To przede wszystkim był mój przyjaciel, można powiedzieć, to był mój brat krwi - wspominał w TVN24 zmarłego Krzysztofa Krawczyka występujący z nim przed laty w zespole Trubadurzy Marian Lichtman. Mówił również o chwili, w której się poznali, a było to na łódzkich "spotkaniach z piosenką". Na jednym z nich - jak powiedział Lichtman - Krawczyk "nałożył sobie ręcznik na głowę, przepiął go i trzymał prawą ręką, dotykał tego ręcznika i śpiewał piosenkę aktorską". - Mnie to tak rozśmieszyło, od tego czasu tak go pokochałem - dodał.
W poniedziałek zmarł Krzysztof Krawczyk, jeden z najbardziej znanych polskich wokalistów. Miał 74 lat. O śmierci piosenkarza poinformował jego przyjaciel i menedżer Andrzej Kosmala.
"To był mój brat krwi"
Swoją muzyczną karierę Krawczyk rozpoczynał w zespole Trubadurzy. Współtwórca formacji, Marian Lichtman, który występował wraz z Krawczykiem, wspominał w poniedziałek w TVN24 zmarłego artystę.
- To przede wszystkim był mój przyjaciel, można powiedzieć, to był mój brat krwi - mówił kompozytor. Dodał, że był to "bardzo zdolny człowiek, facet, który się od razu znakomicie zapowiadał".
Wspominał, że w ostatnim czasie rozmawiał z Krawczykiem i umawiali się na spotkanie.
"Kiedyś do mnie zadzwonił, bo strasznie się z nim spiąłem, za klapy się złapaliśmy"
Lichtman mówił, że choć mieli bliskie relacje, niekiedy zdarzały się pomiędzy nimi kłótnie. - Pamiętam, jak kiedyś do mnie zadzwonił, bo straszenie się z nim spiąłem, za klapy się złapaliśmy - wspominał.
Pytany, o co poszło, powiedział, że "o nic". - On coś powiedział, ja coś powiedziałem. A on tak do mnie doszedł, [powiedział - przyp. red.]: Marian, nie gniewaj się. Ile skończyłeś lat? Ja mówię: 70 - opowiadał muzyk. Na te słowa Krawczyk odpowiedział mu: "To ty masz mendopauzę, tak jak ja".
- No miał poczucie humoru niesamowite - przyznał Lichtman.
"Od tego czasu tak go pokochałem i zaczęła się po prostu nasza przyjaźń"
Współzałożyciel Trubadurów wspominał również chwilę, w której poznał swojego przyszłego muzycznego towarzysza. Jak mówił, młodzież w Łodzi gromadziła się na "spotkaniach z piosenką". - Tam przychodziła cała współczesna scena muzyki rockowej, ale nie tylko. Każdy śpiewał. Były nagrody, pierwsza, druga i trzecia - opowiadał.
Dodał, że byli tam także inni Trubadurzy. - I przyszedł Krzysio. Szczupły taki, taka jedna trzecia Krzysia Krawczyka. Ja się pytam: a co ty tutaj robisz? On mówi: ja też chcę coś zaśpiewać. Mówię: no to śpiewaj. A co ty będziesz śpiewał? - wspominał muzyk.
Krawczyk - jak relacjonował - powiedział mu wtedy, że wykona piosenkę aktorką. - Ja mówię: jak to piosenka aktorska? Spojrzałem na Sławka Kowalewskiego (współtwórcę Trubadurów - red.) , o co tu chodzi? - kontynuował Lichtman. Zaznaczył przy tym, że przed Krawczykiem zagrali właśnie oni, a po ich występie "publiczność szalała".
- Patrzę, wychodzi Krzysio Krawczyk. Wychodzi i nałożył sobie ręcznik na głowę, przepiął go i trzymał prawą ręką, dotykał tego ręcznika i śpiewał piosenkę aktorską "ząb, boli mnie ząb" [Tytuł: "Oj, oj, oj, oj boli mnie ząb" - przyp. red.]. Mnie to tak rozśmieszyło, od tego czasu tak go pokochałem i zaczęła się po prostu nasza przyjaźń - powiedział kompozytor.
- Byliśmy tymi, mówiąc nieskromnie, polskimi Beatlesami - mówił Lichtman. - Wtedy Krzysio Krawczyk był Johnem Lennonem w Trubadurach. Potem stał się Elvisem Presleyem i Tomem Jonesem, kiedy rozpoczął swoją karierę - ocenił.
"Odszedł polski Presley"
Wcześniej w rozmowie z Polską Agencją Prasową muzyk mówił, że "to jeden z najsmutniejszych dni w jego życiu". - To straszny, niespodziewany cios nie tylko dla mnie, ale dla całych pokoleń Polaków, dla których Krzysiek tyle wyśpiewał. Jest mi bardzo przykro, bo straciłem przyjaciela, trubadura, bratnią muzyczną duszę - powiedział.
Ocenił, że Krawczyk był legendą na miarę Elvisa Presleya. - Odszedł polski Presley, wspaniały artysta z wielkim głosem, sercem i duszą. Wraz z nim odeszła epoka w polskiej muzyce. To był kawał artysty - zaznaczył.
"Tylko on mógł nagrać tyle przebojów i tyle dobrych płyt"
Zdaniem Lichtmana zmarłego piosenkarza wyróżniał ogromny, niespotykany talent. W jego ocenie Krawczyk był jednym z największych polskich talentów muzycznych w okresie powojennym. Zwrócił uwagę na jego bogaty dorobek artystyczny, a także porywającą tłumy charyzmę.
- To była osobistość estradowa. Był nie tylko wybitnym wokalistą, ale przede wszystkim genialnym muzykiem. Oprócz głosu, świetnie grał na gitarze, którą później trochę zaniedbał, o co miałem do niego pretensje - wspominał.
Jak mówił, Krawczyk "był bardzo muzykalny, bo potrafił też zagrać na pianinie". - Miał słuch absolutny. To był kawał muzyka. Tylko on mógł nagrać tyle przebojów i tyle dobrych płyt - kontynuował. Jego zdaniem dzięki wspaniałemu dorobkowi Krawczyk nigdy nie odejdzie na zawsze.
"To pokazuje skalę jego talentu"
Lichtman dodał, że wokalista był także świetnym przyjacielem i ich znajomość od lat 60. przetrwała wiele prób.
- Poznaliśmy się na konkursie "Spotkania z piosenką" w Łodzi, gdzie stawialiśmy pierwsze estradowe kroki. Przyszedł bardzo szczupły chłopak o "białym głosiku", który pytał mnie, w jaki sposób biorę swój utwór "na machę". Pokazałem mu, jak to robić. Wrócił za dwa tygodnie i nauczył się tego, jakby skończył szkołę muzyczną. To pokazuje skalę jego talentu. Dość szybko przypadliśmy sobie do gustu pod kątem artystycznym, zaprzyjaźniliśmy się i niedługo potem założyliśmy Trubadurów – wspominał kompozytor.
- Może nie widywaliśmy się tak często, jak byśmy chcieli, ale przyjaźniliśmy się do końca - dodał. Mówił, że często rozmawiali ze sobą przez telefon. - Jeszcze niedawno, kiedy sam chorowałem na COVID-19, troszczył się o moje zdrowie. Dzwonił do mnie codziennie, pocieszał mnie i mówił, że się za mnie modli. To świadczy o tym, jak dobrym był kolegą i człowiekiem – dodał Lichtman.
Źródło: PAP