O śmierci bez ckliwości, o chorobie bez patosu, o życiu - bez tabu: rewelacyjne "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej już w kinach. W rozmowie z tvn24.pl reżyserka zdradza, dlaczego zatrudniła niemieckich aktorów, jak trudno nakręcić scenę erotyczną i dlaczego jej film wcale nie jest autobiograficzny.
Rewelacyjne „33 sceny z życia” Małgorzaty Szumowskiej wchodzą na ekrany polskich kin w atmosferze lekkiego skandalu. A nawet podwójnego skandalu. Po pierwsze, choć zgodnie ogłoszony przez krytyków najlepszym filmem gdyńskiego festiwalu, w opinii jury ustąpił „Małej Moskwie” (co wywołało długą i gorącą debatę w prasie), a po drugie, jego fabuła jest w dużej mierze autobiograficzna. Reżyserka, córka pisarki Doroty Terakowskiej i dziennikarza Macieja Szumowskiego, w 2004 roku straciła oboje rodziców. Tytułowe „33 sceny” zaczerpnęła z notatek, które robiła podczas choroby i po śmierci matki.
"To nie jest film o mnie"
- To nie jest dokument ani autobiograficzna historia w skali 1:1. Kręciłam to jako cudzą historię i oddzielałam emocje prywatne od zawodowych. Gdybym pracowała inaczej, osunęłabym się w sentymentalizm i ckliwość - zarzeka się reżyserka w rozmowie z tvn24.pl. Szumowska przekonuje, że na całym świecie reżyserzy korzystają z własnych doświadczeń, a w Polsce debata o filmie ogniskuje się głównie wokół tego tematu tylko dlatego, że jej rodzice byli osobami publicznymi.
- Dla mnie to bez znaczenia, bo nie pokazałam tam swojej prawdziwej intymności. Zrobiłam film osobisty, temu nie przeczę, ale nie autobiograficzny. To nie jest film o mnie, ale o sytuacji, która się każdemu, na litość boską, może przydarzyć – przekonuje. Szumowska zdaje sobie jednak sprawę, że od tego tematu nie ucieknie. – To, co się wokół tego filmu dzieje, naprawdę mnie cieszy. Pokazuje, że ludzie w Polsce oczekują takich tematów – zapewnia.
"Rodzice byliby zadowoleni"
Dla niektórych jednak złamanie tabu śmierci najbliższych okazuje się zbyt kontrowersyjne. Reżyserka była atakowana za język, za wstawianie odważnych scen erotycznych, a przede wszystkim za wybór tematu. – A ja myślę, że moi rodzice byliby naprawdę zadowoleni, oglądając ten film. I że im by się on bardzo podobał, bo to nie byli ludzie konserwatywni czy zachowawczy. Sztuka rządzi się swoimi prawami. Nie można w niej wytyczać ograniczeń typu: co wypada, a co nie – uważa Szumowska.
Reżyserka zapewnia, że kręcąc „33 sceny z życia” nie miała wrażenia, że wkracza na niezbadany wcześniej w polskim kinie ląd i może mieć z tego powodu kłopoty. - Czasem tylko ludzie na planie mówili: o, to będą niezłe jaja, co ludzie powiedzą, przecież tego w Polsce jeszcze nie było. Dopiero konfrontując film z widownią zauważyłam, że przekroczyłam jakieś tabu, ale, szczerze mówiąc, wprawiło mnie to w dobry nastrój – przyznaje.
O śmierci bez zadęcia
Julia (mówiąca głosem Dominiki Ostałowskiej Julia Jenstch) jest raczej szczęśliwa. Ma trzydzieści parę lat, kochającego męża kompozytora (Maciej Stuhr) i własne artystyczne sukcesy. Sielankowy obraz uzupełniają rodzice, również wykształciuchy: pisarka (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) i reżyser (Andrzej Hudziak) oraz domek pod Krakowem, gdzie cała rodzina integruje się w weekendy. Jak kruche jest to szczęście i poczucie bezpieczeństwa, Julia przekonuje się, gdy u jej matki zdiagnozowany zostaje rak żołądka.
Film Szumowskiej opowiada bardzo prostą historię w bardzo przejmujący i prawdziwy sposób. Udało jej się uniknąć typowego dla filmu o tzw. sprawach ostatecznych patetycznego zadęcia, taniej metafizyki i pretensjonalnego wzruszenia na siłę. Reżyserka zdołała zachować dystans (podkreślony przez zimne, wręcz „brudne” kadry Michała Englerta) do przecież w części własnej historii, a jednocześnie uzyskała bolesny momentami autentyzm.
Laurki precz
Bo dużo łatwiej byłoby zapewne zrobić laurkę, pokazującą wzniosłość śmierci i rodzinę wspierającą się w obliczu tragedii. Nic z tych rzeczy. Choroba i cierpienie pokazane są wręcz fizjologicznie, bez uwzniośleń i ckliwości. Siostry spędzające godziny przy łóżku matki często mają dość, nie wytrzymują nerwowo, wrzeszczą na siebie w języku dalekim od salonowego i uciekają ze szpitala. Napięcie odreagowują bynajmniej nie postem czy modlitwą, ale seksem i alkoholem. Śmierć, jakby to banalnie nie brzmiało, jest w filmie Szumowskiej częścią życia, tragikomiczną, cielesną, namacalną, i nawet jeśli zmienia osoby dotknięte utratą najbliższych, to wcale automatycznie ich w anioły nie przerabia. "33 sceny z życia" to kawał naprawdę dobrego kina.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl, materiały dystrybutora