46. edycja FPFF zbliża się do końca, a na liście pretendentów do najważniejszych nagród, nieoczekiwany tłok. Do uważanych za faworytów jeszcze przed rozpoczęciem imprezy filmów Matuszyńskiego i Domalewskiego dołączył przejmujący "Powrót do Legolandu" Konrada Aksinowicza z życiową rolą Macieja Stuhra i "Wszystkie nasze strachy" Łukasza Rondudy.
Jurorzy tegorocznej gdyńskiej imprezy nie będą mieli łatwego zadania. Jeszcze przed dwoma dniami bezkonkurencyjnym kandydatem do nagrody za główną rolę meską wydawał się Tomasz Ziętek, ale od wczoraj z podziwem mówi się także o przejmujacej kreacji Macieja Stuhra w roli ojca-alkoholika w "Powrocie do Legolandu" Konrada Aksinowicza.
W piątek, dzień przed uroczystą galą, trudno również wyrokować, do kogo trafi najważniejsza z nagród, czyli Złote Lwy dla najlepszego filmu, choć prawdopodobnie jurorzy wybiorą zwycięzcę spośród dwóch obrazów, które mocno "przeczołgały" widzów, zostając w nich jeszcze długo po projekcji. Mowa o naszym tegorocznym kandydacie do Oscara - "Żeby nie było śladów" Matuszyńskiego i o "Hiacyncie" Domalewskiego, który również porwał gdyńską publiczność, bijąc na głowę pozostałe tytuły w konkursie.
Wyprzedził nawet - i to o cale 3 minuty typowaną od początku do nagrody Klakiera - dla najdłużej oklaskiwanego filmu - przebojową komedię kryminalną "Najmro" z Dawidem Ogrodnikiem, stosunkiem 8:5 minut.
A w piątek jeszcze przed nami oczekiwany "Bo we mnie jest seks" Katarzyny Klimkiewicz, opowieść o szczególnym momencie z życia Kaliny Jędrusik, w którą wcielila się Maria Dębska. Zdaniem tych, którzy film widzieli na Nowych Horyzontach, niewykluczone, że jest to kandydatka do nagrody za pierwszoplanową rolę kobiecą.
Prawda nas wyzwoli?
Film Jana P. Matuszyńskiego opowiada o sprawie zabójstwa Grzegorza Przemyka, maturzysty skatowanego na śmierć w maju 1983 roku przez milicjantów. Polecenie brzmiało: "Bij tak, żeby nie było śladów". Od tych słów wziął się tytuł nagrodzonej nagrodą literacką Nike książki Cezarego Łazarewicza, będącej pierwowzorem filmu. Winni zabójstwa Grzegorza Przemyka nigdy nie zostali ukarani, uwolniono ich od odpowiedzialności, zrzucając winę na sanitariuszy. Film Matuszyńskiego to jednak bardziej niż historia samej zbrodni, opowieść o opresyjnym państwie, w którym jednostka zupełnie się nie liczy, a rządzący mogą w dowolny sposób manipulować faktami.
Bohater filmu poszukiwany przez aparat bezpieczeństwa musi się ukrywać, ale nie waha się przed ujawnieniem prawdy. Nawet psychopatyczna prokuratorka, próbująca go upokrzyć i podważyć jego zeznania, nie jest w stanie go przestraszyć. Jerzy, który rozpoznaje oprawców, powtarza z uporem: "Grzegorza Przemyka bił chłopak w brązowym swetrze, a łysy kazał bić tak, żeby nie było śladów". Bohater dojrzewa na oczach widzów. Początkowo naiwny i strachliwy zmienia się w mężczyznę, który bierze odpowiedzialność za swoje słowa.
Żeby nie było powtórki
Film Matuszyńskiego oglądamy ze ściśniętym gardłem, mimo że skrócenie go o przynajmniej pół godziny podkręciłoby tempo narracji. Obraz trwa ponad 160 minut. Niektórzy bohaterowie, na przykład postać grana przez znakomitą aktorkę Aleksandrę Konieczną nakreślona została zbyt grubą kreską i mocno przerysowana, ale nie ma to wielkiego wpływu na wymowę dzieła.
Pieczołowicie odtworzone realia epoki lat 80., tamtej Warszawy, przenoszą nas w sam środek świata bohaterów. Muzyka, jakiej słuchali ówcześni "piękni 20-letni" - począwszy od ballad Leonarda Cohena, poprzez "Wybacz mi, ojcze" Bajmu czy "Szczęśliwej drogi już czas" Ryszarda Rynkowskiego działają jak katalizator wydarzeń sprzed czterech dekad.
I wreszcie najważniejsze. Oglądamy kino historyczne, a przez cały czas w tyle głowy pojawia się myśl: jakiż ten film jest przeraźliwie aktualny.
Zmiana warty w polskim kinie
Jeszcze jedna ważnej kategorii - najlepszy debiut reżyserski, nie wolno nam pominąć. Ostatnimi laty to przecież debiutanci wielokrotnie okazywali się zdobywcami najważniejszych Złotych Lwów, choćby tegoroczni rywale - Domalewski za "Cichą noc" i Matuszyński za "Ostatnią rodzinę".
"Inni ludzie" debiutantki Anny Terpińskiej to adaptacja historii ludzi uwikłanych w miłosny trójkąt w czasach rozpadu więzi, dożywotnich kredytów, diet pudełkowych, taniego wina i nieustającego szumu mediów społecznościowych. Ludzi miotających się w labiryncie bulwarów i warszawskich zaułków.
Bohater filmu Łukasza Rondudy "Wszystkie nasze strachy" istnieje naprawdę. Daniel Rycharski to artysta wizualny i zarazem gej z polskiej wsi, który uczynił religię głównym tematem swojej twórczości, nie godząc się na odrzucenie ludzi nieheteronormatywnych. Chce koniecznie pogodzić głęboką duchowość, jaką przejął od niezwykle religijnej babci, z byciem sobą.
Reżysera zainteresowała praca Rycharskiego pod tytułem "Krzyż", krucyfiks wykonany z dwóch kawałków drewna, kryjący dramatyczną historię. Drzewo rosło bowiem na Podkarpaciu, we wsi, gdzie zakochane w sobie dwie nastolatki popełniły samobójstwo. Czy film stanie się pomostem w dyskusji na ten temat? Zależy tylko od nas.
Obrazem, którego pominąć nie wolno, bo zapewne będzie się liczył na gali rozdania nagród, jest "Powrót do Legolandu". Reżyser Konrad Aksinowicz rozprawia się z traumami własnego dzieciństwa jako syn alkoholika. Obraz wstrząsający, choć wcale nie epatujący "fizjologią alkoholizmu", jak choćby "Pod mocnym aniołem".
Oglądamy tę historię z perspektywy nastoletniego chłopca, a sam film to klasyczna opowieść o współuzależnieniu bliskich alkoholika. Maciej Stuhr, którego znamy dotąd głównie z lżejszego repertuaru stworzył niezwykłą kreację - fajnego faceta, który był dobrym ojcem i kochającym mężem, dopóki nie zaczął na umór pić. Mocne, chwilami porażające sceny z udziałem Stuhra, pokazują go takim, jakiego dotąd nie znaliśmy.
Laureatów poznamy w sobotę wieczorem, 25 września. Wcześniej, w piątek wieczorem, zostaną ogłoszone nagrody pozaregulaminowe.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FPFF/Łukasz Bąk