W gąszczu blockbosterów z komiksowymi bohaterami (Batman, Superman) z trudem przebijają się latem nawet największe perły utytułowanych twórców. Takie jak ekranizacja powieści noblisty Gabriela Garcíi Márqueza „Rzecz o mych smutnych dziwkach”, która w najbliższy piątek trafi do naszych kin. Zanosi się na równie głośne, co kontrowersyjne wydarzenie.
Film w reżyserii twórcy słynnego „Głodu” Duńczyka Henninga Carlsena z pewnością będzie pretekstem do równie burzliwej dyskusji, co książka Marqueza. Powstawał kilka lat, bo jego producentom , zarzucano promowanie pedofilii, o której rzekomo traktować ma film i książka. Blokowano prace nad nim, cofano finanse, zaś reżyser, cytując twórcę pierwowzoru, bronił dzieła - historii pierwszej i zarazem ostatniej miłości starego człowieka do młodziutkiej dziewczyny.
By jednak nie dawać pretekstu do zaczepek przeciwnikom powieści Marqueza, reżyser postarzał o kilka lat swoja bohaterkę - w literackim pierwowzorze Delgadina, w której zakochuje się stary dziennikarz ma lat…14, w filmie jej wiek jest przemilczany, ale Carlsen obsadził w tej roli 23-letnią Paolę Medinę. Wbrew „bluźnierczemu„ tytułowi (w oryginale brzmi on dosadniej: ”Rzecz o mych smutnych kurwach”, polscy wydawcy obawiali się jednak procesu sądowego i wybrali wersję łagodniejszą), ani w powieści ani w filmie, nie znajdziemy epatowania seksem. Jest za to przesycona zmysłowością erotyka, tak charakterystyczna dla twórcy „magicznego realizmu”.
Mimo wszystkich ustępstw, ze strony twórców filmu gdy w 2009 roku ruszyły zdjęcia, Koalicja przeciw Handlowi Kobietami i Dziećmi w Ameryce Łacińskiej złożyła doniesienie do prokuratury w Meksyku, zarzucając twórcom… propagowanie dziecięcej prostytucji. Gdyby film powstawał w innym kraju Ameryki Łacińskiej, pewnie nie byłoby całego zamieszenia, jednak w Meksyku prostytucja dziecięca jest wielkim problemem. (Akcja powieści i filmu, rozgrywa się po części w domu publicznym.) W tym samym czasie, wojnę patriarchalnej kulturze latynoamerykańskiej, celebrowanej w literaturze kontynentu, gdzie starsi panowie wiążą się z młódkami, niekoniecznie za ich zgodą, wypowiedziała też działaczka i aktywistka na rzecz praw kobiet Lydia Cacho. Wypomniała Marquezowi, że także w „Miłości w czasach zarazy” pojawia się podobny wątek. Po Marquezie zaatakowała też innego latynoskiego noblistę Marię Vargasa Llosę, z tego samego powodu. Późniejsze wstrzymanie dotacji dla filmu, dało z kolei początek burzliwej dyskusji o granicach wolności w sztuce. Producenci filmu napiętnowali krok władz jako cenzurę prewencyjną, (kontrolę dzieła jeszcze przed jego powstaniem.)
Latynoamerykańscy intelektualiści solidaryzowali się jednak z twórcami. – To wstyd, że w XXI w. stosuje się tego rodzaju metody. Książka Márqueza nie ma nic wspólnego z pedofilią. To literatura, obraz życia – protestowała pisarka i publicystka Guadalupe Loeaza. Aż trudno uwierzyć, ale zrealizowana pół wieku wcześniej, bo w 1962 roku przez Stanleya Kubricka „Lolita”, wg faktycznie skandalizującej powieści Nabokova, nie wywołała takiej burzy jak dość niewinna opowieść Marqueza. Sami Latynoamerykanie wyrażali zdziwienie, traktując atak na twórców jako przejaw tzw. „puritanismo gringo” – obcego kulturze ich regionu a charakterystycznego dla krajów anglosaskich. Ostatecznie film powstał jako koprodukcja meksykańsko-hiszpańsko-duńsko-amerykańska i w całości został zrealizowany w Meksyku.
Miłość w czasach politycznej poprawności
Dla otrzaskanych z twórczością Marqueza, powieść nie jest z pewnością zbyt śmiałym obyczajowo utworem, ani zaskoczeniem. Historia emerytowanego dziennikarza, który w dniu swoich 90. urodzin zdobywa się na odwagę, by spełnić erotyczną fantazję sprzed lat i spędzić pełną uniesień noc z dziewicą, w żaden sposób bowiem nie bulwersuje, choć początek, zdaje się to obiecywać. Dziewczyna imieniem Delgadina, śpi twardym snem po podaniu jej środka uspokajającego i bohater spędza z nią noce leżąc obok niej, nigdy jej nie dotykając. Kontemplując jej piękno, zakochuje się pierwszą miłością swego życia…
Twórcy literatury na zarzuty obrazy moralności, narażali się zresztą nader często. Wystarczy przypomnieć proces wytoczony Flaubertowi za „Madame Bovary”, skazanie na banicję już w wieku XX autora „Kochanka Lady Chatterley” D.H. Lawrence’a, itd. W kinie zasady były jeszcze surowsze, obowiązujący za oceanem do lat 60. kodeks Haysa zakazywał m.in. pokazywania związków pozamałżeńskich, scen seksu a nawet pocałunków dłuższych niż 3-sekundowe, itd. Dziś purytańskie reguły zastąpiła tzw. polityczna poprawność, nierzadko doprowadzająca do absurdalnych zarzutów wobec twórców.
O miłości i innych demonach
Twórca „Stu lat samotności”, dzieła uważanego za najwybitniejszy utwór hiszpańskojęzyczny od czasu „Don Kichota”, do tej pory nie miał szczęścia do adaptacji swoich powieści. Rzecz o mych smutnych dziwkach” jest czwartą ekranizacją prozy Márqueza, po chłodno przyjętej adaptacji „Miłości w czasach zarazy” w reżyserii Marka Newella, hermetycznym dziele kostarykańskiej reżyser Hildy Hidalgo „O miłości i innych demonach” oraz stosunkowo najbardziej udanej meksykańskiej produkcji „Nie ma kto pisać do pułkownika”.
Warto podkreślić, że napisana w 2004 roku „Rzecz o mych smutnych dziwkach” to ostatnia, jak dotąd książka Márqueza i prawdopodobnie następnych nie będzie. Cierpiący od lat na chorobę nowotworową pisarz, jak niedawno ogłoszono, zapadł również na demencje i nie radzi już sobie z pisaniem. Tym bardziej pożądanym jest, by ostatnia z jego powieści, dziwnym zbiegiem okoliczności realizowana przez jego równolatków, nie była dziełem chybionym. Henning Carlsen (rocznik 1927, dokładnie jak Marquez) znany jest głównie z filmowej adaptacji „Głodu” Hamsuna, (kolejnego noblisty), zrealizowanej w 1966 roku i świetnie przyjętej na festiwalu w Cannes. (Ciekawostka jest fakt, że muzykę do „Głodu” skomponował Krzysztof Komeda.)
Scenariusz do „Rzeczy o mych smutnych dziwkach” Carlsen pisał wspólnie z Jean Claudem Carrierem, prawie 82-latkiem, współpracownikiem Luisa Buńuela przy takich jego dziełach jak „Piękność dnia” czy „Dyskretny urok burżuazji” ale także Andrzeja Wajdy przy „Dantonie”. On sam mówi o podobieństwach, jakie dostrzegł pomiędzy historią snutą przez Márqueza oraz powieścią Hamsuna, której adaptacja jest jego najgłośniejszym dziełem.”Protagoniści obu powieści są intelektualistami i pisarzami, obaj to kawalerowie, obaj zakochują się w osobie, która zupełnie nie pasuje do znanych im światów. Jednocześnie obaj noszą w sobie iskierkę szaleństwa” – podkreśla reżyser. W głównej roli zobaczymy dobrze nam znanego choćby z „Babel” Emilio Echevarría, zaś jako właścicielka domu schadzek wystąpi Geraldine Chaplin. Jeśli ekranizacja Carlsena, okaże się filmem równie udanym jak ta, prozy Hamsuna, kolumbijski pisarz, być może zgodzi się wreszcie na zekranizowanie „Stu lat samotności”. Przymierza się do tego od lat najbardziej dziś ceniony meksykański filmowiec Alejandro González Iñárritu, twórca m.in. „Amores Perros”, „21 gram” i zarazem ulubiony reżyser Marqueza.
Autor: Justyna Kobus/fac / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Materiały dystrybutora