Mam wrażenie, że każda kobieta w swoim życiu doświadczyła nękania czy wykorzystywania. Byłam nękana przez mężczyzn, ale również przez kobiety. W pewnym momencie ta kwestia nie dotyczy tylko płci, ale wynika z posiadanej władzy. Nieuczciwej władzy - mówi aktorka, laureatka Oscara Marcia Gay Harden w rozmowie z Tomaszem-Marcinem Wroną, tvn24.pl.
Kariera Marcii Gay Harden jest przykładem spełnienia "amerykańskiego snu" w Hollywood. Urodziła się w Kalifornii w rodzinie oficera marynarki wojennej, przez co wielokrotnie przeprowadzała się w różne zakątki świata. Później studiowała w Nowym Jorku, gdzie jednocześnie ciężko pracowała na późniejszy sukces.
Swoją karierę aktorską rozpoczęła na początku lat 80., jednak dopiero rola w "Ścieżce strachu" braci Coen w 1990 roku otworzyła jej drzwi do światowej kariery. Zagrała w blisko stu produkcjach filmowych i telewizyjnych.
W 1993 roku zagrała w jednej z najgłośniejszych broadwayowskich sztuk XX wieku - "Anioły w Ameryce" Tony’ego Kushnera w reżyserii George’a C. Wolfe'a. Dzięki tej roli nominowana była do nagrody Tony.
W 2000 roku zagrała u boku Eda Harrisa w "Pollocku" (reżyseria również Ed Harris) - fabularyzowanej biografii Jacksona Pollocka. Ta rola przyniosła jej Oscara w kategorii najlepsza aktorka drugoplanowa. Kolejną nominację do Nagrody Akademii Filmowej otrzymała w tej samej kategorii w 2004 roku za występ w "Rzece tajemnic" Clinta Eastwooda. Przegrała z Renee Zellweger ("Wzgórza nadziei").
Później stworzyła wiele ról telewizyjnych i filmowych. Do ostatnich jej filmów należy m.in. trylogia, powstała na podstawie książek E.L. James o Christianie Greyu, gdzie zagrała matkę głównego bohatera. Spośród bogatego dorobku telewizyjnego warto wymienić: "Układy", "Prawo i porządek: sekcja specjalna", "Newsroom" czy "Sposób na morderstwo".
Harden w 2018 roku opublikowała książkę "The Seasons of My Mother: A Memoir of Love, Family, and Flowers" - zbiór wspomnień opisujących jej relację z matką Beverly, która w ostatnich latach zmagała się z chorobą Alzheimera. Kilka tygodni po premierze książki aktorka weszła na plan filmu telewizyjnego "Love You To Death", w którym wcieliła się w postać Camile Stoller. To postać inspirowana Dee Dee Blanchard, kobietą zamordowaną przez córkę i jej chłopaka w 2015 roku. Blanchard wmawiała swojej córce różne choroby, by choć w rzeczywistości była w pełni sprawna, poruszała się na wózku inwalidzkim. Film obrazuje niezdrowy układ pomiędzy matką i córką, określany jako zastępczy zespół Münchhausena, na który prawdopodobnie cierpiała kobieta.
Marcia Gay Harden była przewodniczącą jury Konkursu Polskich Filmów Fabularnych 12. edycji Mastercard Off Camera. W Krakowie rozmawiał z nią Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl.
Tomasz-Marcin Wrona, tvn24.pl: Teraz jesteś aktorką o światowej sławie. Jednak, jak wyczytałem, twoje początki w kinie nie były łatwe. To prawda?
Marcia Gay Harden: Wiesz, nie znam zbyt wielu osób, które miałyby łatwo na początku kariery. Zarówno w teatrze, jak i w przypadku innych dziedzin sztuki. Może ci, którzy wychowali się w rodzinach znanych artystów, mieli łatwiej. Jednak ja tak nie miałam. Mój ojciec był oficerem marynarki wojennej. Byłam dziewczyną, która przyjechała pewnego dnia autobusem do Nowego Jorku. Wysiadłam na dworcu, wzięłam moją walizkę i powiedziałam: "no to ruszamy". W czasie gdy chodziłam do szkoły, obsłużyłam bardzo wiele stolików i uczyłam się bardzo intensywnie. Chodziłam też wtedy na całą masę przesłuchań. I z tego tysiąca wygrałam jedno.
Bardzo ważną sprawą dla aktorów, którzy rozpoczynają karierę, jest szybkie zbudowanie dobrych relacji z reżyserami castingów. To jedyna osoba, którą – jeśli wchodzisz na przesłuchanie i wykonujesz dobrą robotę – możesz w jakiś sposób poruszyć. Nawet jeśli nie dostaniesz roli, reżyser castingu cię zapamięta. Jeśli znasz swoje kwestie i nie wprawisz go w zażenowanie, to może jakieś fragmenty nagrań pokaże reżyserowi. Jeśli spodobasz się reżyserowi, to nawet jeśli cię nie zatrudni, są to punkty zdobyte dla reżysera castingu. To jest zabawne, bo Laurę, która zasiada ze mną w jury (chodzi o Laurę Rosenthal, która razem z Harden zasiadała w Konkursie Polskich Filmów Fabularnych 12. edycji Mastercard Off Camera – red.), znam od lat, z czasów, gdy chodziłam na przesłuchania. Teraz nie biorę udziału w castingach, po prostu dostaję role, więc moje relacje z reżyserami castingów są zupełnie inne.
Ale masz rację. Nie było łatwo. Pamiętam okres niedługo po tym, jak przeprowadziłam się z Waszyngtonu do Nowego Jorku. W Nowym Jorku, pewnie podobnie jak w Polsce, zimy potrafią być nieznośne. Nie miałam odpowiednich zimowych rzeczy i poważnie się przeziębiłam. W portfelu miałam tylko dolara, który musiał mi starczyć na cały weekend. Musiałam zdecydować, czy wydać go na bilet autobusowy, żeby dostać się szybko do domu, wysuszyć się, zagrzać, czy kupić za niego jabłka i marchewki i przyrządzić je na różne sposoby. Oczywiście kupiłam jedzenie.
To musiała być trudna lekcja. Jednak przypominam sobie twoją mowę oscarową, w trakcie której dziękowałaś między innymi ojcu, który nauczył cię, jak stawiać czoła ciężkim sytuacjom.
Tak, mój ociec był oficerem i zawsze mówił nam, że nie możemy się poddawać. Powtarzał takie wojskowe powiedzenie: "pull oneself up by one's bootstraps". Nikt w zasadzie nie wie, co to do końca znaczy, ale chodzi mniej więcej o to, żeby wziąć się w garść i użyć każdej możliwości, by piąć się w górę. Był jednym z tych oficerów marynarki, który nigdy nie mówił "nie", który nigdy się nie poddawał. Zawsze mówił: "uwierz w siebie, nie poddawaj się, nie przestawaj, idź do przodu". Był w tej postawie bardzo surowy. Jestem mu wdzięczna za to, że nauczył mnie, jak być twardą i jak walczyć w ciężkich sytuacjach. Natomiast moja mama nauczyła mnie, jak radzić sobie w trudnych momentach w bardziej elegancki sposób. O ile tato mówił, żeby walczyć o swoje, to mama pokazywała, że wiele można osiągnąć dzięki dyplomacji. Mówiła, że zawsze należy być damą. Mam nadzieję, że wyciągnęłam z tego wszystko, co najlepsze.
Nie mogę cię nie zapytać o kwestie związane z tym, przez co powstał ruch #MeToo. Czy padłaś ofiarą takich zachowań?
Oczywiście. Mam wrażenie, że każda kobieta w swoim życiu doświadczyła nękania czy wykorzystywania. Najbardziej ekstremalne historie związane z #MeToo, dotyczyły agresji, przemocy, w tym przemocy seksualnej. To mnie nie spotkało. Nieważne, czy jesteś dziewczyną, czy chłopcem, jesteś młody, świeży w biznesie, ludzie mogą tobą manipulować. Jednak mam w sobie coś, co sprawia, że w takich sytuacjach mówię: "spi*****aj, nie zadzieraj ze mną". Pamiętam, że James Toback (scenarzysta m.in. "Bugsy"; Toback był jednym z tych, którym kobiety publicznie zarzucały przemoc seksualną – red.) chciał ode mnie informacji na temat mojej seksualności, flirtował ze mną. Mówił, że weźmie mnie na przesłuchanie, że zrobi ze mnie gwiazdę. Powiedziałam mu: "nie potrzebuję cię, żeby zostać gwiazdą, tak czy inaczej nią będę". Nie wiem teraz, dlaczego byłam wobec niego taka zuchwała, ale myślę, że nie lubię tego rodzaju postawy traktowania kogoś jak swoją własność. Byłam nękana przez mężczyzn, ale również przez kobiety. W pewnym momencie ta kwestia nie dotyczy tylko płci, ale posiadanej władzy. Nieuczciwej władzy.
Jak to przez kobiety?
Po prostu się nade mną znęcały. Kobiety potrafią być nieuprzejme na własny sposób. Oczywiście te niemiłe sytuacje zdarzały się głównie przez mężczyzn, ale mam swoje doświadczenia z kobietami. Dla mnie to nie tyle szykany, co znęcanie się.
Ale te przypadki miały miejsce na planie, w pracy?
Tak.
To ciekawe, co mówisz. Jesteś postrzegana jako bardzo silna kobieta. Zresztą w zdecydowanej większości grałaś bardzo silne, znaczące postacie. Nawet w komedii "Flubber".
Rodzaj postaci, jakie gramy, wynika w pewien sposób z tego, kim jesteśmy jako ludzie. Poruszyłeś dwie kwestie: postacie silne i postacie znaczące. Najprawdopodobniej jestem silną kobietą. W dodatku jestem brunetką, a z jakiegoś powodu kobiety z ciemnymi włosami są postrzegane jako silne. Nie pytaj mnie dlaczego, ponoć tak jest. Nie mam też wysokiego, dziewczęcego głosu. Nie zachowuję się jak nieśmiała osoba, ale jak kobieta bardzo bezpośrednia. To sprawia, że wyobrażenie mnie przypisywane jest do takich, a nie innych ról. To, jak jesteś postrzegany w prawdziwym życiu sprawia, że dostajesz bardzo konkretne postaci do odegrania. Nie oznacza to, że nie potrafię zagrać czegoś innego. Grałam już delikatne kobiety i chciałabym jeszcze taką postać zagrać, bo niewielu wyobraża sobie mnie w ten sposób. Potrafię to zrobić (śmiech).
Jednak postaci znaczące to zupełnie inna sprawa. Jedna z moich nauczycielek na New York University, Zelda Fichandler, nalegała, żebyśmy poznawali świat, studiowali literaturę, wielkie sztuki teatralne, to, co się dzieje na świecie, żebyśmy mogli coś powiedzieć przez naszą pracę. Są aktorki, które nazywam "aktorkami czerwonego dywanu", które nie mają pojęcia, o czym jest dana sztuka i w ogóle nie wiedzą wiele więcej poza tym, jaki makijaż akurat ma Kim Kardashian. To jest bardzo smutne. Oczywiście z jednej strony jest rozrywka, ale z drugiej - aktorstwo. Natomiast nie podchodzę do tego wszystkiego tak bardzo poważnie, że są "ci ludzie" i "prawdziwi aktorzy". Wierzę natomiast, że nawet przez zwykłą rozrywkę można przekazać coś ważnego, coś, co potrafi poruszyć odbiorcę.
W 2018 roku wydałaś książkę, która opisuje między innymi walkę twojej mamy z chorobą Alzheimera. Niedługo po tym weszłaś na plan filmu telewizyjnego "Love You To Death", który dotyczy trudnej i skomplikowanej relacji matki i córki. Nie było ci trudno wejść w ten projekt?
Nie, w ogóle. "Love You To Death" jest naprawdę interesujący, ponieważ postać, którą gram, jest potworna. Jest okropną matką, która jest wredna dla siebie. Jest osobą z ogromną nadwagą, która - mówiąc ogólnie - utrzymuje swoją córkę w niewoli poprzez wmawianie jej, że jest chora. To była fantastyczna postać do zagrania, bo była to okazja do ogromnej transformacji.
Jeśli zastanawiasz się, czy było to ciężkie z powodu mojej mamy, to muszę powiedzieć, że te dwie sytuacje były dla mnie diametralnie różne. Tęsknię za swoją mamą każdego dnia. Zmagała się z chorobą Alzheimera i gdy odeszła, pomyślałam, że to było dla niej błogosławieństwo. Ta choroba jest jedną z najgorszych na świecie. Nasza pamięć jest ogromnie ważna. To nasza tożsamość, w ten sposób wiemy, kim jesteśmy. Poprzez pamięć opowiadamy historię o samych sobie, to czyni nas ludźmi. Gdy ktoś nagle traci pamięć o wszystkim, to co nam zostaje? Moja mama zmagała się z chorobą przez długi czas. Myślę, że jej odejście w inne, lepsze miejsce, było błogosławieństwem dla niej.
Nie łączę w żaden sposób "Love You To Death" z moją mamą. Ta rola sprawiła mi przyjemność. Popatrz nawet na wielkie greckie tragedie, "Edypa" czy "Medeę", czy na tragedie szekspirowskie, jak np. "Makbet". Grasz tam morderców. To jest niezły ubaw, żeby wcielić się w coś innego, zrozumieć motywy postaci, dowiedzieć się, co sprawia, że ludzie mnie rozpoznają, w jaki sposób odnajdują siebie w tym, co gram. To w tym wszystkim jest najfajniejsze.
Poza tym, że jesteś aktorką, jesteś też matką i aktywistką. Wystarczy rzucić okiem na twoje konta w mediach społecznościowych, żeby zobaczyć, jak zabierasz głos w różnych sprawach. Między innymi wspierasz swojego syna w walce o równe prawa dla środowisk LGBTQ. Myślisz, że twój głos dociera do ludzi? Że jako aktorka wypowiadająca się w kwestiach społecznych, politycznych, możesz coś zmienić?
Mam nadzieję, że ludzie, którzy zabierają głos, aby mówić o rzeczach, w które wierzą lub przeciw rzeczom, z którymi walczą, coś zmienią. Naprawdę mam ogromną nadzieję. W zasadzie wiem, że tak jest. Weźmy na przykład prawa kobiet. Gdyby dawno temu kobiety nie zabrały głosu w tej sprawie, nadal nie miałybyśmy praw wyborczych.
Trzeba walczyć o to, w co się wierzy. Wierzę w to, że sytuacja LGBTQ się zmieni. Jednocześnie martwię się tym, że w coraz większej liczbie krajów do głosu dochodzą środowiska radykalnie prawicowe, że są kraje, w których karze się za homoseksualizm. Mój syn jest gejem. Nigdy nie pojawiło się u mnie pytanie, czy zaakceptować ten fakt, czy nie. Jest fantastycznym człowiekiem. Jednak wielu zadaje sobie pytanie o akceptacje wobec swoich dzieci. Może to, że mówię otwarcie o wsparciu dla syna, kogoś przekona, że to jest w porządku. Może ktoś przestanie w surowy sposób osądzać własne dziecko, które nie jest heteroseksualne, ale robię to przede wszystkim, żeby wspierać swojego syna. Myślę, że im więcej rozmawiamy o pewnych rzeczach, im więcej postrzegamy jako normalne, tym mniej rzeczy będziemy stygmatyzować. To mogą być choroby albo to, kim jesteśmy, kwestie rasowe. Walczę także z przemocą przy użyciu broni palnej. Odkąd jestem w Polsce, w Ameryce doszło do trzech strzelanin. Każdego dnia budzę się, patrzę w telefon i mówię do mojej najlepszej przyjaciółki, z którą przyleciałam: "Camryn, ktoś otworzył ogień w Karolinie Północnej, doszło do strzelaniny w synagodze". To czyste szaleństwo, dlatego zabieram przeciw temu głos. Czy to zmieni świat w jednej chwili? Nie. To wywołuje złość wśród ludzi, którzy nienawidzą tego, że zabieram głos. Piszą mi: "Dlaczego się nie zamkniesz? Myślisz, że jak jesteś aktorką to…?". Ale to nie ma znaczenia, czy jestem aktorką, czy kimkolwiek. Jestem człowiekiem i będę walczyć o to, w co wierzę.
A trudno być kobietą w średnim wieku w Hollywood?
Myślę, że jest zdecydowanie trudno być starzejącą się kobietą w Hollywood. Ludzie nie są za bardzo zainteresowani ich historiami, więc musimy tworzyć produkcje, w których możemy wziąć udział. W konkursie polskim jest film "Słodki koniec dnia", gdzie jest przepiękna rola dla aktorki. Inny to "Zabawa, zabawa", gdzie są trzy alkoholiczki. To są różne role dla aktorek w różnym wieku.
Coraz więcej kobiet pisze scenariusze, coraz więcej kobiet reżyseruje, przez co mamy większą kontrolę. Gdy spojrzysz na "Avengersów" czy produkcje Marvela, to oczywiście są tam może dwie role kobiece na piętnastu mężczyzn. Ale musimy brać odpowiedzialność za treści i tworzyć filmy, które sami chcemy oglądać, w których sami chcemy się pojawiać.
Autor: Tomasz-Marcin Wrona//kg / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24