"Wyślij mi siebie w łóżku". Jeżeli dostaliście wieczornego SMS-a od kogoś bliskiego o takiej lub podobnej treści, zrobiliście sobie nagie zdjęcie i rzeczywiście je wysłaliście, wcale nie znaczy to, że coś jest z wami nie tak i potrzebujecie pomocy specjalisty. – Kiedyś świntuszyliśmy w listach, teraz mamy SMS-y i zdjęcia. To zupełnie naturalna sprawa – mówi seksuolog Alicja Długołęcka i przekonuje, że nagie selfie pokazane partnerowi, partnerce lub wykonane po prostu dla siebie jest elementem "erotycznej zabawy", w której również w taki sposób wyrażamy czułość.
Selfie. Słowo roku 2013 według kapituły językoznawców i kulturologów tworzących słownik oksfordzki, w ostatni weekend sierpnia znów stało się niezwykle popularne, gdy do mediów trafiła informacja, że po sieci krążą nagie zdjęcia ponad 100 hollywoodzkich aktorek i celebrytek oraz jednego aktora. Okazało się, że są to w większości portrety gwiazd i gwiazdek showbiznesu zrobione w domu, na wakacjach, a wiele z nich to właśnie słynne "słit focie z rąsi", jak nad Wisłą nazywane są selfie.
Nagie zdjęcia gwiazd i nasza sypialnia
Za oceanem przetacza się burza i pośród oczywistych komentarzy w mediach ponaglających władze do odnalezienia i aresztowania odpowiedzialnych za wykradzenie zdjęć z prywatnych kont celebrytek, pojawiają się również te mówiące o „głupocie” gwiazd, które z jakichś przyczyn uznały, że tzw. "chmura" (wirtualny dysk twardy dostępny z pośrednictwem internetu z wielu miejsc) jest wystarczająco bezpiecznym miejscem do przechowania swoich skarbów.
Nagich zdjęć, z których jakaś część aktorek i celebrytek stara się teraz tłumaczyć, często zaprzeczając ich prawdziwości, pokazuje też niezwykle purytański charakter Ameryki. Kobiety, które zdecydowały się na nagie zdjęcia same są sobie winne – uznaje część komentatorów i wielu internautów.
Zamiast widzieć w ofierze prowokatora, odwracając uwagę od śledztwa kryminalnego, które powinno być głównym, jeżeli nie jedynym przedmiotem uwagi w tej sprawie, warto zapytać, dlaczego wspomniane aktorki mają się czuć winne, tego co robią w sypialni? By dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, można zapytać o to, skąd czasami i w nas pojawia się chęć zrobienia takich zdjęć i – być może rzadziej – również podzielenia się nimi. Bo nie zawsze trzeba wiązać to z próżnością i z narcyzmem, które bywają co prawda istotnymi elementami osobowości gwiazd. My nimi nie jesteśmy, a okazuje się, że robimy to samo.
Kiedyś "świntuszyliśmy w listach"
W robieniu sobie zdjęć nago tak jak i w ich wysyłaniu "nie chodzi o samą nagość, a o bycie nagim emocjonalnie" – tłumaczy dr Alicja Długołęcka, seksuolog, współautorka m.in. książki "Seks na wysokich obcasach". Jej zdaniem "w nagości nie należy upatrywać granicy intymności", bo "zawsze chodzi o to, co indywidualnie uważamy za intymne".
Na co dzień wszyscy bowiem w jakiś sposób "jesteśmy ekshibicjonistami" i nawet odsłaniając więcej ciała "musimy liczyć się z tym, że będzie to poddawane jakimś interpretacjom". - Czasami kieruje tym potrzeba przełamania tabu, pokazania, że jesteśmy odważni - wyjaśnia.
Poza tym, jak stwierdza, dawniej ludzie świntuszyli w listach i nasze selfie wykonane dzisiaj, jakie by nie było i ile nie "odkrywało", jest po prostu kolejnym wariantem podtrzymywania, budowania kontaktów z bliskimi. - Teraz mamy pisanie SMS-ów, wysyłanie zdjęć i to jest po pierwsze prywatna, a po drugie zupełnie naturalna sprawa. Ludzie będący w relacji erotycznej potrafią wysłać sobie zdjęcie, bo to forma takiej erotycznej rozmowy z obrazkami. To nie jest specyficzne dla naszych czasów – mówi Długołęcka i dodaje: – Wymiana nagich zdjęć może być bardzo fajnym bodźcem. Dzięki temu nasza relacja może pozostać "gorąca", może to ją wzbogacić. To wyraz czułości i intymności.
Erotyczny SMS i nagie zdjęcie to to samo
Długołęckiej nie podoba się też myślenie o takich naszych potrzebach lub zachciankach w kategoriach "obsceniczności, rozwiązłości". - Bo o tę drugą często są oskarżane kobiety, gdy związek się skończy, a takie zdjęcia ich były partner postanowi wykorzystać przeciwko nim – zauważa. Zwraca jednak uwagę na to, że czas w związku i po nim należy rozdzielać.
- Musimy liczyć się z tym, że nasza aktywność w internecie, w rozmowach tekstowych może się gdzieś "wydostać". Osoby, które decydują się na pokazanie siebie w tej przestrzeni, muszą o tym wiedzieć, ale czasami potrzeba robienia tych zdjęć istnieje w nich "mocniej", wygrywa. Tak czy inaczej, jeżeli zdjęcie staje się "publiczne" wbrew intencjom i woli osoby, która je robiła, wtedy niech się wstydzi ten, kto widzi. W związku nie ma specjalnej różnicy pomiędzy wysłaniem nagiego zdjęcia i pisaniem erotycznych tekstów "na dobranoc". Zawsze wiąże się to z jakimś ryzykiem, ale od tego mamy rozum, by decydować, co jest dla nas intymnością, a co nie i z kim się nią dzielimy – tłumaczy współautorka "Seksu na wysokich obcasach".
Selfie "obronne"
Psycholog Maria Rotkiel widzi z kolei w robieniu nagich zdjęć i dzieleniu się nimi pewien paradoks i swego rodzaju „mechanizm obronny” powstały na skutek przeniesienia znacznej części naszych relacji do internetu, w którym "pozornie prościej o nie dbać". Decydując się na takie zachowania w dużym stopniu staramy się też "udawać kogoś, kim nie jesteśmy".
- Wystarczy wysłać zdjęcie i mamy poczucie, że jesteśmy "w kontakcie", również intymnym. Coraz trudniej jest nam budować trwałe, dojrzałe relacje. Coraz więcej osób ma z tym problem i związki na odległość, pozorne, to częsty problem. Zamiast spotkać się, poświęcić sobie czas, komunikujemy się szybko, płytko i nieostrożnie. Chcemy się "zaprezentować", "wdzięczyć", "pokazywać" i dlatego ulegamy pokusie wysłania swojego zdjęcia, również „seksownego”, czy wręcz nagiego - tłumaczy.
Jej zdaniem "łatwiej wysłać takie zdjęcie niż się przed kimś rozebrać w realu", bo "chowając się za ekranem" przezwyciężamy strach przed "oceną". - A selfie to doskonałe narzędzie służące do dania upustu swoim narcystycznym potrzebom, jednocześnie chroniące ego i nie narażające na bezpośrednie odrzucenie. To taki nowy psychologiczny mechanizm obronny, który polega na ochronie przed bezpośrednim kontaktem – mówi Rotkiel.
Rozwój mediów społecznościowych powoduje też daleko idące zmiany w tworzeniu naszej wrażliwości i do zacierania się wielu granic dotyczących tego, co dla nas wciąż jest lub ma szansę stać się intymne. - W internecie jesteśmy bardziej śmiali i otwarci. Czujemy się pewniej, swobodniej. Możemy dowolnie kreować swój wizerunek, dawać upust swoim fantazjom o "ja idealnym" – zauważa psycholog.
Jej zdaniem wciąż musimy się uczyć ostrożności w świecie wirtualnym, bo "na razie bawimy się w nim jak dzieci, nie zdające sobie sprawy, że mogą wyrządzić krzywdę sobie i innym". - Ryzyko, że nasza wiadomość trafi w niepowołane ręce lub zostanie wykorzystana wbrew naszym intencjom jest duże, ale wolimy o tym nie myśleć - kwituje.
Granica śmieszności
Nagość, niekoniecznie związana z poczuciem intymności, jest więc z rożnych względów przez nas pożądana, choć nie zawsze i nie wszyscy potrafią ją odpowiednio wykorzystać. W odróżnieniu od sytuacji, w której chodzi nam o bliskość z partnerem lub partnerką, inaczej powinniśmy myśleć o publikowaniu swojego nagiego zdjęcia w sieci, dla publiczności.
- W tym zawiera się wyraźny kontekst seksualny – mówi Alicja Długołęcka. - Wtedy jednak chodzi nam nie o budowanie seksualnego napięcia, a o robienie na kimś wrażenia. Tymczasem to dotyka granicy śmieszności. Przecież zdjęcia genitaliów na portalach, bardzo różnych, które wykonują np. mężczyźni, choć zdarza się to też kobietom, są zwyczajnie absurdalne - tłumaczy.
Zdaniem seksuologa, za takimi zachowaniami stoi "oczekiwanie na jakąkolwiek reakcję, oczywiście najlepiej pozytywną". - Najprościej, reakcja ma się sprowadzać do tego: masz piękne genitalia, podoba mi się ten widok i jestem pod wrażeniem – mówi.
Innym powodem zbyt częstego robienia sobie selfie, już niekoniecznie nagiego, a przede wszystkim takiego, które da się pokazać innym, bywa środowisko pracy. – Te zawody, w których ludzie wystawiają się na widok publiczny wiążą się potem z ciągła potrzebą budowania swojego wizerunku. To pewnego rodzaju uzależnienie, bo w pewnym momencie, gdy inni nie patrzą to nie czujemy, że żyjemy i pojawia się strach. Ta potrzeba robienia sobie zdjęć ma pewną nutę narcystyczną, wynika z potrzeby utwierdzenia siebie w tym, że się istnieje – wyjaśnia Długołęcka.
Dziennikarka TVN, Karolina Korwin-Piotrowska odnosi te zachowania głównie do gwiazd i potwierdza ich "zaangażowanie w tworzenie siebie" na portalach społecznościowych. – Ci ludzie są narcyzami i ekshibicjonistami. To jest wpisane w ich zawód. Chodzi im o pobudzenie zainteresowania i w większości przypadków dotyczy do osób, którym po prostu brakuje talentu. Pokazanie nagich, półnagich, wyzywających zdjęć w ich przypadku pozwala na pojawienie się na moment w mediach. Często – żeby było śmieszniej – chodzi nawet o to, by móc wyrazić oburzenie, że oto media pakuję się w ich życie prywatne. Utalentowani ludzie radzą sobie z mediami, ci uzależnieni od poklasku i "lajków" szukają akceptacji. Co ważne, szukają jej poza domem, poza rodziną, gdzieś na zewnątrz. Takie "lajki" pod zdjęciami, od których są uzależnieni, to symboliczny pocałunek, poklepanie po plecach, pogłaskanie po głowie, którego im brakuje. To pozwala im leczyć swój brak pewności siebie - mówi.
Autor: Adam Sobolewski\bgr / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock