Tuż przed pandemią amerykański zespół DIIV musiał zrobić sobie przymusową przerwę w karierze - lider Zachary Cole Smith zmagał się z uzależnieniem od narkotyków. Jak mówią pozostali członkowie grupy, która święci triumfy, tworząc nową falę gatunku shoegaze, oni również walczyli ze swoimi demonami, jednak wiara w zespół pomogła im przezwyciężyć wszelkie trudności. Efektem tych zmagań jest ich ostatni album "Deceiver". Z zespołem DIIV na OFF Festival rozmawiała dziennikarka tvn24.pl Martyna Nowosielska-Krassowska.
Martyna Nowosielska-Krassowska: Wasza kariera zaczęła się w 2011 roku, a więc długo po tym, jak swoje krótkie chwile chwały w latach 90. przeżywał shoegaze. Postanowiliście jednak iść ze swoją muzyką w tym kierunku i to zadziałało. Teraz shoegaze znów wrócił do łask. Dlaczego?
Andrew Bailey: Sheogaze nigdy nie dostał tyle zainteresowania, na ile zasługiwał. Boom na niego trwał raptem parę lat. I to nie była wina samego gatunku, po prostu wychodziło wtedy bardzo dużo rzeczy i ludzie szybko tracili zainteresowanie. Sama muzyka nadal była dobra.
Zachary Cole Smith: To bardzo emocjonalna, atmosferyczna muzyka, która do nas przemawiała, i którą graliśmy początkowo tylko lokalnie, nie myśląc o światowej sławie i trendach. Tak zaczęła się nasza przygoda z tym gatunkiem.
CZYTAJ WIĘCEJ: Dlaczego znów lubimy shoegaze
Pomimo 10-letniego stażu, wasz ostatni album "Deceiver" jest raptem trzecim w waszym dorobku. Jednym z powodów, dla których nie nagrywaliście kolejnych płyt, była dłuższa przerwa spowodowana tym, że jeden z was, Zachary Cole Smith, zmagał się z uzależnieniem od narkotyków [w 2013 roku Smith i jego ówczesna dziewczyna piosenkarka Sky Ferreira zostali aresztowani za posiadanie narkotyków, wtedy Smith udał się na przymusowy odwyk, a w 2017 roku zgłosił się na długotrwałe leczenie w szpitalu - red.]. Jak zespołowi udało się przetrwać te chwile?
Andrew Bailey: To był ponury czas. Ale to nie była tylko kwestia problemów Cole’a. Kiedy zaczynaliśmy, to była nas czwórka i wszyscy byliśmy trochę szaleni, każdy na swój specyficzny sposób. Ogarnęliśmy się w różnych momentach życia. Jako że Cole jest frontmanem zespołu, to jego walka spowodowała więcej medialnego szumu. Przetrwaliśmy to, bo znałem Cole’a wcześniej, zanim przeszedł przez to wszystko. Wiedziałem jakim jest człowiekiem, wiedziałem, że ma inną stronę. Tak samo jak ja mam swoją drugą stronę. Byliśmy uparci, trochę czasu musieliśmy wykonywać jakieś g***niane prace.
Okazaliście więc dużo wsparcia koledze?
Wszyscy: Tak.
Zachary Cole Smith: Fani też byli bardzo wspierający. Jesteśmy drużyną.
Colin Caulfield: Wszyscy też wierzymy w nasz zespół. Myślę, że DIIV to szczególna kapela. Było więc nam łatwo o cierpliwość.
Wiele zespołów w takim momencie pewnie by się rozpadło, a wy dalej trwacie. Jaki jest wasz sekret? Czy istotnym komponentem jest ta wiara w zespół? Wszyscy: Zdecydowanie.
Ben Newman: Było wiele momentów, w których mogliśmy po prostu się poddać. Możemy przecież odejść, kiedy chcemy. Musisz przekonać samego siebie, żeby to kontynuować, inni ludzie tego za ciebie nie zrobią.
Andrew Bailey: Jest to też naprawdę fajna praca. Pamiętam czasy, kiedy przechodziliśmy przez dużo g**na, sam zmagałem się z alkoholizmem podczas trasy koncertowej, Cole miał swoje problemy z uzależnieniem. Jednak ostatecznie nadal bym to robił. Wszedłbym w to, nawet wiedząc, że tak będzie. To tak wyjątkowa praca i unikalna szansa dla nas. Nawet mając świadomość, że przez jakiś czas będzie słabo, nadal byśmy to robili. Gdyby ktoś w przeszłości zapytał mnie: "Hej, chcesz być w zespole? Ale wiesz, przez jakiś czas będzie ciężko?", odpowiedziałbym "oczywiście". I kiedy już było trudno, gdyby ktoś powiedział "ej, możesz zrezygnować i robić coś innego", odpowiedziałbym, że "nie, j**bać to, to jest to".
CZYTAJ WIĘCEJ: Rozmowa z Arturem Rojkiem o OFF Festival
Jak ten trudniejszy czas wpłynął na wasz ostatni album? Na pewno brzmi mroczniej niż poprzednie.
Colin Caulfield: Bardziej wydaje mi się, że ten album to katharsis, i to dla nas wszystkich. Z byciem w zespole jest związanych wiele emocji. Myślę, że nawet w zespołach, które nie mogą wyznaczyć takich konkretnych trudnych momentów w swojej karierze, bycie w zespole ogólnie jest skomplikowaną, emocjonalną walką. Miało to po prostu dla nas sens, aby umieścić to wszystko w muzyce.
Czyli muzyka w pewnym sensie was ocaliła? Wasz zespół i każdego z was osobiście?
Andrew Bailey: Między innymi.
Zachary Cole Smith: Każda osoba w pewnym sensie ocala sama siebie. Jest z tym też powiązana pewna odpowiedzialność. Nie było takiego momentu, w którym doszliśmy do wniosku, żeby zrobić o tym album. Po prostu chcesz wziąć to wszystko co złe w twoim życiu, swoją przeszłość, i ponieść odpowiedzialność. To wyszło na ostatnim albumie.
Tuż po tej przymusowej przerwie w waszej karierze przyszła pandemia, która była ciężkim doświadczeniem dla nas wszystkich. Czy z powodu waszych osobistych problemów było to trudniejsze, czy wręcz przeciwnie – izolacja wam jakoś pomogła?
Andrew Bailey: Było łatwiej, bo na tym etapie uporaliśmy się już ze swoimi problemami. Gdybym ciągle pił, kiedy zaczęła się pandemia, byłoby źle.
Zachary Cole Smith: Wydaje mi się, że to było ciężkie doświadczenie dla wielu osób, które walczą z uzależnieniem, ale kiedy jesteś w procesie zdrowienia, to zyskujesz narzędzia, uczysz się jak radzić sobie z życiem na jego warunkach. Życie trwa niezależnie od tego, przez co przechodzisz. Kiedy masz już te narzędzia, to radzisz sobie z trudnościami w zdrowszy sposób.
Wyobrażam sobie, że to może być trudne nawet dla osób, które wykonały już jakąś pracę na rzecz zdrowienia, na przykład poszły na terapię. Czas taki jak pandemia może być wyzwalaczem tego, co złe. Czy dla was to też było wyzwanie?
Colin Caulfield: Według mnie mieliśmy za sobą tak ciężkie przejścia jako zespół, że teraz niemal wszystkie problemy wydają się mniejsze. Za każdym razem, kiedy pojawia się jakaś trudność, prościej jest, nawet jeśli nieświadomie, zauważyć, że teraz i tak jest dużo łatwiej i lepiej, niż było. Łatwiej jest nie popaść w katastroficzne myślenie o tym, co się dzieje. Tak jak powiedział Cole, kiedy pojawia się problem, wiesz jak sobie z nim radzić.
Ben Newman: Jako zespół mieliśmy różne fazy – naprawdę słabych momentów, ale też naprawdę dobrych, pięknych, zmieniających życie doświadczeń, z których wiele się uczyliśmy w trakcie tego wszystkiego. Czasami było ekstremalnie mrocznie, innym razem myśleliśmy, że nie zamienilibyśmy tego doświadczenia na żadne inne. Nawet z tymi wszystkimi ciężkimi doświadczeniami, to wciąż było tego warte.
Jakie są przykłady tych dobrych momentów z pandemii?
Ben Newman: Ja wziąłem ślub. To przykład umieszczenia spraw w pewnej perspektywie, zrozumienia, co jest w moim życiu ważne. Jest wiele g***nianej rutyny, w którą wpadamy i nagle to wszystko znikło, musieliśmy siedzieć w domach. Jestem introwertykiem, więc bycie samemu było dla mnie dobre. Niewychodzenie z domu przez miesiąc było całkiem spoko, chociaż miałem też z tym związane lęki.
Zachary Cole Smith: To też pierwszy raz, kiedy dostaliśmy jakieś pieniądze od rządu. Nie ma zbyt wielu programów finansowych dla artystów, ale kiedy pojawił się brak zatrudnienia dla nas, to przez krótki czas nam płacono. Pozwoliło nam to dalej funkcjonować.
Czy pracujecie już nad kolejnym albumem? Czy też będzie bardziej mroczny, oczyszczający, czy zostawiacie przeszłość za sobą?
Zachary Cole Smith: Tak samo jak "Deceiver" był innym albumem niż pozostałe, tak samo kolejny będzie inny niż poprzednie.
Colin Caulfield: To osobny byt. Próbujemy się odwoływać do tajemniczości, która nam towarzyszyła na początku kariery, z tego powodu czuć, jakby album miał swoją osobowość. Podążamy po prostu za piosenkami. Piosenki są raczej mieszanką emocji, wrażeń. Nie są ani wesołe, ani smutne.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Michał Murawski/OFF Festival