Po ciężkim, dość ambitnym graniu w O.N.A, które było komercyjne, jednocześnie będąc niekomercyjnym, gdy wróciliśmy do Kombii, kilka osób pewnie uważało, że popełniliśmy błąd - mówi Grzegorz Skawiński w rozmowie z portalem tvn24.pl. - Jest paru malkontentów, którzy nie potrafią znaleźć swojego miejsca w życiu i wkładają innych do różnych szufladek, ale z drugiej strony jest życie, które to wszystko weryfikuje - dodaje Waldemar Tkaczyk.
Po raz pierwszy jako Kombi pojawili się na estradzie w 1976 roku. Koledzy z liceum, basista Waldemar Tkaczyk i gitarzysta Grzegorz Skawiński, dołączyli do składu, który od 1969 roku tworzył zespół Akcenty, początkowo wykonujący muzykę z pogranicza stylów jazz-rock, fussion, rock. W 1978 roku pod nową nazwą wystąpili w Operze Leśnej w Sopocie podczas koncertów Muzyki Młodej Generacji, a dwa lata później na festiwalu w Jarocinie. Przez kolejnych piętnaście lat za sprawą takich przebojów, jak "Linia życia" (1983), "Słodkiego, miłego życia" (1984) czy "Nietykalni - skamieniałe zło" (1989) ugruntowali swoje miejsce w polskiej muzyce rozrywkowej.
W 1992 roku, kiedy zespół po raz trzeci wyleciał do Stanów Zjednoczonych, Skawiński i Tkaczyk podjęli decyzje o odejściu z grupy. To zaowocowało powołaniem do życia projektu Skawalker, który w 1994 roku - po dołączeniu do składu młodej, wówczas 18-letniej wokalistki Agnieszki Chylińskiej - ewoluował i zmienił nazwę na O.N.A. Formacja przez dziewięć lat wydała pięć albumów, na których znalazły się takie utwory, jak "Kiedy powiem sobie dość" (1996), "Jestem silna" (1999), "Niekochana" (2001). W styczniu 2003 roku muzycy poinformowali o rozpadzie zespołu ze względu na "rozbieżność wizji artystycznych". W tym samym roku Skawiński i Tkaczyk postanowili powrócić do poprzedniej formuły, reaktywując w nowej odsłonie i pod zmodyfikowaną nazwą zespół Kombii. Zmieniając styl muzyczny w kierunku pop-rocka i synth-popu, w 2004 roku grupa wydała album "C.D.", który po dwóch latach zdobył status podwójnej platynowej płyty, sprzedając się w 140 tysiącach egzemplarzy.
Na wiosnę 2021 roku zapowiadana jest premiera szóstej płyty Kombii, którą zapowiadają dwa single "Ochroń nas" oraz "Przetrwamy". O nowej muzyce, poruszaniu tematów społecznych w piosenkach, zespole O.N.A. i Agnieszce Chylińskiej, ale również o rynku muzycznym w Polsce, Grzegorz Skawiński i Waldemar Tkaczyk opowiedzieli Esterze Prugar.
Estera Prugar: Ukazały się dwa pierwsze single promujące waszą najnowszą płytę i oba zdają się być zaangażowane społecznie, zwłaszcza gdy ogląda się teledyski, które do nich powstały, nawiązujące do ekologii czy – jak w drugiej piosence – pandemii.
Grzegorz Skawiński: Zdecydowanie. W wielu naszych piosenkach, na każdej z płyt, mieliśmy utwory, które były zaangażowane. Za komuny mieliśmy nawet teksty polityczne, choć zakamuflowane, jak to się wtedy robiło. "Linia życia" czy przede wszystkim "Nietykalni" – wprost polityczne słowa: "Nietykalni żyją pośród nas. Nietykalni oszukują czas".
Teksty z nowej płyty są bardziej socjologiczne. Jeśli chodzi o utwór "Przetrwamy", opowiada on o tym, że nawet jeśli ktoś przeżywa jakąś tragedię, to w końcu zawsze to słońce kiedyś znowu zaświeci. Odnajdzie światełko w tunelu. Taka piosenka ku pokrzepieniu serc. Natomiast teledysk dodaje do tego nowy wymiar, dzisiejsze zagrożenie i ciężar czasów, w których przyszło nam żyć. Taśmy policyjne na drzewach są symbolem więzienia, klatki, z której na końcu się uwalniamy.
Waldemar Tkaczyk: To na pewno bardzo dosłowny obraz. Przecież faktycznie był taki moment w ostatnich miesiącach, kiedy parki czy plaże były w ten sposób obwiązane taśmami. Mieszkam w Sopocie, przez tydzień widziałem przy wejściu na plaże biało-czerwone szarfy i napisy "nie wchodzić". To przenieśliśmy jeden do jednego z rzeczywistości.
G.S.: Jeśli chodzi o piosenkę "Ochronię nas", to jest to tekst miłosny, ale zawsze można znaleźć w takich tekstach drugie dno. To widać na teledysku, gdzie okazało się, że można ten utwór odnieść nie tylko do relacji międzyludzkich, ale również do bardzo aktualnego, palącego tematu, jakim jest ekologia – ginące gatunki zwierząt, polucja, zanieczyszczenie środowiska. Zdajemy sobie z tego wszystkiego sprawę i myślę, że trzeba zabierać głos w takich tematach. To jest czasem dużo ważniejsze niż bieżąca polityka.
Kiedy zaczynaliście grać, teledysków jeszcze nie było. Dzisiaj stały się dla was ważnym elementem muzyki?
G.S.: Byliśmy już dawno znanym i ukształtowanym zespołem, kiedy one się pojawiły. Wcześniej robiliśmy coś na zasadzie teledysków, czyli nagrane występy z telewizji. Natomiast era prawdziwych klipów pojawiła się później, razem z MTV. Muszę tutaj nieskromnie powiedzieć, że to właśnie my mieliśmy pierwsze w Polsce profesjonalne teledyski do "Nasze Randez Vous" i "Black and White", które zrobił osobiście Juliusz Machulski. Załapaliśmy się wtedy na profesjonalną produkcję filmową i znanych aktorów (Jacek Chmielnik, Krzysztof Kiersznowski).
W.T.: Te pierwsze klipy, wiadomo, były jeszcze trochę nieudolne, ale z czasem możliwości robiły się coraz większe. Chociaż powiem, że niestety obecnie finanse często nie pozwalają na rozmach przy ich kręceniu. Wszystko kosztuje, nie zawsze wytwórnia i zespół mogą sobie pozwolić na wysokobudżetowe produkcje.
G.S.: Do każdej płyty mamy zakontraktowaną określoną liczbę klipów, na które dostajemy konkretny budżet, w którym musimy się zmieścić. I muszę powiedzieć, że od kuchni czasami wygląda to tak, że sami szukamy różnych sposobów lub kogoś, kto mógłby zespół trochę wspomóc. W kontekście światowego show-biznesu, w Polsce mamy zaledwie "ryneczek" rozrywkowy.
Dołączyliście do Kombi po raz pierwszy w połowie lat 70., kiedy zespół funkcjonował jeszcze pod nazwą Akcenty, teraz – już po reaktywacji – Kombii gra 17 lat. Przez lata mogliście obserwować zmiany na polskiej scenie muzycznej.
G.S: A zmieniła się bardzo, zwłaszcza w ostatnich latach. Kiedy pojawiło się pierwsze Kombi, to na polskiej scenie dominowało głównie piosenkarstwo. Stara gwardia piosenkarzy i niewiele zespołów rockowych. Wiadomo, że byli Czesław Niemen, Budka Suflera czy Breakout i właściwie na tym kończyła się ta lista. My wyszliśmy z ruchu Muzyka Młodej Generacji, a za nami poszły takie zespoły jak Lady Pank, Maanam, TSA i Perfect. Było to potężne uderzenie, które w pewnym sensie zmiotło cały ten stary porządek estradowy. Podobnie rzeczy mają się dzisiaj.
To znaczy?
G.S.: Jesteśmy w wieku, kiedy będziemy raczej powoli się zwijać i odchodzić, bo siłą rzeczy trzeba ustąpić pola młodym ludziom. Chociaż nie wiem, czy to jest dobre określenie, bo im wcale nie trzeba niczego ustępować – oni sobie sami to pole już wzięli. Mamy bardzo wielu fantastycznych młodych wykonawców, którzy wyrośli w innych czasach niż my i nie noszą na sobie takiego piętna naszej młodości, komuny i wszystkich ciężarów, które za sobą niosła. Myślą już inaczej i mają swobodniejszą głowę. Natomiast my też się nie dajemy. Dla nas muzyka i granie są – oczywiście – sposobem na życie, zarabiamy na tym pieniądze, jest to nasz zawód, ale przede wszystkim jest to też nasza ogromna, ciągle niewyczerpana pasja. Kochamy to robić. Często słyszymy pytanie, czy nam się jeszcze chce. A jak moglibyśmy zrezygnować z robienia czegoś, co kochamy i czemu poświęciliśmy całe życie? Dowodem na to mogą być różne nasze wyrzeczenia, często w życiu prywatnym czy towarzyskim. Wiele osób zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak to wszystko wygląda od drugiej strony.
W.T.: Cały ten ruch Muzyka Młodej Generacji spowodował, że zaczęliśmy grać duże koncerty, które odbywały się głównie w dużych halach. Nie było czegoś takiego, co pojawiło się kilkanaście lat później, czyli koncerty plenerowe. Kiedyś nie do pomyślenia było zagranie koncertu sylwestrowego na mrozie. W komunie był taki przepis, który mówił, że koncert nie mógł odbywać się na zewnątrz, jeśli było poniżej 16 stopni Celsjusza. Nie mówię już o nośnikach, bo kiedy zaczynaliśmy, królowały czarne płyty, które często przegrywało się na szpulowe magnetofony, a potem kasety. Po nich przyszła rewolucja kompaktowa, a dziś prawie cała muzyka przeszło do internetu. Rzadko kto już kupuje CD.
G.S.: W pewnym momencie pojawiły się również przedstawicielstwa dużych międzynarodowych koncernów płytowych. Kiedyś mieliśmy tylko Polskie Nagrania, Wifon, i to było wszystko, a teraz jest ich co najmniej kilkanaście.
W.T.: My prawie każdą płytę nagrywaliśmy dla innej wytwórni, co owocowało tym, że przy robieniu składanek nie można było praw od siebie odkupić i musieliśmy prawie wszystko nagrywać od nowa.
Podobno w latach 80. i 90. było też tak, że inni muzycy podpatrywali u was sprzęt i instrumenty, bo mieliście najlepsze. Pod ostatnimi teledyskami czytałam komentarze fanów, którzy cieszą się na nową płytę, pierwszą po latach, a mimo to zespół Kombii w wielu kręgach nie jest doceniany.
W.T.: Tak, mamy z tym do czynienia, ale to jest raczej problem dziennikarzy. Nie jesteśmy dziećmi we mgle i zdajemy sobie sprawę, jak nas ocenia rynek. Tak się dzieje na całym świecie z różnymi rodzajami muzyki i artystami. Nie do końca wiadomo, dlaczego jedni są "cool", a drudzy nie. Nawet jeśli mają mnóstwo przebojów. Są różne środowiska i trudno wszystkim dogodzić. My mamy poczucie, że robimy swoje i robimy to dobrze. Kiedyś było to wyliczalne dzięki sprzedaży płyt. Teraz to się przeniosło na wyświetlenia w internecie, z czym u nas trochę gorzej, bo już przeszliśmy do starszego targetu i młodzież już pewnie nie jest zafascynowana naszą działalnością.
Natomiast jeszcze za czasów O.N.A. to były podwójne platyny. Nawet nasz "drugi debiut" jako Kombii był najlepiej sprzedającą się płytą w 2004 roku. To nam daje poczucie, że jednak jesteśmy "cool". Jest paru malkontentów, którzy nie potrafią znaleźć swojego miejsca w życiu i wkładają innych do różnych szufladek, ale z drugiej strony jest życie, które to wszystko weryfikuje – mamy swoją publiczność, która słucha i przychodzi na koncerty. Kolejną sprawą jest to, jak nasza muzyka została w ludziach.
G.S.: Kiedy graliśmy w O.N.A., byliśmy bardzo "cool".
A może to właśnie o to chodziło, że z O.N.A. wróciliście do Kombii?
G.S.: Myślę, że tak. Po takim ciężkim, dość ambitnym graniu w O.N.A, które było komercyjne, jednocześnie będąc niekomercyjnym, wydaje mi się, że właśnie na tym polega – gdy wróciliśmy do Kombii kilka osób pewnie uważało, że popełniliśmy błąd i należało zostać przy tamtej formule i zrobić zespół z inną wokalistką.
Był taki pomysł?
G.S.: Po rozpadzie O.N.A. usiedliśmy z Waldkiem i zastanawialiśmy się nad tym, co dalej. Wtedy podjęliśmy decyzję, że wracamy do Kombii, bo – mając już po 50 lat na karku – nie chcieliśmy ponownie debiutować. Mając już dość duży dorobek artystyczny, znowu zaczynać od zera, to Boże kochany... Dlatego wróciliśmy do formuły, która – wbrew temu, co wszyscy sądzili – znowu przyniosła nam sukces.
Temat O.N.A., rozpadu zespołu i waszej współpracy z Agnieszką Chylińską co jakiś czas wraca w rozmowach z wokalistką, która nierzadko mówiła między innymi o tym, że nie otrzymała od was wystarczającego wsparcia, kiedy zaczynała karierę jako bardzo młoda osoba. 2 sierpnia, kiedy na swoim profilu na Instagramie opowiadała o piosence "Kiedy powiem sobie dość" i jej nagrywaniu, użyła sformułowania, że "została zarżnięta w studiu".
W.T.: To, co znowu Agnieszka opowiada ostatnio w wywiadach, coraz bardziej oddala się od prawdy. Jeśli czytam, że kazaliśmy jej śpiewać na sto procent możliwości, to nie wiem, jak to nazwać. Jak można robić coś nie na sto procent i mieć do kogoś pretensje, że tego od niej oczekiwaliśmy? Poza tym, oskarżenia o to, że ją wykorzystywaliśmy... Totalne bzdury.
Kiedyś, będąc w Gdańsku na jej solowym koncercie, usłyszałem, jak mówi ze sceny, że stąd pochodzi, ale nikt jej nie docenił i musiała się przeprowadzić do Warszawy. Stałem i słuchałem, myśląc o tym, że wyciągnęliśmy ją z domu kultury i stała się gwiazdą. Dla nas to jest bardzo przykre. Zwłaszcza że podzieliliśmy się po prostu głównie ze względów artystycznych, a później zaczęło się wywlekanie jakichś absurdalnych spraw. A tak naprawdę był to bardzo fajny okres w naszym życiu i to, co teraz Agnieszka robi... Zapominając w ogóle, że razem z nią tworzyliśmy zespół, całą muzykę.
Po rozpadzie zespołu pojawiały się również pretensje o to, że w O.N.A. nie mogła się rozwijać.
W.T.: Kolejna bzdura. Kiedy tylko dowiedzieliśmy się, że pisze teksty, o czym nie wiedzieliśmy od początku, to jeszcze w trakcie nagrywania pierwszej płyty napisała dwa utwory, a od następnej pisała wszystko. Muzyki nie komponowała, dlatego robiliśmy to my. Mieliśmy nadzieję, że dorośnie i dojrzeje, a tak się nie dzieje. Trochę to niesmaczne.
G.S.: O.N.A. był fantastycznym zespołem. Nagrał pięć zarąbistych płyt i nie chciałbym, aby jakaś poboczna tematyka niszczyła pamięć o tym, co było. Myślę, że jakieś nasze spory, które głównie Aga próbuje przy różnych okazjach wywlekać, nie służą dobrej pamięci tego zespołu. Tworzyliśmy go wszyscy, nie tylko ona i jej problemy. To były nasze problemy, całej naszej piątki. Chciałbym, żeby zespół był pamiętany nie z osobistych historii, tylko z muzyki, koncertów... Dlatego smuci mnie to, że nawet teraz rozmawiamy o sprawach, które zaczęły przysłaniać obraz tej kapeli. Byliśmy siłą, żywiołem. Zespołem, który prowadził bardzo rocknrollowe życie. Na sto pięćdziesiąt procent. Może w moich ustach brzmi to trochę nieskromnie, ale ta kapela była petardą. Wychodziliśmy na scenę z nastawieniem, że strzelamy do ludzi muzyką.
Tworzyliście kilka kapel, ale jeden czynnik od lat się nie zmienia. Wy znacie się i gracie razem od liceum.
G.S.: Dokładnie tak.
W.T.: To polega chyba na tym, że mamy wspólny cel i on jest nadrzędny. Tego nie musimy sobie wyjaśniać, bo chodzi nam o to samo. To, że mamy różne charaktery, jest normalne, ale właśnie ten element decyduje i reszta jest przy nim mniej ważna. Przez lata wykruszyło się wiele osób, z którymi tworzyliśmy, a my cały czas razem działamy.
G.S.: Miewamy również niełatwe chwile. Przez tyle lat znajomości nieraz się pokłóciliśmy, ale nigdy na tyle śmiertelnie, żeby przestać ze sobą pracować. Cel muzyczny, który nam przyświeca, jest najważniejszy. Zawsze na końcu każdego sporu znajdujemy konsensus i któraś ze stron odpuszcza.
W.T.: Grzegorz na przykład zawsze śpiewa i gra na sto procent swoich możliwości.
Na nową płytę Kombii trzeba było czekać sześć lat, a teraz, w związku z pandemią, premiera jeszcze się przesunęła i album ukaże się wiosną przyszłego roku. To był czas, kiedy zastanawialiście się, co dalej, czy ciągle tworzyć?
G.S.: Nie. Zrobiliśmy trochę różnego materiału i nie ze wszystkiego byliśmy zadowoleni, dlatego powiedzieliśmy sobie, że wydamy płytę dopiero wtedy, gdy będziemy pewni, że chcemy ją wydać. Mogę tylko przeprosić fanów, bo ogłaszaliśmy tę premierę już dwa lata temu, ale tak de facto dopiero teraz jesteśmy gotowi. Mieliśmy też dużo pracy, graliśmy sporo koncertów, a chcieliśmy, żeby ten album był specjalny. To wydawnictwo jest różnorodne stylistycznie. Z jednej strony ortodoksyjnie elektroniczne, a druga część jest bardziej pop-rockowa, z żywym graniem. Nasze dwie twarze. Nie chcieliśmy kolejnej jakiejś tam płyty, po której część powie, że "to nie to, co kiedyś". Znamy już pierwsze recenzje i wiemy, że kierunek, który zespół obrał, słuchacze uznają za słuszny.
Na swoje usprawiedliwienie możemy jeszcze dodać, że płyta miała ukazać się jeszcze w tym roku, ale ze względu na obecną sytuację doradzono nam, aby tę premierę przesunąć, ponieważ tej jesieni rynek zostanie i tak nasycony lub wręcz przesycony przez wszystko, czego nie udało się wydać ze względu na pandemię.
Temat pandemii jest mocno widoczny w teledysku do piosenki "Przetrwamy". Dlatego wybraliście ją na singiel?
G.S.: Nie da się przewidzieć, co stanie się z piosenką. Może zdarzyć się tak, że piosenka również przetrwa i wejdzie do kanonu naszych najbardziej popularnych utworów, ale wcale tak się stać nie musi.
W.T.: To też jest teraz urok zawodu. Robimy coś, utożsamiamy się z tym i wierzymy, że jest najlepszym, co możemy zrobić, a później życie i słuchacze to weryfikują. Ten utwór, oczywiście, jest w jakimś stopniu poważny i patetyczny, jak czas, w którym obecnie żyjemy. Między innymi dlatego też został wybrany.
G.S.: Nie ma gotowych recept na to, jak utwór staje się przebojem. Nawet teraz, jeden dzień i ciach: cały show-biznes został odcięty od życia, egzystując jedynie w internecie. Nie chcielibyśmy, aby ta piosenka stała się jeszcze bardziej aktualna, a z drugiej strony wiele znaków wskazuje na to, że może być jeszcze gorzej.
Ale przetrwamy?
G.S.: Tak!
Jakie były reakcje fanów na ten utwór?
G.S.: Pisali do nas fani, że to jest piosenka stadionowa, a ktoś nawet dodał, że powinniśmy zrobić wersję monumentalną z chórem. Odpisałem delikatnie, że to chyba nie leży w naszym zakresie zainteresowań, ale gdyby ktoś chciał ją w ten sposób "coverować", to proszę bardzo.
Ten utwór nawet niekoniecznie dotyczy bezpośrednio tej konkretnej, pandemicznej sytuacji. Wartości w niej zawarte są bardziej uniwersalne. Opowiada ogólnie o tych chwilach, gdy człowieka spotyka jakieś nieszczęście, ale i tak udaje mu się z tego podnieść. Nie chcielibyśmy, aby była to piosenka "covidowa". Zresztą osoby, które nie widziały teledysku, mają po jej wysłuchaniu więcej skojarzeń niż tylko wirus. To jest piękne w muzyce, że pod taki tekst można podłożyć wiele treści i znaczeń. My jako twórcy zawsze zostawiamy wszystkie furtki otwarte.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Wiktor Franko