Uchodzi za największego amanta w historii kina. Największą sławę przyniosły mu role w "Rzymskich wakacjach" u boku Audrey Hepburn i w dramacie prawniczym "Zabić drozda", za rolę w którym otrzymał Oscara. 100 lat temu - 5 kwietnia 1916 roku urodził się Gregory Peck.
"Mógł mieć każda kobietę na świecie, a pozostał wierny przez pół wieku tej jedynej- ukochanej żonie Veronique. Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy - na planie 'Śniegów Kilimandżaro', pomyślałam: przesadziłeś Boże, jak można stworzyć faceta z takim wyglądem"? - opowiada w swojej biografii Ava Gardner najbliższa przyjaciółka Pecka przez lata i przyznaje, że sama również próbowała go uwieść. Bezskutecznie.
Pięciokrotnie nominowany do Oscara, złotą statuetkę odebrał u szczytu swojej kariery w 1962 r. - za rolę w świetnej adaptacji powieści Harper Lee "Zabić drozda".
Z Central Parku ku sławie
Eldred Gregory Peck urodził się 5 kwietnia 1916 roku w San Diego, w Kalifornii. Ojciec - pół Anglik, pół Irlandczyk był aptekarzem i farmaceutą, a mama Szkotką. Rodzice byli gorliwymi katolikami i przyszły gwiazdor także przez całe życie podkreślał, jak wielką rolę wiara odegrała w jego życiu.
Jako młody chłopak w ogóle nie myślał o aktorstwie. Po rozwodzie rodziców trafił do szkoły katolickiej w Los Angeles, słynącej z niemal wojskowej dyscypliny. Pierwsze doświadczenia aktorskie zbierał w trupie teatralnej. Wkrótce trafił do University of California w Berkeley, gdzie studiował najpierw medycynę, którą porzucił, a potem angielską literaturę.
Jego rewelacyjne warunki fizyczne - ponad 190 cm wzrostu i niezwykła uroda sprawiły, że zainteresował się nim dyrektor uniwersyteckiego teatru, dzięki czemu Gregory non stop w nim grał. "To było jedno z najważniejszych doświadczeń w moim życiu. Berkeley mnie obudziło do życia i uczyniło ze mnie człowieka" - wspominał po latach.
Po otrzymaniu dyplomu wyższej uczelni, w 1939 r. Peck wyruszył do Nowego Jorku, ze 160 dolarami w kieszeni, uczyć się aktorstwa. Pozbył się "Eldreda" z nazwiska i stał się "Gregorym Peckiem". Trafił do amerykańskiego nauczyciela gry aktorskiej, słynnego Stanforda Meisnera.
Płacił za lekcje, choć nie miał środków na życie. Zdarzało się, że nocował w Central Parku, pod gołym niebem. Występował w drobnych produkcjach, gdzie wynagrodzeniem było wyżywienie i nocleg. Gdy USA włączyło się do wojny, planował zaciągnąć się do armii, ale na przeszkodzie stanął uraz kręgosłupa.
Pierwsza "prawdziwa rola"
Był rok 1943, gdy 27-letni Gregory Peck dostał pierwszą "prawdziwą" rolę filmową (w "Dniach chwały"). Już druga - w filmie "Klucze do nieba" - przyniosła mu pierwszą z 5 nominacji do Oscara. Rok później wystąpił w "Urzeczonej" Alfreda Hitchcocka, u boku Ingrid Bergman. Kolejną wielką produkcją, w którą zaangażowano był słynny western "Pojedynek w słońcu", gdzie w końcu zagrał drania. Był popularny, ale sława przyszła wraz z rolą w "Dżentelmeńskiej umowie", pierwszym hollywoodzkim filmie o antysemityzmie w reżyserii Eli Kazana.
Stał się rozchwytywanym, uwielbianym zwłaszcza przez kobiety gwiazdorem. Słynny William Wyler kompletując obsadę do "Rzymskich wakacji" od razu myślał o nim, jako odtwórcy roli dziennikarza, zakochującego się w księżniczce, o której ma napisać reportaż. Miał przywilej wyboru aktorki i obejrzawszy zdjęcia próbne natychmiast wskazał na Audrey. Film ten Amerykański Instytut Filmowy uznał za najlepszą komedię romantyczną w historii kina i obojgu zapewnił nieśmiertelność.
Miłość, Oscar i filantropia
"Rzymskie wakacje" zrobiły furorę ale rola życia miała przyjść wraz z filmem "Zabić drozda". Był już wtedy ulubieńcem Amerykanów, okrzyknięty najpiękniejszym mężczyzną ekranu. Rozpadło się jego pierwsze małżeństwo, ale kobieta życia też miała się dopiero pojawić. W 1955 r. poznał piękną córkę francuskiej pisarki i architekta - dziennikarkę Veronique Passani, która przyjechała, by zrobić z nim wywiad. Została już na zawsze w jego życiu. Pobrali się w 1955 r. i stali nierozłączni. Aż do śmierci Pecka w 2003 roku, przez 48 lat ciesząc się statusem najszczęśliwszej pary w Hollywood.
W 1962 r. na ekrany kin trafił film "Zabić drozda", adaptacja nagrodzonej Pulitzerem powieści Harper Lee. Historia skromnego adwokata z Alabamy, samotnie wychowującego 2 dzieci, który zostaje obrońcą czarnoskórego, oskarżonego o zgwałcenie białej kobiety, przyniosła Peckowi zasłużonego Oscara.
Ta właśnie rola zapewniła mu szczególne miejsce w historii kina: American Film Institute uznał prawnika Atticusa Fincha, jego filmową postać, za najważniejszego bohatera w historii kina. Wyprzedził on m.in. Indianę Jonesa oraz - uwaga - Jamesa Bonda. Sam Peck tę rolę też cenił najbardziej.
Koniec lat 60. i 70. nie był już tak dobry dla aktora. Owszem grał dużo, ale nie były to już filmy tak wybitne. Wyjątkiem był świetny, kultowy dziś thriller Richarda Donnera "Omen", opowiadający historię dyplomaty i jego żony, którzy adoptują dziecko, nie wiedząc, że podmieniono je w szpitalu.
Peck, zdeklarowany demokrata, w tym czasie coraz bardziej angażował się też w politykę. W 1970 r. mówiono nawet o jego szansach w wyścigu do fotela gubernatora Kalifornii. Jednak ostatecznie nie wystartował.
Ostatnią dużą rolę w kinie zagrał u boku Jane Fondy w 1989 r. w "Starym Gringo", inspirowanym powieścią Carlosa Fuentesa. Film otrzymał Oscara dla najlepszego obrazu zagranicznego. Potem pojawił się jeszcze już w niedużej roli w remake'u "Przylądku strachu" tym razem w reżyserii Martina Scorsese.
Wkrótce wycofał się z kina, zajął wykładami i wykorzystując swój status gwiazdy działalnością pro publico bono. Był współzałożycielem Amerykańskiego Instytutu Filmowego i jego pierwszym przewodniczącym. W latach 1967-1970 pełnił też funkcję przewodniczącego przyznającej Oscary Amerykańskiej Akademii Filmowej. Odebrał od prezydenta Medal Wolności, najwyższe amerykańskie odznaczenie państwowe za działalność społeczną. Cenił go sobie bardziej niż Oscara.
Jego życie prywatne nigdy nie stało się pożywką dla mediów. W dniu śmierci Gregory'ego Pecka - 12 czerwca 2003 r. - amerykańskie stacje telewizyjne przerwały nadawanie programów, by poinformować o odejściu legendy światowego kina.
- Wraz z jego odejściem skończyła się nieodwołalnie złota era Hollywoodu - powiedział dziennikarz CNN. "Odszedł ostatni taki amant" - napisał "The Hollywood Reporter".
Autor: Justyna Kobus/kk / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Studio / Wikipedia (public domain)