Nieczęsto zdarza się, by debiutant pokonał film uznanego na świecie twórcy, w dodatku będący kandydatem do Oscara. Mieliśmy w Gdyni do czynienia z takim właśnie przypadkiem - nieznany debiutant Piotr Domalewski pokonał mistrzynię - Agnieszkę Holland. W dodatku zgarnął wszystkie nagrody pozaregulaminowe. Ale na 42. FPFF w Gdyni, miało miejsce jeszcze inne zjawisko - pierwsze skrzypce zagrały na nim kobiety.
O festiwalu, z takim zestawem filmów konkursowych marzyliśmy przez ostatnie ćwierć wieku. Nie powstydziłby się ich żaden z festiwali klasy A, a każda kolejna projekcja potwierdzała znakomitą kondycję polskiego kina. Co najbardziej cieszy - w większości bardzo młodych twórców, debiutantów, zaskakujących artystyczną dojrzałością. Pokoleniowa zmiana warty dokonała się już co prawda mniej więcej 3,4 lata temu, ale dopiero teraz młodzi wykazali się świetnym warsztatem i nieprawdopodobną różnorodnością. Przebili często odcinających kupony od wcześniejszych filmów dojrzałych filmowców z wielkimi sukcesami.
Ale na tym nie koniec przemian w naszym kinie. Bo - co chyba uszło uwadze większości obserwatorów - 42. FPFF w Gdyni był w dużej mierze festiwalem kobiet. I to w czasach, gdy na najważniejszych imprezach filmowych świata (Cannes, Wenecja) organizacje feministyczne regularnie protestują przeciw dominacji w konkursach mężczyzn, ba, nawet gorzej, przeciw niemal całkowitej nieobecności reżyserów - kobiet.
Co prawda najważniejsza nagroda imprezy - Złote Lwy, powędrowała do rąk mężczyzny, ale już druga co do ważności - Srebrne Lwy trafiła do kobiety - Joanny Kos-Krauze za przejmujący obraz "Ptaki śpiewają w Kigali", zrealizowany wraz ze zmarłym w 2014 roku mężem Krzysztofem Krauze. A dalej? Nagrodę za reżyserię przyznano Agnieszce Holland za film "Pokot", za najlepszy scenariusz nagrodzono reżyserkę filmu ''Wieża. Jasny dzień" Jagodę Szelc. I to także jej przypadła nagroda za najlepszy reżyserski debiut.
Jakby tego było mało, najlepszy debiut aktorski to również była rola kobieca - w tej kategorii wyróżniono niezwykle urodziwą Kamilę Kamińską, który ma wszelkie warunki, by zostać gwiazdą w iście hollywoodzkim stylu. W dodatku zagrała w filmie bardzo "amerykańskim" - w "Najlepszym" Łukasza Palkowskiego.
Czy jeszcze rok temu ktokolwiek spodziewał się takiego obrotu sprawy?
Głośna "Cicha noc"
"Jestem zachwycony tym wysypem filmów młodych, piekielnie zdolnych twórców, naprawdę mamy powód do radości" - mówił przewodniczący jury Jerzy Antczak, wręczając główną nagrodę. A przecież jeszcze nie tak dawno narzekaliśmy, że młodzi, polscy filmowcy nie są w stanie stworzyć własnego języka, zarzucaliśmy im psychologiczną miałkość i ucieczkę od rzeczywistości. Ale to już przeszłość.
O laureacie Złotych Lwów - reżyserze "Cichej nocy" Piotrze Domalewskim, do tej pory słyszeli wyłącznie gdańszczanie - jest aktorem tutejszego Teatru Wybrzeże, i krytycy - bo ma już na koncie mnóstwo obsypanych nagrodami filmów krótkometrażowych (ostatni "60 kilo" startował zresztą w Gdyni również w drugiej konkursowej sekcji - właśnie filmów krótkometrażowych). Od wczoraj reżysera zna cała Polska, i można mieć nadzieję, że gdy film trafi na zagraniczne festiwale, na tym się nie skończy.
Co stanowi o jego sile, o tym, że zgarnął nie tylko nagrodę główną, ale również wszystkie pozaregulaminowe: nagrodę dziennikarzy, sieci kin studyjnych, ponadto nagrodę jury młodych dla najlepszego filmu konkursu głównego, oraz statuetkę Don Kichota, czyli Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych. Warto też podkreślić, że Dawida Ogrodnika, odtwórcę głównej roli w filmie, uznano za najlepszego aktora pierwszoplanowego.
Wydaje się, że tajemnica sukcesu tkwi przede wszystkim w prawdzie i prostocie. Wielu ten obraz kojarzył się z kinem Smarzowskiego, ale to chyba nie do końca celny trop, bo u twórcy "Wesela" mamy do czynienia z brutalnością w wersji skrajnej, tutaj zaś sceny konfliktów, a nawet przemocy, łagodzi wpisana w obraz polskiej prowincji sielskość, i fakt, że bohaterowie stanowią kochająca się rodzinę, mimo wszystkich różnic. Już choćby to, że akcja rozgrywa się w wyjątkową noc - wigilię Bożego Narodzenia na to pracuje.
Potwierdza to też sam reżyser, który dziękując jurorom, dodał: "Dziękuję także mojej rodzinie, bo jej członkowie są współautorami scenariusza. W czym tkwi siła tego filmu? Może i z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, ale jednak się do tych zdjęć ustawiamy". Nie sposób za to nie zgodzić się, że mamy tu do czynienia "z polską Sieranevadą" (nawiązanie do głośnego obrazu rumuńskiego mistrza Cristiego Puiu).
Niewesoła prawda o rodzinie bohatera, jej wstydliwe tajemnice odkrywane są stopniowo, przez kolejne zdarzenia i rozmowy. Takie, jakie wszyscy prowadzimy w naszych domach, nierzadko coś udając, skrywając nasze prawdziwe intencje. Ale film Domalewskiego pokazujący polską rodzinę z warmińskiej prowincji, (równie dobrze, mógłby to być inny region), dotyka też z jakiegoś powodów porzuconego przez kino tematu emigracji za chlebem i jej konsekwencji, tego wszystkiego, co zawsze stoi za rozłąką. I czyni to w sposób przenikliwy.
I wreszcie rzecz ostatnia - sam będąc zawodowym aktorem, Domalewski doskonale rozumie, jak to jest gdy stoi się po tej drugiej stronie kamery. Nie poucza, zawierzył swoim aktorom, obsadził nie tylko gorące nazwiska, jak Ogrodnik czy Jakubik, ale i wyciągnął z filmowego niebytu zapomniane gwiazdy - Elżbietę Kępińską i Pawła Nowisza. W roli matki z kolei obsadził Agnieszkę Suchorę, kompletnie pomijaną przez kino. Stworzyła podobnie jak wszyscy członkowie ekipy głęboką, przejmującą rolę.
Cisza, która krzyczy
Druga do ważności nagroda -Srebrne Lwy przypadła Joannie Kos-Krauze za "Ptaki śpiewają w Kigali". Ten film, o którym szeroko pisaliśmy wielokrotnie, o życiu z traumą, po ludobójstwie w Rwandzie, reżyserka realizowała, sama będąc w traumatycznej sytuacji. Nad projektem przez lata pracowała wspólnie z mężem Krzysztofem Krauze, ale prace na planie musiała już dźwigać sama - Krzysztof spędził na nim tylko kilka dni, zmarł w 2014 roku. Film jest więc początkiem indywidualnej drogi reżyserki.
Punktem wyjścia projektu było opowiadanie Wojciecha Albińskiego, jednak, że po latach mieszkania w Afryce reżyserom wydało się zbyt naiwnym love story o białym mężczyźnie i ciemnoskórej kobiecie z zagładą w tle. Projekt zmienił się w historię dwóch kobiet - polskiej ornitolog i Rwandyjki z plemienia Tutsi, ocalałej z rzezi, którą Polka zabiera z sobą do kraju.
Joanna Krauze mówi, że było oczywistym dla niej i męża, iż rekonstrukcja scen ludobójstwa byłaby nadużyciem. Nie widzimy ich w filmie. Twórców bardziej interesuje jego wpływ na dalsze życie kobiet. W filmie wszystko dzieje się na poziomie emocjonalnym, w sferze duchowości. Ale "Ptaki..." to nie tylko opowieść o wydarzeniach w Rwandzie, ale uniwersalna historia. "Ludobójstwo nigdy nie jest aktem spontanicznym. Trzeba na nie pokolenie przygotować. Doszliśmy do wniosku z Krzysztofem, że ono zawsze zaczyna się od słów. Gdy ktoś ci mówi, że nie jesteś prawdziwym Rwandyjczykiem, albo prawdziwym Polakiem. Tak ten proces się zaczyna" - mówiła na konferencji reżyserka. Podkreślała też, że żyjąc w kraju, w którym zdarzył się Holocaust, mamy obowiązek o nim mówić.
Ten film opowiedziany w niezwykle oszczędny sposób, pozbawiony nawet muzyki. Jego minimalizm wręcz zaskakuje, a zarazem robi przejmujące wrażenie. Obraz nagrodzono także za najlepsze pierwszoplanowe kreacje kobiece - dla Jowity Budnik - ulubionej aktorki Krauzów i Eliane Umuhire. Wcześniej aktorki odebrały też nagrody w Karlowych Warach. Obie stworzyły przejmujące kreacje. Umuhire jest pierwszą rwandyjską aktorką uhonorowaną tak prestiżowymi nagrodami.
Zainteresowanie obrazem Krauzów jest gigantyczne. Do końca roku pojawi się na festiwalach niemal we wszystkich rejonach świata -poczynając od krajów europejskich, (m.in. na prestiżowym festiwalu w Londynie), poprzez Daleki Wschód i oczywiście Afrykę. W sumie ma zaplanowane ok. 70 pokazów na ekranach świata. Rwandyjczycy bardzo chcieli by ten film powstał. Dotychczasowe produkcje o tej tragedii, jak choćby "Hotel Rwanda" były realizowane z punktu widzenia Amerykanów i w większości, jak wspomniany tytuł są kompletnie nieprawdziwe, zakłamane. Także na tym polega wyjątkowość "Ptaków..." - pokazuje bowiem dramat Rwandajczyków z ich perspektywy.
Gala manifestów
Wielkim odkryciem festiwalu okrzyknięto reżyserkę "Wieży. Jasnego dnia", która wyjechała z Gdyni z nagrodami za debiut reżyserski i za najlepszy scenariusz. Jagoda Szelc nakręciła mocno awangardowe dzieło, niełatwe w odbiorze, wieloznaczne, a zarazem fascynujące. Jego fundamentem jest tajemnica, mimo że opowieść zaczyna się całkiem realistycznie.
Dziewczynka szykuje się do pierwszej komunii w miejscowym kościółku. Pyta mamę (która nie jest jej biologiczną matką), po co w ogóle ta komunia. Odkrywa, że tego nie wie nawet ksiądz. Podczas mszy kapłan gubi się kompletnie. Świętość sakramentu znika, a reżyserka zaczyna prowadzić z widzami rodzaj gry. Miesza szyki, nawet straszy. Obserwujemy świat trochę jak z "Melancholii" Larsa von Triera, zwiastującej jego koniec. Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z wielką indywidualnością reżyserską, która pójdzie własną, osobną drogą.
Szelc odbierając nagrodę podkreśliła zresztą aluzyjnie konieczność twórczej swobody i jej wagę. Zresztą nie ona jedna podczas tej gali.
Agnieszka Holland nagrodzona wraz z córką Katarzyną Adamik za reżyserię znanego już doskonale "Pokotu", napisała w liście (Holland nie mogła osobiście odebrać narody), że wolność artystyczna to wielka wartość, o którą zwłaszcza dzisiaj, gdy jest zagrożona, należy walczyć.
Joanna Kos-Krauze zaapelowała wprost: "Nie dzielcie nas, wiemy, co robimy. Kultura jest w świetnej formie, zostawcie ją w spokoju". Nagrodę odbierała ze znaczkiem Kultury Niepodległej przypiętym do żakietu, poprosiła również o podzielenie nagrody pieniężnej na dwie części i przekazanie połowy na ten w założeniu apolityczny ruch, a drugiej na Gildię Reżyserów.
Również podczas festiwalu w trakcie kuluarowych rozmów i środowiskowych spotkań wyrażano obawy o to, by nie była to "ostatnia taka Gdynia". Zważywszy na wysoki poziom tegorocznego festiwalu byłaby to ogromna strata.
"Tajemnica sukcesu polskiego kina zawsze polegała na tym, że była to kinematografia środowiska filmowego, a nie kinematografia rządowa'' - podkreślał już pod koniec życia Andrzej Wajda w wywiadzie jakiego udzielił Tadeuszowi Sobolewskiemu.
PEŁNA LISTA NAGRÓD:
Złote Lwy dla najlepszego filmu - "Cicha noc", reż. Piotr Domalewski
Srebrne Lwy - "Ptaki śpiewają w Kigali", reż. Krzysztof Krauze, Joanna Kos-Krauze
Nagroda za najlepszy scenariusz - Jagoda Szelc ("Wieża. Jasny dzień")
Nagroda za najlepszą reżyserię - Agnieszka Holland i Katarzyna Adamik ("Pokot")
Nagroda za najlepszą główną rolę kobiecą - Eliane Umuhire i Jowita Budnik ("Ptaki śpiewają w Kigali")
Nagroda za najlepszą główną rolę męską - Dawid Ogrodnik ("Cicha noc")
Nagroda za najlepsze zdjęcia - Lennert Hillege ("Pomiędzy słowami")
Nagroda za najlepszą drugoplanową rolę kobiecą - Magdalena Popławska ("Atak paniki")
Nagroda za najlepszą drugoplanową rolę męską - Łukasz Simlat ("Amok")
Nagroda za najlepszy dźwięk - Mirosław Makowski, Jan Schermer i Maciej Pawłowski ("Pomiędzy słowami")
Nagroda za najlepszy montaż - Katarzyna Leśniak ("Ptaki śpiewają w Kigali")
Nagroda za najlepszą charakteryzację - Janusz Kaleja ("Pokot")
Nagroda za najlepsze kostiumy - Agata Culak ("Zgoda")
Nagroda za najlepszą muzykę - Sandro di Stefano ("Człowiek z magicznym pudełkiem")
Nagroda za najlepszą scenografię - Marek Warszewski ("Najlepszy")
Nagroda za najlepszy debiut reżyserski - Jagoda Szelc ("Wieża. Jasny dzień")
Nagroda za profesjonalny debiut aktorski - Kamila Kamińska ("Najlepszy")
Złoty Pazur dla najlepszego filmu Konkursu Inne Spojrzenie - "Photon", reż. Norman Leto
Nagroda dla najlepszego filmu krótkometrażowego - "Nic nowego pod słońcem", reż. Damian Kocur)
Nagroda publiczności - "Najlepszy", reż. Łukasz Palkowski
Nagroda Platynowe Lwy w uznaniu za całokształt dorobku artystycznego - Jerzy Gruza
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl