Wiem, że dziś debiutują przeważnie młodzi ludzie, mający po osiemnaście albo po dwadzieścia lat. Część z nich robi rap o rzeczach, o których ja niekoniecznie mam jakiekolwiek pojęcie - przyznaje Jakub Skorupa w rozmowie z tvn24.pl. - Najtrudniej było zacząć i dopuścić do siebie myśl, że to tędy; że bez względu na to, czy mi się uda, czy nie, chcę zacząć realizować głęboko skryte we mnie marzenie. Stanąć przed mikrofonem, wykonując swoje piosenki - dodaje artysta.
Jakub Skorupa urodził się w 1986 roku na Śląsku, chociaż jak mówi, nie do końca czuje się Ślązakiem. Po trzydziestce wyjechał do Londynu, gdzie dostał "pracę marzeń". Rzucił ją jednak po około roku, gdy zrozumiał, że to nie jest jego droga. Jeszcze zanim złożył wypowiedzenie, po cichu ćwiczył na gitarze, poszedł na pierwsze lekcje śpiewu, zaczął też pisać, w znacznej mierze o czasach dorastania. Kiedy pierwsze nagrania zaczął wysyłać do wydawnictw muzycznych, nawet nie dostawał odpowiedzi. Postanowił więc samodzielnie opublikować swój pierwszy utwór. Po nim to wydawcy zaczęli pisać do niego.
Debiutancki album Jakuba Skorupy pod tytułem "Zeszyt pierwszy" ukazał się 11 marca 2022 roku. Z niego pochodzą między innymi piosenki "Pociągi towarowe", "Wypowiedzenie z korpo" czy "Barbórka". W rozmowie z Esterą Prugar 36-letni artysta opowiedział o tym, jak to jest zaczynać od nowa po trzydziestce, co jest w tym najtrudniejsze, a co najciekawsze, i dlaczego w wywiadach często pytany jest o to, czy tęskni za latami dziewięćdziesiątymi.
Estera Prugar: W jednej ze swoich piosenek napisałeś: "słucham Kazika, Nirvany, The Doors, rodzice kłócą się od świąt". Idąc tym tropem, pomyślałam, że zapytam cię o te najsławniejsze "12 groszy" lat dziewięćdziesiątych: pierwszy grosik dla...?
Jakub Skorupa: Dużo tego jest, ale niech pierwszy będzie dla mnie. Za te lata.
Cztery lata temu wróciłeś z Londynu do Polski.
Tak, mieszkałem tam od 2017 do 2018 roku.
I wszystko się zmieniło?
Zupełnie. To był czas, kiedy z muzyką i z moimi marzeniami jeszcze się mocno "kitrałem". Wynająłem salę prób należącą do szkoły wokalnej, gdzie ćwiczyłem grę na gitarze, a po dwóch weekendach postanowiłem się zapisać na zajęcia emisji głosu do gościa, który wyglądał jak J.K. Simmons w filmie "Whiplash". Pomyślałem, że gdyby miało się okazać, że nie powinienem tego robić, on mi to powie od razu. Ale okazało się, że mogę próbować dalej. Już wtedy pisałem też swoje teksty, właściwie wróciłem do tego.
Londyn to miasto, w którym kultura muzyczna jest wszechobecna, i chyba to wszystko jakoś we mnie zagrało. Może w ogóle potrzebowałem wyjazdu, aby móc spojrzeć na swoje życie z dystansu? Pozwolił mi zrozumieć, że nie tędy droga. Doszedłem do wniosku, że muza musi być w moim życiu obecna, że pisanie jest dla mnie bardzo ważne. Nie miałem wtedy pojęcia, dokąd mnie to zaprowadzi, a dziś spotykamy się chwilę po koncercie zagranym przeze mnie i mój zespół na żywo w Radiu 357. Dla mnie to cały czas jest kosmos.
Co robiłeś w Londynie?
Animowałem grafiki, jestem z zawodu animatorem. Zresztą cały czas się tym zajmuję, ale odstawiłem w kąt wyobrażenie, co oznacza sukces w tej branży. Zostawiłem za sobą pracę w bardzo dużej firmie, która w pewnym sensie była zawodowym spełnieniem marzeń. Zdałem sobie jednak sprawę, że to po prostu nie jest droga dla mnie. Oczywiście nie utrzymuję się jeszcze w pełni z muzyki, ale wiem, że cokolwiek by się działo, ona zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu.
Będąc w Londynie, napisałem trzy albo cztery piosenki po angielsku. Któregoś dnia wziąłem wolne z pracy i poszedłem do jednej z knajp w Soho na wieczór "open mic" (otwarty mikrofon - red.). Miałem wtedy chyba 31 lat. Pomyślałem: dobra, nic złego mi się nie stanie, najwyżej spalę się na scenie, ale chcę to zrobić. Pamiętam długą kolejkę Brytyjczyków, którzy także chcieli wystąpić. Stanąłem z nimi, zapisałem się i ostatecznie zaśpiewałem, mimo mojej łamanej angielszczyzny. To był pierwszy naprawdę duży krok.
Londyn dał mi te pierwsze doświadczenia, pokazał, że jestem w stanie wykonać ten krok, wyjść na scenę i odezwać się do ludzi. Dla mnie to cały czas są małe kroczki, jeden po drugim. Trochę jak kot, który wychodzi na śnieg i sprawdza łapą, czy uda mu się przejść. Różnica jest tylko taka, że koty chyba niespecjalnie lubią śnieg, a ja lubię tę swoją ścieżkę.
Bałeś się tak dużej zmiany?
Nie wydaje mi się. To chyba była bardziej ciekawość, choć oczywiście strach gdzieś tam się przewija. Ale tu chodzi bardziej o działanie pomimo strachu. On był we mnie bardziej obecny wcześniej, zanim podjąłem decyzję.
Co było najtrudniejsze?
Najtrudniej było zacząć, dopuścić do siebie myśl, że to tędy, że bez względu na to, czy mi się uda, czy nie, chcę zacząć realizować głęboko skryte we mnie marzenie. Stanąć przed mikrofonem, wykonując swoje piosenki. Postanowienie, że chcę za tym marzeniem podążać, było najtrudniejsze. Później okazało się, że każdy kolejny krok – choć może być stresujący, bo zdarza się i trema, i zwątpienie – był łatwiejszy, ponieważ pojawili się też ludzie, którzy mi ułatwiali tę podróż.
Jeszcze półtora roku temu nie znałem nawet Kuby Dąbrowskiego, z którym stworzyliśmy wspólnie cały album. Kuba był jedną z pierwszych osób spoza mojego otoczenia, które powiedziały: zróbmy to, bez względu na wszystko. A wtedy jeszcze nie było żadnego kontraktu z wytwórnią. Chcieliśmy po prostu nagrać album i wrzucić go do sieci, bo wzajemnie się nakręcaliśmy, i to było coś fenomenalnego. Podobnie jest z muzykami w moim zespole – dwójka z nich to ludzie bardzo mi bliscy, którzy są w moim życiu już od jakiegoś czasu, ale naszego perkusistę Darka Golę poznałem rok temu. Od tego czasu zagraliśmy wspólnie kilkanaście koncertów, dobrze się dogadujemy. Stał się jedną z tych osób, które pomagają mi stawiać następne kroki.
"Zeszyt pierwszy" to płyta, na którą można spojrzeć trochę jak na twój pamiętnik?
Wydaje mi się, że pisząc te piosenki, porządkowałem w sobie sprawy, które wymagały we mnie uporządkowania. Ten proces zaczął zachodzić we mnie już wcześniej, ale piosenki są postawieniem kropki nad i – nad całym tym okresem pracy nad sobą, zaglądania do środka, sprawdzania, co we mnie jest, czego chcę i kim jestem.
Właściwie wszystkie teksty na ten album powstały w ostatnich dwóch, może trzech latach, więc to też nie jest zeszyt zapisywany przez całe moje życie, ale raczej opis tego życia przez ostatnich 36 miesięcy, nie przez 36 lat. Chociaż może wyciąłbym z tego ubiegły rok. To już był moment nagrywania płyty, więc wtedy skupiałem się raczej na pisaniu nowych rzeczy, bo album tekstowo był już gotowy.
Dorastałeś na Śląsku, który jest ważnym tematem twoich tekstów. Dzisiaj czujesz się Ślązakiem?
W sensie etnicznym w ogóle nie czuję się Ślązakiem, bo nie pochodzę ze śląskiej rodziny. Nie posiadam tej tożsamości, którą mają ludzie, których rodziny wzrastały tam z pokolenia na pokolenie. Są takie osoby, jak np. Szczepan Twardoch, które opisują ten rejon z bardzo śląskiej perspektywy, ale ta perspektywa jest zupełnie inna niż moja.
Ja jestem dzieckiem ludzi, którzy przyjechali na Śląsk w latach siedemdziesiątych do pracy. Tak naprawdę dopiero stosunkowo niedawno zacząłem odkrywać, jak to się stało, że się tam znalazłem. Pomógł mi wyjazd do Londynu. Wtedy zrozumiałem, że tak jak ja przez krótki czas byłem emigrantem, tak moi rodzice trochę podobnie czuli się na Śląsku, kiedy tam przyjechali. Z tą różnicą, że oni w tym obcym dla siebie rejonie zostali. Ojciec opowiadał mi, że kiedy zatrudnił się w kopalni, to nawet niewiele rozumiał z tego, co mówili jego koledzy. Nie znał gwary, nie mówił po niemiecku, więc na pewno nie było mu łatwo.
Dlatego patrzę na Śląsk w sposób dwojaki. Z jednej strony jako osoba, która spędziła tam sporą część życia, a z drugiej – przez to, że nie mam tam korzeni – czasami czuję się jak turysta.
Mimo to z Londynu wróciłeś właśnie tam.
Wydaje mi się, że w jakiś sposób się ze Śląskiem oswoiłem. Poza tym jest to rejon, który bardzo się zmienił, przynajmniej miasto, w którym dziś mieszkam, czyli Gliwice. To miejsce cały czas dynamicznie się rozwija i stanowi idealny kompromis pomiędzy małym i dużym miastem. Czuję się tam dobrze. Wprawdzie smog zimą robi swoje, ale to niestety dotyczy chyba całej Polski.
Porządkowanie spraw w piosenkach przenosiło się na twoje życie w jakiejś autoterapeutycznej formie?
Czasami tak, na pewno w kilku kwestiach tak było. Często moje piosenki stały się też okazją do rozmów z osobami z mojego otoczenia. Przy okazji "Pociągów towarowych" rozmawiałem z moim ojcem o tym, jakim doświadczeniem była dla niego praca w kopalni. A przy okazji "Barbórki" wielokrotnie rozmawiałem z moimi znajomymi ze Śląska, którzy tak samo jak ja obserwowali to mocno zakrapiane alkoholem święto z perspektywy dziecka. Po jednej z piosenek odzywały się do mnie byłe dziewczyny z pytaniem, czy to o nich napisałem. Działy się różne rzeczy, nie ma tu jednoznacznych odpowiedzi.
"Barbórka" wywarła na mnie chyba najmocniejsze wrażenie. Myślę, że zadziałał w tym przypadku również obraz, który jest momentami brutalnie szczery, ale jednocześnie kończy się jakąś nadzieją, że z każdego środowiska można się wyrwać.
Ten teledysk jest dla mnie niesamowicie istotny i faktycznie jest inny niż pozostałe. Poświęciliśmy na niego większość budżetu, jaki miałem na klipy, ale uważam, że było warto. Niesamowite móc obserwować, jak moja piosenka, dzięki teledyskowi, zyskuje kolejne warstwy znaczeń, bo została zinterpretowana przez inne osoby, w tym przypadku przez Wojtka Chowańca i Patryka Majchrzaka. Oni przetworzyli ten utwór przez własną wrażliwość. Jestem też ogromnie wdzięczny Karolowi Papele, który gra ze mną w zespole i wyprodukował ten klip. Wszystko wydarzyło się w dość wąskim gronie, ale efekt przerósł nasze oczekiwania.
A co do nadziei, o której powiedziałaś, to rzeczywiście, zakończenie miało być wskazówką, że cokolwiek obserwowaliśmy i czegokolwiek doświadczyliśmy w dzieciństwie, niekoniecznie musi kończyć się ciemnością. Wydaje mi się, że jesteśmy w stanie wyjść i zostawiać to, co złe, za sobą. Choć może najpierw warto tam pozaglądać i szczerze powiedzieć sobie o tym, co tam było.
Zastanawiałeś się, co będzie, jeśli ci się nie uda?
Wiesz co? Gdyby się nie udało, to przynajmniej będę mógł sobie powiedzieć, że spróbowałem. Moją motywacją było to, że – jeśli dożyję sędziwego wieku – mając 70 czy 80 lat, będę mógł spojrzeć wstecz na swoje życie i powiedzieć "przynajmniej spróbowałem". Gdybym tego nie zrobił, to nic by się nie wydarzyło. A tak, to już udało mi się zrobić parę kroków, i to jest najważniejsze.
podpaliłem swoją przeszłość bo nie mogłem już spać zapisałem jeden zeszyt i poszedłem z tym w świat tu zaczynam moją podróż wagon pkp wars katowice warszawa potem berlin i mars
Wypowiedzenie z korpo naprawdę napisałeś wierszem?
Ta piosenka powstała parę miesięcy po powrocie z Londynu do Polski i jest moim prywatnym manifestem, a jednocześnie podsumowuje to, co się w tamtym momencie mojego życia wydarzyło. Samo wypowiedzenie było napisane po angielsku, bardzo formalnym językiem. Natomiast podróż, którą opisałem w "Wypowiedzeniu z korpo", czyli "Katowice – Warszawa, potem Berlin i Mars", faktycznie odbyłem. Oczywiście, poza Marsem, bo on jest metaforą jednej z atlantyckich wysp, której krajobraz był lekko marsjański.
W każdym razie, siedząc w WARS-ie, na trasie Katowice – Warszawa, pisałem tę piosenkę i myślałem o wszystkim, co się wydarzyło. Zdałem sobie sprawę z tego, że podjąłem bardzo ważną decyzję. Ten utwór ma mi przypominać, że cokolwiek by się działo, wypowiedzenie już napisałem.
Od czasu tamtej podróży dokończyłeś pisać materiał, nagrałeś płytę, podpisałeś kontrakt z wytwórnią, która ją wydała. Miałeś taki moment, żeby zatrzymać się i przemyśleć tę część wydarzeń, którą zapoczątkowała decyzja o wypowiedzeniu?
Nie jest to łatwe, bo wszystko dociera do mnie z dużym opóźnieniem. Czasem mam luźniejszy moment, wstaję rano, robię kawę, patrzę przez okno i wtedy pojawia się myśl: to się dzieje naprawdę. Z perspektywy ludzi, którzy mają na koncie więcej sukcesów, to może być bardzo mało, ale dla mnie, dla Jakuba Skorupy, to naprawdę jest przewrócenie życia do góry nogami. Mam szansę przeżywać coś absolutnie bezcennego i cokolwiek wydarzy się dalej, zawsze będę mógł sobie powiedzieć, że wszedłem do tej głębokiej, zimnej wody i chociaż kawałek przepłynąłem.
Pamiętasz dzień, w którym opublikowałeś "Pociągi towarowe"?
To był przedziwny czas. Nagle zacząłem dostawać wiadomości od osób, które przesłuchały utwór i pisały do mnie, że ta piosenka coś dla nich znaczy. Zaczęły też pisać do mnie osoby z branży muzycznej z pytaniami, czy mam więcej piosenek i czy mógłbym im podać swój numer, bo chcieliby ze mną porozmawiać. To wszystko stało się zaledwie w kilka dni po publikacji "Pociągów".
Wtedy zupełnie nie zastanawiałem się nad reakcjami bliskich czy znajomych. Kluczowe było, że naprawdę chciałem zrobić to dla siebie. Po ukazaniu się "Pociągów" trudno było oddzielić to, co zaczęło się dziać w szerszym świecie, od najbliższego otoczenia, ponieważ piosenka zaczęła pojawiać się w stacjach radiowych i te reakcje się mieszały. A ja naprawdę totalnie miałem gdzieś, kto i co sobie pomyśli.
siedzimy na ławce a słońce nam gaśnie myślę życie jest słodkie i gorzkie i kwaśne niejeden kolega miał dziadka w Wehrmachcie każdy ma swoją traumę jak mój ojciec kopalnię
To ty zadzwoniłeś do taty, żeby go uprzedzić, czy to tata do ciebie, już po publikacji?
Najpierw puściłem mu ten numer przedpremierowo i powiedziałem, że będzie fragment o kopalni, a piosenka ukaże się w internecie. Ale mój ojciec jest bardzo wspierający – w tej chwili to chyba mój największy fan, co jest urocze. Wiem, że potrafi wejść do sklepu obuwniczego i zapytać ekspedientkę, czy zna twórczość Jakuba Skorupy, po czym pyta o komputer i mówi, co powinna wpisać, żeby móc mnie posłuchać. A na sam koniec dodaje: ten gość to mój syn.
Musi być bardzo dumny.
Jest, i to jest świetne.
A jak to jest być debiutantem po trzydziestce?
Oczywiście wiem, że dziś debiutują przeważnie młodzi ludzie, mający po 18 albo po 20 lat. Część z nich robi rap o rzeczach, o których ja niekoniecznie mam jakiekolwiek pojęcie. Dla mnie czas po trzydziestce jest tym okresem, kiedy czuję, że mam bardziej poukładane życie niż wcześniej, co oznacza, że lepiej wiem, czego chcę, a czego nie chcę, i czego zaczęło mi brakować. Wiele osób mówi mi, że widzi w tym sens, patrząc na moje piosenki i ich treść, bo może potrzebowałem czasu, aby napisać je w taki, a nie w inny sposób. I z tym się zgadzam. Musiałem mieć 33 lata, żeby móc napisać piosenkę pod tym tytułem.
Na pewno jest to też przedziwne uczucie w związku z tym, jak wygląda życie wielu moich znajomych. Często od wielu lat pracują w tych samych firmach, a ja nagle stwierdziłem, że sprawdzę, czy może się dla mnie jeszcze wydarzyć coś innego. Ale wydaje mi się, że bycie po trzydziestce dało mi też pewien komfort. Z jednej strony ryzykuję, z drugiej nie obawiam się, że kładę wszystko na tej szali.
Ja uważam, że trzydziestka jest znacznie lepsza od dwudziestki.
Tak! Po trzydziestce jest super.
Wydaje mi się, że to jest coś, co dzisiejszych trzydziestolatków może urzekać w twoich tekstach. Opowiadasz historie, które znamy, w których sami braliśmy udział, bo to było również nasze dzieciństwo i dorastanie.
Na pewno jest to opowieść z życia trzydziestoletniego Jakuba Skorupy, a teraz dowiaduję się, że ludzie w moim i podobnym do mojego wieku faktycznie mają podobne przemyślenia. Rzeczywiście dostaję wiadomości od obcych osób, które piszą, że też zastanawiają się nad tym, czy może nie zostawić pracy, za którą nie przepadają, że chcieliby zacząć robić coś innego. I nagle piosenka "Wypowiedzenie z korpo" staje się dla nich motywacją do podjęcia takiego działania.
W wieku 30 lat dochodzimy do pewnego miejsca i mamy okazję zastanowić się, czy aby na pewno jest to miejsce, w którym chcieliśmy być, czy znaleźliśmy się w nim, bo w taki sposób zostaliśmy ukształtowani przez system, w którym funkcjonujemy. Wychowanie i edukacja mają na nas ogromny wpływ, a my dorastaliśmy w specyficznym czasie przemian. Jeśli kończyliśmy szkołę lub studia w latach dwutysięcznych, to również znaleźliśmy się w czasie, gdzie ta przysłowiowa praca w korpo była jedynym sposobem, aby móc w Polsce godziwie żyć. Dziś tych możliwości jest więcej. Internet otwiera przed nami świat, jest miejscem, z którego można czerpać inspiracje i pomysły. Łatwiej też znaleźć osoby, które mają podobne doświadczenia do naszych i można z nimi o tym porozmawiać. Kiedyś to było trudniejsze.
Często podczas wywiadów jestem pytany, czy tęsknię za latami dziewięćdziesiątymi. Nie, ja się po prostu wtedy wychowałem i ten czas mocno mnie ukształtował. Żyliśmy w kraju, w którym szalała bardzo dziwna wersja kapitalizmu, często brutalna. Ale był to też okres, kiedy dzieciaki w końcu miały dostęp do fajnych rzeczy z szerokiego świata. Pamiętam pierwsze kafejki internetowe, gdzie płaciłem pięć złotych i przez godzinę mogłem przeglądać stronę mojego ówczesnego ulubionego zespołu ze Stanów. To było magiczne. Ktoś, kto dorastał w czasach, gdy ten internet już po prostu jest, nie zrozumie tego. Prawie każdy ma teraz stałe łącze i dostęp do sieci w telefonie. Na pewno lata dziewięćdziesiąte były specyficzne. Gdybym mógł komuś pokazać życie w tamtym okresie, wybrałbym te momenty "analogowe".
Czyli jakie?
Na przykład to, że aby do kogoś zadzwonić, trzeba go było najpierw zastać w domu. Mam wrażenie, że tamto życie było znacznie bardziej powolne od dzisiejszego, ale to wcale nie oznacza, że było lepsze. Było inne. Nie mam w sobie głębokiej tęsknoty za tamtymi latami, po prostu się do nich odnoszę, bo to był dla mnie istotny czas dorastania.
A dwunasty grosz na końcu przeznaczysz dla...?
Dla mnie z przyszłości. Jestem bardzo ciekaw, kim będę za jakiś czas i co się wydarzy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Filip Skrońc