Choć nikt nie ośmielił się mówić źle o kolekcji wprost i pod nazwiskiem, to w mediach aż kipi od złośliwych komentarzy. "Niechlujne, wtórne, brzydkie, tanie" - to najczęstsze słowa gości najnowszego pokazu Saint Laurent. Pokaz odbył się na zakończenie Paris Fashion Week i rozczarował. Co na to autor? Hedi Slimane ani nie pojawił się na wybiegu, ani nie udzielił żadnego wywiadu za kulisami.
Hedi Slimane swój drugi damski pokaz dla domu mody Saint Laurent (YSL) trzymał w tajemnicy do końca. Zorganizował go pod koniec dnia i tylko dla mocno wyselekcjonowanych gości, wśród których ponownie nie znalazła się dziennikarka Cathy Horyn, która na łamach "New York Timesa" regularnie go krytykuje. Projektant - co jest ewenementem w modowej branży - nie udzielił też żadnego wywiadu i nikogo z mediów nie wpuścił za kulisy.
Tęsknota za Stefano Pilati
To, co zobaczono na wybiegu w paryskim Grand Palais, było szokiem. Nic dziwnego, że Slimane spowodował więcej zamieszania, niż w zeszłym sezonie. Kupcy i krytycy mody nie wiedzieli co o kolekcji myśleć. Bo wszystko do czego byli przyzwyczajeni i co przypominało styl Yves Saint Laurenta poszło w niepamięć. Kreator odszedł od elegancji i klasy mistrza najdalej, jak się dało.
Milczał nawet Pierre Bergé (były partner i biznesowy wspólnik Laurenta, a także protektor Slimane'a), który siedział w pierwszym rzędzie. Głosu zabrać nie chciała też słynąca z elegancji aktorka Catherine Deneuve, wieloletnia muza nieżyjącego założyciela domu mody YSL.
Nie milczeli za to pozostali. - To jest jak zły Topshop! - syknął jeden z kupców, który co sezon zamawia ubrania najsłynniejszych domów mody. - To jest brak szacunku dla nas! - powiedział inny.
Najczęściej pojawiały się zdania o tęsknocie za poprzednikiem Slimane'a, który został zwolniony rok temu - Włochem Stefano Pilati (obecnie we włoskich firmach Agnona i Ermenegildo Zegna). Ten w sławnej paryskiej marce był głównym projektantem przez 7 lat i po swoim ostatnim pokazie dostał owacje na stojąco. Pożegnalna kolekcja podobała się wszystkim, nawet jego krytykom. Choć był nierówny w swojej twórczości, to zawsze bliski archiwum mistrza, które po prostu unowocześniał.
Dla fanów klasyki to jak bluźnierstwo
Tymczasem jego następca, który kocha rock'n'rolla, ma zupełnie inny pomysł na tradycyjny dotychczas dom mody. W rytm głośnej muzyki garażowego zespołu z San Francisco Thee Oh Sees wypuścił na wybieg wychudzone, androgyniczne modelki bez makijażu i z rozczochranymi włosami, które nosiły za duże swetry, flanelowe koszule w kratkę i mini sukienki w kwiatki, spódniczki ze skóry i podarte skórzane spodnie. A do tego włochate szaliki, kabaretki i ciężkie buty. Wszystko rodem z lat 90. i królującego wówczas stylu grunge. Dla fanów klasyki to było jak bluźnierstwo.
- To haute couture wykonane w stylu grunge. To bardzo LA - powiedziała enigmatycznie po pokazie aktorka Kirsten Dunst.
- Czuję, że on zagrał na nosie całemu przemysłowi mody - nie krył pragnący zachować anonimowość redaktor mody cytowany przez Erica Wilsona na łamach "New York Timesa".
- To jest wtórne. A dziewczyna Saint Laurenta tak naprawdę nie jest nawet zbuntowana, bo grunge pokazali już inni. W latach 90. Marc Jacobs, a w ubiegłym sezonie choćby Dries Van Noten - dodała rozczarowana Vanessa Friedman z "Financial Times".
Logo YSL i bardzo wysokie ceny nie wystarczą
Zaskoczeni dziennikarze wytknęli autorowi kolekcji, że prawie nic nie wyglądało na nowe, a całość sprawiała niechlujne wrażenie. Choć nikt nie ośmielił się mówić źle o kolekcji wprost, to opinie, że całość jest brzydka przekazywano w inny sposób.
"To jest zwykła moda ulicy, więc logo YSL i bardzo wysokie ceny nie zapewnią kolekcji statusu luksusu i nie napędzą klientów. Szczególnie w kontekście tego, co robi konkurencja - Chanel i Dior" - napisał magazyn "WWD", który jako jeden z wielu tytułów zauważył, że rywalizację Dior kontra YSL wygrał ten pierwszy, dzięki kolejnej bardzo udanej kolekcji Rafa Simonsa.
"To były z pewnością odważne ćwiczenia w stylizacji. Wiele rzeczy z tej kolekcji wydawało się - jak mówią Francuzi - degré, co może jest odrobinę zbyt dosłowne, ale nie można było od tego uciec, gdy oglądało się futro niczym ze sklepu z artykułami używanymi" - ironizował Hamish Bowles z "Vogue'a". I zakończył recenzję równie bez entuzjazmu: - Te projekty wyglądały czasami trochę zbyt współcześnie.
"Facet ma odwagę"
Jednak wśród gorzkich słów znalazły się także pochwały. "Przeróbka Saint Laurenta przez Slimane'a jest młoda, rock and roll'owa i sexy. To grunge w luksusowej wersji" - napisała Lisa Armstrong z "Daily Telegraph".
Choć wielu modowych dziennikarzy nie zakochało się w tej koncepcji, jedno jest pewne: projektant odmładzając wizerunek marki, chce przyciągnąć do sklepów młodsze klientki. I robi to konsekwentnie.
Czy udanie? "WWD" ma wątpliwości, bo efekt nazwał brawurą: "Facet ma odwagę. Jednak wciąż nie wykorzystał szansy, aby stworzyć coś, co stanie się hitem rynku masowego i sprawi, że będzie jego własnym ikonicznym projektem i osobistym sukcesem".
Autor: Agnieszka Kowalska//tka / Źródło: tvn24.pl