Sądzę, że dla wszystkich jest to dobre, że pewne tematy tabu przełamuje się tak, aby dać ludziom powody do śmiechu. W innym przypadku czuli by się niekomfortowo - mówi w rozmowie z tvn24.pl Sally Potter, jedna z najwybitniejszych europejskich reżyserek.
Sally Potter zdobyła uznanie krytyki i publiczności międzynarodowej głośną adaptacją powieści Virginii Woolf "Orlando" w 1992 roku. Tytuł zdobył kilkanaście nagród, w tym dwie nominacje do Oscara, nagrodę BAFTA, cztery nagrody MFF w Salonikach oraz trzy nagrody weneckiego festiwalu. Sama Potter została wyróżniona m.in. Europejską Nagrodą Filmową dla najlepszej młodej artystki roku.
Kolejne filmy potwierdzały jej talent i pozycję. "Lekcja tanga" i "Człowiek, który płakał" premierowo pokazywane były w ramach Konkursu Głównego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji. W swoim dorobku ma również krótkie metraże i filmy dokumentalne. Dla Angielskiej Opery Narodowej przygotowała "Carmen" Georges'a Bizeta. W ramach programu tegorocznej edycji Transatlantyk Festival w sekcji "Zbliżenia" zaprezentowano pięć filmów Potter: "Orlando", "Lekcja tanga", "Tak", "Ginger i Rosa" oraz "Party".
Brytyjka znalazła się w ekskluzywnym gronie twórców uhonorowanych jubileuszową nagrodą FIPRESCI - Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych. Reżyserka odbierze statuetkę w Łodzi. Nagroda "FIPRESCI 90+", która pierwszy raz została przyznana kilku wybitnym reżyserom z okazji 90-lecia FIPRESCI, ma być przyznawana co rok, aż do setnych urodzin FIPRESCI, podkreślając rolę i znaczenie krytyki filmowej. Założona w 1925 roku FIPRESCI to obecnie najpoważniejsza i najbardziej prestiżowa organizacja zrzeszająca krytyków filmowych z całego świata.
Z Sally Potter podczas tegorocznej edycji Transatlantyk Festival w Łodzi rozmawiał Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Od czasów swojego fabularnego debiutu, stworzyła pani kilka ważnych dla europejskiej kinematografii komediodramatów. Pozwala pani widzom śmiać się z rzeczy, które powinny być raczej powodem do smutku. To pani cel? Sally Potter: Myślę, że śmiech jest najlepszym lekarstwem nie tylko dla ciała, ale przede wszystkim dla psychiki, dla umysłu. Śmiech otwiera kanały, które sprawiają, że czujemy się czujni, co pozwala nam spojrzeć na świat w inny sposób. Oczywiście, śmiech jest źródłem przyjemności. Myślę, że ludzie są bardziej otwarci na świat, gdy pozostają w stanie przyjemności. Dlatego paradoksalnie można pracować nad bardzo poważnymi tematami w nieco lżejszy sposób. Sądzę, że dla wszystkich jest to dobre, że pewne tematy tabu przełamuje się tak, aby dać ludziom powody do śmiechu. W innym przypadku czuli by się niekomfortowo, mogłoby to być dla nich bolesne. Poza tym, jest to bardzo miłe uczucie, gdy siedzi się w kinie pełnym ludzi i wszyscy wokół ciebie się śmieją. To bardzo dobre doświadczenie kolektywne.
"Party" jest pani ósmym pełnym metrażem fabularnym, co oznacza, że tworzy pani jeden film na cztery, pięć lat. Jakie są tego powody? Przede wszystkim jestem reżyserką, ale piszę również swoje scenariusze. Jeśli jesteś reżyserem i scenarzystą, a nie jest nas wcale tak wielu - większość reżyserów kręci filmy ze scenariuszem autorstwa innej osoby, dołączają do ekipy w ostatnim etapie przed planem zdjęciowym - to pisanie zabiera ci naprawdę dużo czasu. W zasadzie stworzenie tekstu to najdłuższa część całego procesu. Pisanie własnego scenariusza wydłuża okres produkcji do trzech, czterech lat. Napisanie takiego tekstu trwa przynajmniej rok. Mówię o dobrym materiale, który przepisuje się wielokrotnie. To jest droga, którą wybrałam: w pełni tworzyć każdy film. Dlatego zrobiłam ich tylko osiem. Oczywiście, życzyłabym sobie 16 czy 24 tytułów. Byłabym szczęśliwa. Jednak koniec końców sądzę, że nie ilość, a jakość ma znaczenie. Gdy przywoła się nazwiska wielkich twórców, na przykład Orsona Wellesa, to ile jego filmów ludzie pamiętają? Tylko "Obywatela Kayne'a", ewentualnie "Wspaniałość Amersonów". Widzowie najczęściej pamiętają dwa, góra trzy filmy poszczególnego reżysera. Tak sobie sama tłumaczę to, ile filmów zrobiłam (śmiech). Stawia pani na własny materiał, bo nie ma zaufania do innych autorów? Czy po prostu woli pani pracować na swoim tekście? Uważam, że są wspaniali scenarzyści, którzy tworzą absolutnie świetne teksty. Jednak, to co do mnie docierało, brałam do ręki, czytałam i nie do końca byłam oczarowana. Muszę być naprawdę oczarowana scenariuszem, jeśli mam nakręcić z niego film, ponieważ spędza się z nim później dużo czasu, wkłada się wiele wysiłku, nawiązuje się pewną więź. To musi być temat, który udźwignie się przez wiele lat. Często teksty, które do mnie przysyłano, były podobne do tego, co właśnie napisałam. Ostatnio dostałam scenariusz, którego nie byłabym w stanie napisać. Pomyślałam: to bardzo interesujące. Czuję jednak, że przyjemność tworzenia wszystkiego od początku, zaczynanie od zera przy pustej kartce - piszę ręcznie - jest większa. I właśnie ta podróż z nicości, która kilka lat później staje się filmem na kinowym ekranie, to pewnego rodzaju magia.
Ostatni pani film "Party", którego główna bohaterka zostaje właśnie ministrem w gabinecie cieni, jest polityczną farsą. Skąd pomysł, żeby obśmiać brytyjską politykę? Myślę, że aspekt polityczny pojawia się wszędzie, nie tylko w systemie parlamentarnym, nie dotyczy tylko polityków. Dotyczy to również każdej interakcji, czy relacji, tego czym oddychamy, kim jesteśmy. Żaden film nie jest pozbawiony polityki. Z tej perspektywy wybrałam postać, która jest politykiem, przez co od razu łączę ją z tym, co myślimy o życiu politycznym.
Gdy zaczęłam pisać tę historię, myślę, że miałam przeczucie tego, co się stało później w Wielkiej Brytanii. To było przed brexitem. W trakcie kręcenia zdjęć, mniej więcej w połowie planu, odbyło się referendum. Aktorzy przyszli do mnie i spytali: skąd wiedziałaś, że tak się stanie? Powiedziałam, że oczywiście nie wiedziałam, jednak atmosfera unosząca się w powietrzu, odczuwalny podział społeczny, pojawił się na długo przed tym głosowaniem. Sądzę, że stworzenie komedii politycznej jest interesującym podejściem do polityki, zwłaszcza w tak trudnych czasach. Jak pani patrzy na atmosferę w Londynie po tym, jak najważniejsi entuzjaści wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej odeszli? Co pani myśli o postawie Nigela Farage’a czy Borisa Johnsona? To nie są moi ludzie. W pełni odrzucam wszystko, co mówi zarówno Nigel Farage, jak i Boris Johnson. Jestem w tej części społeczeństwa, która głosowała za pozostaniem w Unii Europejskiej, podobnie jak blisko 50 procent populacji. Ten podział jest mniej więcej na pół. Gdyby dzisiaj odbyło się kolejne głosowanie, myślę, że wynik byłby odwrotny. To nie jest zupełnie oczywista sytuacja. Kampania ludzi takich jak Farage czy Johnson - co teraz jest już powszechną wiedzą - oparta była na argumentach, które nie są prawdziwe. Sądzę zatem, że spora część ludzi została ogłupiona. Brytyjczycy naprawdę uwierzyli w ten pomysł, że po wyjściu z Unii Europejskiej, nagle pojawią się ogromne pieniądze czy polepszy się ich sytuacja. Politycznie są to bardzo skomplikowane i trudne czasy dla Wielkiej Brytanii. A co brexit oznacza dla pani? Ma wpływ bezpośrednio na pani życie czy pracę? Na takim ogólnym poziomie jest tak, że nawet, jeśli nie dotyka mnie to bezpośrednio, a wpływa na moich sąsiadów, mój region, kraj a nawet cały świat, to koniec końców pośrednio ma wpływ również na mnie. Jednak biorąc pod uwagę moją pracę - tworzenie filmów - to uważam, że współpraca międzynarodowa jest niezwykle ważna. Pracuję z międzynarodową ekipą: rosyjskim autorem zdjęć, duńskim i francuskim montażystą, argentyńskim scenografem i wielonarodową obsadą. Odkryłam, że mieszanie narodowości i różnych kultury, wychodzi każdemu na dobre. Dlaczego? Dlatego, że można wyjść poza utarte nawyki. Zamiast pracować w sposób angielski czy holenderski, tworzy się międzynarodowy język kina. Gdy spojrzę na statystyki dotyczące widowni moich filmów, okazuje się, że odsetek w Wielkiej Brytanii jest mały w porównaniu z ogólną publicznością tych tytułów na całym świecie. Kino stanowi język pozbawiony barier, który nie szanuje granic. Tutaj nie chodzi o zamykanie się na siebie, ale wykraczanie nieco dalej, prowokowanie dyskusji międzynarodowej. Tak działa film. W jaki sposób brexit może mieć wpływ na brytyjskie kino? Czytałem, że kinematografia boi się utraty inwestorów w związku z tym, że część biznesu przeniesie się z Wysp. Nie wiem dokładnie, jaki to będzie miało efekt w kinie. Wiele z moich filmów powstało dzięki międzynarodowemu finansowaniu. Jest to naprawdę dobry sposób. Sądzę, że lepiej byłoby, gdybyśmy mieli już z głowy cały ten brexit, pewne rzeczy stałyby się jaśniejsze. Na pewno biurokracja będzie o wiele bardziej skomplikowana. Zwłaszcza w przypadku, gdy angażuje się zagraniczną ekipę do produkcji czy kostiumy, trzeba będzie to zgłosić. Dotychczasowy swobodny przepływ ludzi ułatwiał bardzo wiele. Realizacja odbywała się płynniej.
W niemal każdym tekście jest pani opisywana jako "reżyserka filmów niezależnych" bądź "niezależna artystka". Czy bycie "niezależnym" ma jakieś znaczenie w kinie? Nie mam pojęcia jak bardzo znacząca jest ta kategoria, ponieważ związana jest przede wszystkim z tym jak korzysta z niej branża. Twórcy filmowi dzielą się na tych, których produkcje powstają w wielkich wytwórniach, których kojarzy się z Hollywood, systemem finansowania, wielkimi budżetami, charakterystycznym sposobem pracy na planie, który jest znacznie bardziej zależny od producentów. Z drugiej strony mamy kino niezależne, które bardzo często oznacza "mały budżet" (śmiech) bądź do produkcji spoza Hollywoodu.
To określenie może też być odniesieniem do sposobu myślenia. Chodzi o wykraczanie poza schematy i ogólnie przyjęte sposoby pracy przy filmie, podejmowanie nieoczywistych tematów, patrzenie na świat z innej perspektywy. Jestem reżyserką, która zawsze ma ostatnie słowo przy filmie i całkowitą kontrolę artystyczną. Jeśli odniosę porażkę, to będzie moja porażka, jeżeli odniosę sukces, to będzie mój sukces. Nie mogę obwiniać nikogo, tylko siebie. Oznacza to jednak, że w każdy swój film wkładam sto procent swoich możliwości i jest taki, jaki chcę zrobić. Nie mam za sobą komitetu doradców, którzy mówiliby mi co mam robić, co wyciąć, co zmienić. Mam pełną niezależność umysłu.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. Kacper Roszak/ Transatlantyk Festival w Łodzi