Bitwa pod Grunwaldem nie jest tylko zamkniętą stroną w podręczniku historii. Dla tysięcy osób to całoroczne przygotowania i ważna część życia. Na polach koło Stębarku co roku odtwarzane są wydarzenia z czasów, gdy Krzyżacy zagrażali Królestwu Polskiemu.
Datę 15 lipca 1410 zna w Polsce chyba każde dziecko. Wtedy przeciwko sobie stanęły po jednej stronie chorągwie zjednoczone pod Białym Orłem i litewską Pogonią, a po drugiej zastępy z Czarnym Krzyżem. Finał wielkiej bitwy na polach pod Grunwaldem – porażka Zakonu Krzyżackiego – stał się jednym z najistotniejszych elementów tożsamości wielu z nas.
Bój o pewne zwycięstwo
Zwycięstwo króla Polskiego Jagiełły nawet dzisiaj jest dla wielu Polaków powodem do wyjątkowej dumy. Część z nich postanowiła, że nie może ono być zamknięte w podręcznikach do historii. Ludzie ci postanowili założyć zbroje, szaty z epoki, skórzane buty i przypinając miecze (lub gotując strawę według dawnej receptury) ruszyć jak przed laty na pola Warmii, by odtworzyć historię.
- Ważne jest, by się wczuć jakoś w te klimaty, które się odtwarza. Można też zobaczyć, jak działają różne sprzęty dawne - mówi Michaszko, młody odtwórca z Sieradza. Za rok, gdy będzie już pełnoletni, jak jego kamraci z grupy, założy kolczugę i wyposażony w miecz zetrze się w historycznym boju o pewne zwycięstwo.
- Fajnie jest sobie coś uszyć a potem to nosić, a jeszcze jak ktoś powie „o jak super” - mówi póki co rekonstrukcyjna żona Michaszki.
Cisza przed burzą
Prawdziwa bitwa pod Grunwaldem odbyła się 15 lipca, ale odtwarzana jest w różnych terminach – byle przypadały w weekend. Nie każdy może bowiem porzucić pracę i przyjechać w tygodniu. Jednak pola Grunwaldu zapełniają się rycerzami, białogłowami, giermkami i kramarzami na kilka dni przed starciem.
Pracy jest bowiem dużo – trzeba rozstawić namioty, zbudować ostrokoły wokół obozowisk. Na tyle solidne, by oparły się naporowi dziesiątek tysięcy widzów, którzy przybędą podziwiać bitwę. A to wszystko w oparach historii i... miodu pitnego czy wina „byx”.
- Ja tu robię za tło historyczne – mówi jeden z odtwórców, ubrany w lnianą koszule, takież portki i obowiązkowe skórzane buty. Oczywiście zakładane na gołe nogi – w końcu nawet odtwarzając prosty lud trzeba to robić historycznie i przekonywająco. Inaczej robi się tzw. „mrok”, czyli odtwórczą fuszerkę.
Takich pseudo odtwórców jednak pod Grunwaldem nie ma wielu. A to chociażby dlatego, że aby dostać miejsce w miasteczku białych namiotów z epoki, trzeba spełniać minimum, jakie narzuca – kierujący się historycznymi przekazami – prowadzący.
Bohurt dla odważnych
W bitwie pod Grunwaldem, poza Polakami, Litwinami i Niemcami, brali też udział liczni Rusini, Czesi, Mołdawianie i Tatarzy oraz – po stronie krzyżaków – przedstawiciele krajów Europy Zachodniej, sprzymierzonych z Zakonem. I choć na odtwarzanej bitwie Czechów nie było, to tłumnie zjawili się Białorusini, Ukraińcy, Rosjanie i Litwini, oraz (pod drugiej stronie) Niemcy, Francuzi i Finowie.
We środę, gdy postrachu rycerzy – dzikich „Rusinów” - jeszcze nie było, w ramach przygotowań do ich przyjazdu odbył się bohurt. Jest to potyczka poza oficjalnymi obchodami rocznicy bitwy. Ścierają się w niej chorągwie, na oczach odtwórców i przypadkowych turystów.
W starciu, choć przebiegającym pod kontrolą dowodzących chorągwiami, nie obyło się bez ofiar. Najpierw potężnym ciosem w hełm powalony został doświadczony rycerz z Gdańska. Potem, gdy w szranki stanęli przy tupaniu widowni kolejni rycerze, bohurtowiec (czyli biorący udział w bohurcie) został odwieziony do szpitala karetką pogotowia. Do karetki wsiadał jednak z zadowolona twarzą – jeszcze tu wróci by wykazać się honorem.
Manewry przed starciem
Zanim dzielni rycerze, łucznicy i łuczniczki, chłopi i dumna konnica staną ze sobą na polu, muszą porządnie przećwiczyć scenariusz, przygotowany przez szefa rekonstruktorów. Wszystko musi grać idealnie, bo spektakl będzie oglądać kilkanaście tysięcy osób.
Także poza szalonymi bohurtami, odtwórcy godzinami ćwiczą na polu bitwy. Jak się ustawić, kiedy wystrzelić z broni prochowej. Liczba szczegółów do zapamiętania jest naprawdę imponująca. - Przede wszystkim chodzi o dobrą zabawę – mówi doświadczony odtwórca. Gdy jej nie zabraknie, nie zabraknie również zadowolonych widzów.
Bitwa nie jest najważniejsza
Ostatnia próba, odbywająca się w piątek wieczorem, wygląda jednak jak spotkanie szaleńców. Ale dla tych, co z odtwórcami spędzili kilka dni przed ostatecznym świętem, jest wyrazem dystansu do samej bitwy, demonstracją, że nie jest ona najważniejsza. Na generalną próbę przychodzą więc postaci z zupełnie innych „bajek”.
W tym roku chorągwie były wyjątkowo pomysłowe. Szczególnie ujmujący byli czterej jeźdźcy, przebrani w skórzane kurtki z karabinami, rekonstruujący czterech pancernych (ich konie – czołgi miały charakterystyczne odciśnięte dłonie na zadach). Inna grupa była murzyńskim plemieniem, jeszcze inna stała się skupiskiem transwestytów. Podczas spotkania Jagiełły z posłami krzyżackimi, na środek pola wyjechał… różowy fiat wycięty z kartonu, a wiwaty dla króla wzniosło stado papierowych penisów. Główne starcie bitwy było z kolei świętem wody, w ruch poszły bowiem armatki wodne i balony wypełnione płynem.
Komercja depcze po piętach
Stosunek odtwórców do samej bitwy jest więc dość ambiwalentny. – Bitwa, e… nie ma o czym mówić – powiedział jeden z odtwórców, który „zęby zjadł” na obozowym chlebie. Dla niego dzień, w którym przyjeżdża na pola Grunwaldu tysiące turystów to moment, który trzeba jakoś przeżyć, bo jako handlarz średniowiecznym sprzętem dla odtwórców, i tak wtedy wiele nie sprzeda.
Na czym polega problem, przecież niby właśnie o rekonstrukcję bitwy chodzi? - Dla nas, gdy z aparatem w ręku dzień w dzień przechodziliśmy wokół miasteczka rekonstruktorów, oczywistym było, że każdy element, każdy namiot, nitka u spodni i złota sprzączka – wszystko jest precyzyjnie dobrane – mówi socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, badający na miejscu ruch odtwórstwa.
Jednak gdy zbliżała się bitwa, pole wokół niej zapełniło się elementami niekontrolowanej komercji. Pod samym pomnikiem postawiono kilkanaście niebieskich toalet z plastiku (jakby nie można było postawić ich z boku placu). Obok tej konstrukcji stanęły parasole piwnego konsorcjum, głównego sponsora, ledwo zasłaniające porzuconą na święto budowę ze szpetnymi płotami.
Po drugiej strony pól Grunwaldu napompowano zamek do skakania, ruszyła karuzela i z głośników popłynęła muzyka biesiadna. Z bitwy zrobiono odpust, z rekonstruktorów atrakcję turystyczną w drewnianych klatkach. Z turystów zaś ignorantów, puszczając im podczas bitwy utwory z hollywoodzkich filmów jako podkład muzyczny.
Bitwa w sobotę – z udziałem ciężkiej jazdy na benzynę
Ruch odtwórstwa historycznego skupia ludzi na całym świecie, odtwarzających różne epoki. Spotykają się oni na licznych imprezach, festiwalach czy płatnych pokazach. Ale największym świętem dla polskiego ruchu odtwarzającego średniowiecze jest Grunwald (późne średniowiecze) i Wolin (wczesne średniowiecze). Tu przybywają też grupy z zagranicy – Finowie, Niemcy, Białorusini, Rosjanie, Ukraińcy, Litwini i wielu innych.
Wielka bitwa odbyła się w sobotę. Jak ponad 599 lat temu, stanęli przeciwko sobie w liczbie 1500 rycerze w płytowych zbrojach, na koniach, chłopi z pikami. Spłonęła słomiana wieś, podpalona przez krzyżackie hordy. Gdy Jagiełło zwlekał z przyjęciem poselstwa, będąc na Mszy świętej, zakon wysłał dwa nagie miecze.
Tę historię zna każdy. Wspaniale odwzorowana bitwa, przez ludzi dla których historia żywym wydarzeniem skończyła się tryumfalnym zwycięstwem Białego Orła i Pogoni.
Z odejściem zmęczonych odtwórców z gorącego w tym roku pola bitwy, nastąpiło pospolite ruszenie turystów do samochodów. Tam co roku odtwarzana jest bowiem inna bitwa – o zakorkowane skrzyżowanie w Stębarku, gdzie przez 6 godzin ścierają się współcześni rycerze w wielkim bohurcie stalowych rumaków.
A w tym samym czasie życie na Grunwaldzie wraca do codzienności – bez turystów oliwi się zbroje, czyści miecze i piki. Aby były gotowe na następną bitwę.
Staszko Maksymowicz herbu Achinger, ram
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl/Staszek Maksymowicz