujące i warte obejrzenia. Eastwood nie zadeklarował oficjalnie, że to jego ostatni film, ale zapewne głównie z racji jego wieku, recenzenci za oceanem piszą o tym sporo w swoich tekstach. Być może bierze się to stąd, że zwykle wypuszczając film, legendarny twórca informował o kolejnym projekcie. Tym razem w tej kwestii panuje cisza.
Nam pozostaje mieć nadzieję, że "Juror#2" to jednak co najmniej przedostatni obraz hollywoodzkiego mistrza.
Źródło: "The Hollywood Reporter", "The Guardian", tvn24.pl