To o nim kinomani na całym świecie zwykli mówić "piękny brzydal". Ostatni taki gwiazdor w wielkim, starym stylu. Kochany przez kobiety, ale i lubiany przez mężczyzn. Jean Paul Belmondo - dla francuskich rodaków po prostu "Bebel" - skończył dziś 80 lat. Największą sławę przyniosła mu rola w filmie Jean Luca Godarda "Do utraty tchu" i… tabuny kochanek, rekrutujących się spośród najpiękniejszych kobiet kina.
Choć nigdy nie miał aparycji Gregory’ego Pecka czy Roberta Redforda, publiczność - zwłaszcza damska - szalała na jego punkcie przez kilka dekad. Absolutny gigant kina zagrał w 80 filmach i - choć tak naprawdę ma na koncie jedno wielkie dzieło, czyli "Do utraty tchu" Godarda - przyciągał do kin tłumy.
Symbol Nowej Fali
Obraz Godarda szybko stał się manifestem francuskiej Nowej Fali, zmieniając kino lat 60., co zawdzięcza w sporej mierze właśnie kreacji Belmonda. Za sprawą roli w tym filmie aktor zyskał własne, osobne miejsce w historii kina, mimo że potem grał już głównie w produkcjach komercyjnych.
Charyzmatyczny i charakterystyczny, znany z wielkiego poczucia humoru i gorących romansów z partnerkami z planu, posiadł największą umiejętność artysty: zawsze był prawdziwy. - Jestem koneserem życia - zwykł mawiać i jak mówił, tak żył: łapczywie i intensywnie.
Do momentu, gdy prosto z korsykańskiej rezydencji młodej aktorki, modelki i seksbomby - Laetiti Casty - trafił do szpitala z udarem mózgu. Przed 11 laty. Po skutkach udaru jednak niemal nie ma już śladu. A Belmondo postanowił, że się ustatkuje.
Poślubił młodszą o 49 lat tancerkę, zaś rok później został ojcem po raz czwarty - jako 70-latek. Co prawda zdążył już rozwieść się po raz kolejny, ale o kolejnych podbojach cicho. Wiadomo za to, że po dłuższej przerwie wrócił na plan filmowy i pojawi się w najnowszym filmie mistrza francuskiego kina, twórcy "Kobiety i mężczyzny" Claude’a Lelouche’a.
Syn rzeźbiarza i malarki
Jean-Paul Belmondo urodził się w Neuilly-sur-Seine 9 kwietnia 1933 roku w artystycznej rodzinie. Jego ojciec był znanym rzeźbiarzem, a matka malarką. Był zapalonym sportowcem i rodzina przepowiadała mu karierę jeśli nie w boksie, to w piłce nożnej. Był najgorszym uczniem w klasie i nikt nie wierzył, że jakakolwiek wyższa uczelnia jest w zasięgu jego możliwości. Za to na ringu szło mu świetnie i pewnie zostałby zawodowcem, gdyby niespodziewanie nie zachorował na gruźlicę. Kiedy wyszedł z choroby, podobno uczucie do koleżanki pchnęło go ku prestiżowej uczelni paryskiej - Conservatoire National Superieur d'Art Dramatique w Paryżu.
Najpierw występował w teatrze, ale szybko zadebiutował w filmie "Pieszo, konno i wozem" (1957). To wówczas ukształtował się jego charakterystyczny wizerunek - "lirycznego anarchisty", jak nazwali go krytycy, umacniany w kolejnych filmach. Były to tak głośne tytuły jak "Kobieta jest kobietą" z Jeanne Moreau czy "Syrena z Missisipi" Françoise’a Truffauta z Catherine Deneuve.
Najważniejszy w jego karierze był jednak rok 1960 i wspomniane dzieło Godarda. Nikt, nawet reżyser, nie podejrzewał wtedy, że stanie się wydarzeniem epokowym dla kina. - Mam pomysł na film. Jakiś facet jedzie z Marsylii, by odnaleźć swą narzeczoną. Po drodze zabija policjanta... a potem zobaczymy, co dalej - tłumaczył ponoć Jean Luc Godard mało znanemu, młodemu aktorowi francuskiemu, którego wypatrzył do głównej roli w swoim filmie-eksperymencie. Cała reszta fabuły arcydzieła "Do utraty tchu" była improwizowana na gorąco na planie, a sam fakt, że w ogóle zakończono zdjęcia uznano za sukces.
W szaleństwo, jakie zaczęło się po premierze nie mogli uwierzyć sami twórcy. "Następca Jeana Gabina", "francuski James Dean" - pisali krytycy o młodym Jeanie, przepowiadając mu wielką karierę. Podobno Henry Fonda po obejrzeniu filmu stwierdził, że "Belmondo to najdoskonalszy współczesny aktor". Gigantyczny sukces filmu wyniósł go na szczyt. Wszyscy chcieli mieć go w swoich filmach, a kobiety mdlały na jego widok.
Już wtedy cieszył się opinią playboya. Pewnie dlatego, gdy miał wystąpić w oscarowym, wojennym dziele De Siki "Matka i córka" z udziałem Sophi Loren, jej mąż znany producent Carlo Ponti, miał nie odstępować pary na planie. Belmondo ponoć znienawidził go na resztę życia, ale romansu nie było.
Za każdym razem jego nazwisko łączono z partnerującymi mu pięknościami. On sam przyznaje się jedynie do namiętnego romansu ze zjawiskową Ursulą Andress w niezbyt udanej parodii bondowskiej serii "Casino Royalle" (Agenta 007 grał tutaj Peter Sellers, co sygnalizowało, że film kpi ze słynnego oryginału, a Woody Allen był "małym Jimmy Bondem").
Aktor totalny
Potem zaczął pojawiać się w kompletnie różnym gatunkowo kinie i w każdym się sprawdzał. Szalonym sukcesem okazał się komediowy, pełen akcji "Człowiek z Rio" (1963), a potem "Człowiek z Hong-Kongu". Powrót do współpracy z Godardem na plan niełatwego "Szalonego Piotrusia", to było też pożegnanie na długo z ambitnym kinem. Potem chyba z ulgą oddał się kinu czysto komercyjnemu, któremu sam jego udział przydawał już na znaczeniu.
Belmondo zagrał w tak wielkiej liczbie głośnych filmów, że nie sposób wymienić choćby połowy. Zapamiętaliśmy go z tak wielkich przebojów jak thriller akcji „Strach nad miastem” (1975), sensacyjnego „Ciała mojego wroga” (1976) czy komedii wojennej „Złoto dla pazernych” (1984). Nierzadko grał szpiegów i agentów, m.in. w świetnym filmie sensacyjnym „Zawodowiec” (1981).
Zarabiał krocie jak na tamte czasy i jakby na przekór kolegom, zupełnie nie interesował się karierą za oceanem. Miał zresztą kłopoty z nauką języków, a to utrudniało zaistnienie w Hollywood.
W ciągu ostatnich dwudziestu lat na ekranie pojawiał się raczej rzadko. Wystąpił m.in. w adaptacji "Nędzników" (1995) Claude’a Leloucha. Ostatnim, znaczącym występem Belmondo była rola w dramacie "Moja krew" tuż przed udarem. Wyjątek zrobił dla filmu "Un homme et son chien" Francisa Hustera w 2009 roku. Kolejnym ma być udział we wspomnianym dziele Lelouche’a.
Jeszcze raz "do utraty tchu"
Z czasów, gdy uprawiał sport, została mu niesamowita sprawność fizyczna. Nigdy nie skorzystał z pomocy kaskadera, nawet gdy zadania aktorskie były niebezpieczne. Przyznawał, że ma dwa nałogi: kino i kobiety. To on jest autorem słynnego powiedzenia: "Kobiety po trzydziestce są najbardziej atrakcyjne, ale mężczyźni w tym wieku są zbyt starzy i głupi, żeby to zauważyć". Ponoć miłością jego życia byłą piękna Włoszka Laura Antonneli, z którą także łączył go romans, ale zostawiła go dla innego mężczyzny. Łączono go jeszcze z Bardotką, Jeanne Moreau i mnóstwem innych piękności.
Z pierwszą żoną Elodie Constantin, tancerką, która dała mu trójkę dzieci, związany był 12 lat.
O ile widzowie kochają Belmondo, o tyle krytycy go nigdy nie rozpieszczali. Jedynego w karierze Cezara zdobył dopiero w 1989 roku. Potem długo nagrody go omijały. Dopiero w 2011 roku festiwal w Cannes uhonorował go Złotą Palmą za całokształt twórczości. Za zasługi dla francuskiej kultury został odznaczony orderem Legii Honorowej
Dziś w dniu swoich 80 urodzin, na pytanie dziennikarza "Le Monde", czego życzyć mu z tak szczególnej okazji, odpowiedział, parafrazując swój najgłośniejszy film: - Chciałbym jeszcze raz zaszaleć. Tak do utraty tchu. I więcej wam nie powiem.
Autor: Justyna Kobus//kdj/k / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: M0tty CC BY-SA Wikipedia