Nawet Złota Palma dla Harrisona Forda nie powstrzymała fali miażdżących recenzji po premierze piątego filmu o Indianie Jonesie. "Pozbawiony radości kawał nostalgicznej bzdury" - ocenia "Variety", zaś "IndieWire" dosłownie rozjeżdża walcem film, podsumowując: "Kompletna strata czasu, i przypomnienie, że niektóre relikty lepiej zostawić tam, gdzie ich miejsce".
Tak słabych recenzji chyba nie spodziewali się fani przygód wiekowego już archeologa, a na pewno nie spodziewał się, zastępujący tym razem za kamerą Spielberga, skądinąd zdolny reżyser James Mangold.
To najgorzej oceniony z pięciu filmów o Indianie Jonesie, mający na razie na portalu Rotten Tomatoes, sumującym oceny ze wszystkich recenzji, zaledwie 43 procent pozytywnych. I, niestety, ma tendencję zniżkową. (Parę godzin temu, było to jeszcze 55 procent).
Co istotne - mowa nie tylko o ocenach krytyków, ale również "zwykłych" widzów".
Co poszło nie tak w nowym "Indianie Jonesie"?
Tym razem akcja filmu przenosi widzów do 1969 roku, w czasy apogeum wyścigu kosmicznego między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim. Jones jest zdeterminowany, aby wyjawić nikczemną działalność nazistowskich naukowców stojących za programami kosmicznymi. Pomaga mu w tym rezolutna chrześnica, także archeolożka - w tę rolę wcieliła się świetna aktorka i scenarzystka, Brytyjka Phoebe Waller-Bridge.
Głównym złoczyńcą tym razem jest niejaki Voller grany przez Madsa Mikkelsena, poszukający tajemniczego artefaktu. Indiana Jones próbuje dotrzeć do artefaktu jako pierwszy. W imieniu Vollera działa też tajemniczy Klaber, w którego wcielił się Boyd Holbrook.
To, co powtarza się w krytycznych recenzjach, to zarzut, że choć Mangold pokazał przyzwoite rzemiosło w filmie, brakuje mu radości i finezji znanej z produkcji nakręconych przez Stevena Spielberga. Gwoli uczciwości należy przyznać, że sami aktorzy doczekali się pochwał od recenzentów - zwłaszcza Harrison Ford - ale według krytyków, nie uratowali filmu. W zgodnej opinii krytyków największą jego słabością jest zły scenariusz.
Zwykle najłaskawsze dla amerykańskich filmów "Variety" tym razem pisze o "nostalgii bez dreszczyku emocji i scenariuszowych bzdurach". Krytykuje jego wtórność, a nawet efekty cyfrowe, które miały być najmocniejszym punktem filmu, a ostatecznie są "zbyt grubymi nićmi szyte, i w efekcie widać szwy". I tak mająca być lokomotywą napędową filmu scena 20-minutowego prologu, z odmłodzonym cyfrowo Harrisonem Fordem, również nie doczekała się pochwał.
Mikołaj Barnera z BBC ocenia, że film jest tylko "przygnębiającym przypomnieniem, jak żywe były kiedyś przygody Indiany Jonesa". Z kolei Geoffrey Macnab z "The Independent" ocenia, że obraz ma zbyt wiele wątków, które nie przynoszą satysfakcjonującego rozwiązania, a w dodatku kolejne zwroty akcji okazują się być "wręcz nieprawdopodobne".
Najsurowsze jest bodaj "IndieWire". Zdaniem krytyka Davida Erlicha "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia" to nie tylko "kompletna strata czasu", ale także "przypomnienie, że niektóre relikty lepiej zostawić tam, gdzie ich miejsce".
Harrison Ford żegna się z rolą Jonesa
Przed kilkoma tygodniami 81-letni Harrison Ford ogłosił, że to ostatni jego występ w roli legendarnego archeologa, z którą związał się na 42 lata. Zapewne dlatego premierze filmu w Cannes towarzyszyły łzy wzruszenia aktora.
Spielberg rozpoczął serię "Indiana Jones" w 1981 roku filmem "Poszukiwacze zaginionej Arki", której historię współtworzył z nim George Lucas. Obaj stworzyli razem trzy sequele: "Indiana Jones i Świątynia Zagłady" w 1984 roku, "Indiana Jones i ostatnia krucjata" w 1989 roku oraz "Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki" w 2008 roku.
Ten ostatni film doczekał się złych recenzji, ale teraz w porównaniu z ocenami piątego obrazu z tej serii przywoływany jest jako przykład produkcji spełnionej.
Cztery filmy o przygodach Indiany Jonesa zarobiły do tej pory gigantyczną kwotę 1,2 miliarda dolarów i należy się spodziewać, że piąty pójdzie ich tropem, bez względu na recenzje i oceny krytyków. Ale wspominając ubiegłoroczne zachwyty po premierze w Cannes filmu "Top Gun: Maverick", który doczekał się kilku oscarowych nominacji, nie wydaje się, by obraz Mangolda miał na nie jakiekolwiek szanse.
Justyna Kobus
Źródło: "Variety", "IndieWire", "The Guardian", BBC
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA