Po siedmiu latach przerwy Dorota Masłowska powróciła z nową powieścią: "Kochanie, zabiłam nasze koty". Książka, w której Nowy Jork miesza się z Warszawą, dotyczy przede wszystkim polskiej rzeczywistości. - Cały czas próbuję ją nadgryźć i nawet jeśli ubieram rzeczywistość (polską) w tę amerykańską i nawet jeśli przebieram ją w amerykańskie rekwizyty i nadaję temu wszystkiemu amerykański akcent, to i tak piszę po polsku - wyznała Masłowska.
Od ostatniej książki Doroty Masłowskiej ("Paw królowej") minęło siedem lat. - Napisałam w tym czasie dwie sztuki, a oprócz tego po prostu żyłam. Wydaje mi się, że pracuję w dość naturalnym i niewymuszonym cyklu umysłowym - wyznała w "Xięgarni" pisarka.
Dodała, że to niebywały luksus, że nie musi śpieszyć się z kolejnymi publikacjami, by podtrzymać zainteresowanie i wypłacalność. - Po prostu czekam, aż moja głowa wypełni się czymś, co faktycznie będę miała do przekazania - tłumaczyła Masłowska.
W czasie tych siedmiu lat, oprócz napisania sztuk "Dwoje biednych Rumunów mówiących po polsku" i "Między nami dobrze jest", była także na stypendiach w Berlinie i w Stanach Zjednoczonych.
Inspirujące złe tłumaczenia
Opowiadając o swoim ostatnim dziele pisarka wyznała, że gdy zaczynała tworzyć "Kochanie, zabiłam nasze koty" fascynowała się "językiem złego tłumaczenia".
- Językiem, z którym spotykamy się biorąc do ręki powieści amerykańskie albo seriale i filmy amerykańskie tłumaczone na polski. Językiem, który niezależnie od tego tłumaczenia, zawsze jest w jakiś sposób chropowaty, ponieważ gramatyka angielska nie ma bezpośredniego przełożenia na gramatykę polską. Niezależnie więc od zaawansowania tłumacza, zawsze mamy takie przekłamanie w brzmieniu tego języka - oceniła Masłowska.
Przyznała jednak, że obiektem jej zainteresowań były przede wszystkim te "złe tłumaczenia". - Sformułowania typu "piep...ny Nowy Jork". To mnie bawiło i inspirowało i wydawało mi się, że to trafnie oddaje nasz stan ducha. Tę aspirację, marzenie o byciu kimś innym, lepszym. Kimś, kogo pokazują amerykańskie seriale - relacjonowała twórczy proces pisarka.
I dodała: - Potem dopiero ten język zaczął obrastać w rekwizyty, postaci, budynki, ulice. Wykluł się z tego jakiś świat. I ten świat okazał się właśnie taki. Kompletnie sztuczny. Jak scenografia w niskobudżetowym filmie.
Masłowska przyznała jednocześnie, że jej zdaniem właśnie tak - trochę sztucznie - wygląda życie. Tłumaczyła, że nie rozumie jak jednocześnie można mieć obsesję ciała i "odcinać się od niego" poprzez środki przeciwbólowe i kosmetyki. To niezrozumienie także odbija się w jej książce, która m.in. traktuje o kulcie ciała.
Potrzeba dystansu
Masłowska wyznała w "Xięgarni", że by pisać potrzebuje nabrać odpowiedniego dystansu, a przez pewien czas czuła się w Polsce "zbyt uwikłana w tu i teraz". - Zbyt pociągnięta do odpowiedzialności za komentowanie (sytuacji w kraju) na bieżąco - tłumaczyła pisarka.
Na uwagę prowadzącego program - Mariusza Cieślika - że autorka stała się na chwilę "sztandarem prawicy" (m.in. po porównaniach jej twórczości do twórczości Jarosława Rymkiewicza) przyznała, że faktycznie próbowano ją "na niego wciągnąć". Po chwili wyznała jednak: - Szczerze mówiąc wolałabym być wciągnięta na sztandar prawicy, niż to ciągłe swoje sflaczałe i pozbawione przekonania powiewanie na sztandarze lewicy.
W szóstym już odcinku magazynu pojawili się też, jak zwykle ze swoimi felietonami, Michał Komar i Michał Rusinek.
Ten odcinek programu, a także poprzednie, można zobaczyć na stronie xiegarnia.pl
Autor: dp, ktom/tr, mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24